Byle ktoś inny niż on...
CEGŁA • dawno temuJedną rzecz wiem na sto procent: jak to jest źle wybrać i zmarnować kilka lat z nieodpowiednim facetem. Ale wiem też, ile dobrego można z tego wywnioskować i osiągnąć potem, gdy się to już zakończy... O ile się zakończy. Wiem, ile mnie kosztowało zbudowanie tego, co mam teraz. I siedzę na tym jak smok na skarbach, nie umiem sobie wyobrazić, że przyszedłby jakiś chłystek i bez wysiłku zaczął z tego korzystać... Ale samotność też nie jest za wesolutka. Już widać odreagowałam tamto i puste życie mi doskwiera.
Droga Cegło!
Jedną rzecz wiem na sto procent: jak to jest źle wybrać i zmarnować kilka lat z nieodpowiednim facetem. Ale wiem też, ile dobrego można z tego wywnioskować i osiągnąć potem, gdy się to już zakończy… O ile się zakończy, o ile się umie wreszcie to zrobić, podjąć decyzję.
Z moim chłopakiem zaliczyłam wszystko, chociaż nie we wszystkim na szczęście uczestniczyłam. Spał na wycieraczce, sprowokował sąsiadów tak, że donieśli na mnie i chciano odebrać mi w gminie mieszkanie za nieumiejętność współżycia społecznego. Rozbił samochód mojego brata – brat wylądował w szpitalu. Sprzedawał moje meble i rzeczy na alkohol, narkotyki, seks. O mało nie straciłam przez niego pracy (zamykał mnie w mieszkaniu na zamki nieotwierane od wewnątrz). Okradał mi portfel – zamiast np. poprosić o pieniądze, obrażał rodziców i znajomych, żądał aborcji… Jedyna rzecz, jakiej nie robił, to bicie, ale myślę, że to nie z dobroci, tylko z tchórzostwa. Czasem żałuję, bo z chęcią oddałabym mu mocniej, nawet chodziłam na szkolenia.:-)
Moi rodzice strasznie cierpieli, że z nim jestem, marudzili, szantażowali mnie, błagali i przeklinali. W sumie nie było to zachowanie zbyt konstruktywne, bo nie robili ani nie proponowali konkretnych rozwiązań, tylko na dobitkę jeszcze mnie krytykowali. Byłam pod jakimś „szatańskim urokiem”, zatraciłam siebie, żyłam jak w transie, nie czułam strachu ani zagrożenia, choć wszystko wartościowe utraciłam, a nie umiałam się uwolnić.
Babcia była mądrzejsza i bardziej cierpliwa. Rozumiała, że wszystko wymaga czasu. I zawsze w kółko mi powtarzała, że z każdej złej rzeczy w końcu wykluwa się dobra, że wszystko jest „po coś”, ta moja niedobra miłość również. Miała rację. Byłam dziewczyną zakompleksioną, wycofaną, mało asertywną. Chowałam się za tym uczuciem, żeby nie musieć robić nic twórczego, by nie iść do przodu, nie walczyć, nie starać się i nie rozwijać jak inni ludzie. To było w jakiś szalony sposób wygodne.
Nigdy nie nienawidziłam swojego chłopaka, nie obwiniałam go. Ostatecznie trafił do wariatkowa, o mało nie umarł, absolutnie nie czułam satysfakcji ani z powodu jego upadku, ani euforii, że między nami to już koniec. To przyszło dopiero potem. Nadal tylko cieszę się w jakiś dziwny sposób, że nie do końca ja zdecydowałam, nie wyrzuciłam go na pastwę losu, nie odwróciłam się plecami – sam się „wykończył” zdrowotnie i życiowo… Na chwilę obecną jest fizycznym i psychicznym strzępem człowieka, ma 32 lata, a wygląda na 60.
A ja się podniosłam… Zajęłam się córką tak, jak na to zasługuje. Oddałam długi, odzyskałam honor, osobowość cywilną, szacunek innych. Odzyskałam też kilkoro przyjaciół, znalazłam nowych. Polubiłam siebie i nauczyłam się samodzielności, a nawet walki o swoje i dziecka dobro. Dźwignęłam się pod każdym względem, aż czasem się dziwię, ile osiągnęłam, jak bardzo moje obecne życie różni się od tamtego. Prawdopodobnie, gdyby nie te toksyczne lata, nigdy „nie wystrzeliłabym” tyle do przodu. To prawdopodobnie miała na myśli babcia.
Ale – to nie bajeczka i nie obeszło się bez gorzkiej pigułki… Jestem samotna, poniekąd z wyboru. Mam na myśli to, że… trudno mi dogodzić. Generalnie, nie daję szansy mężczyznom, słyszałam nawet opinię, że mam się za lepszą, za zbyt dobrą dla „byle kogo”. Musiałam gdzieś kiedyś w głębi siebie postanowić: nigdy więcej z kimś takim. Jeśli już, to musi być jego przeciwieństwem, we wszystkim. I tak moje doświadczenie stało się moją pułapką, kolejnym więzieniem.
Faceci ogólnie budzą we mnie politowanie. I towarzysko, i z racji pracy spotykam ich wielu, jestem w ruchu, nadal niestara… Mogłabym kogoś znaleźć już ze 100 razy, minęło dość czasu. Obserwuję, sortuję, odrzucam w przedbiegach. Niestety, mam wysypkę na każde najlżejsze objawy przypominające mi o tamtym. Tulę po sobie uszy i uciekam, gdy słyszę teksty w rodzaju: niech zalegalizują tę marihuanę, nie mam pracy, moja „była” ciągnie ode mnie kasę, w gumce są gorsze odczucia… Nie dopuszczam do siebie myśli, że mężczyzna mógłby np. nie mieć pieniędzy albo być bezrobotnym, albo mieszkać z rodzicami… Albo nie widywać się ze swoimi dziećmi, albo strofować i „wychowywać” moje. Podchmieleni w jakiejkolwiek sytuacji odpadają w ogóle. Pasmo się zawęża…
Wiem, ile mnie kosztowało zbudowanie tego, co mam teraz. I siedzę na tym jak smok na skarbach (powiedzonko mojej babci:-)), i nie umiem sobie wyobrazić, że przyszedłby jakiś chłystek i bez wysiłku zaczął z tego korzystać… Deja vu? Przenigdy!
Ale samotność też nie jest za wesolutka. Już widać odreagowałam tamto i puste życie mi doskwiera.
Melani
***
Droga Melanio!
Na początek gratulacje, szczere. Nie napisałaś, w jaki sposób stawałaś po tym wszystkim na nogi – czy ktoś Ci pomógł? Znajomi, rodzina, fachowiec? Bo jeśli wróciłaś do normalnego życia o własnych siłach, to jest co podziwiać.
Niemniej – tkwisz teraz w pewnej iluzji, którą lepiej moim zdaniem rozwiać: nie ma mowy o odreagowaniu. Jeszcze nie. Przeciwnie – zanurzona jesteś w przeszłości po uszy. I nic w tym dziwnego, ani żadnej Twojej winy. Z takiej szkoły życia nie da się wyfrunąć radośnie jak ptaszek z kałuży, strzepując ze skrzydełek nadmiar wody… Babcia może ma i troszkę racji – jest mądra tą ludową mądrością, którą cenimy i… lubimy idealizować. Realizujesz się teraz i to jest zapewne owo dobro, przeciwstawione złej przeszłości. Ale przecież nie trzeba koniecznie przeżyć wojny, by umieć żyć w pokoju, prawda?
Tamta relacja Cię nie zdewastowała, i całe szczęście, ale, powiedzmy, impregnowała na pewne sprawy. Stąd kłopoty i wątpliwości, jakie przeżywasz. Na nowy związek z pewnością nie jesteś gotowa. Masz utrwalony, negatywny wzorzec i trudno Ci będzie się otworzyć, nie wymagaj od siebie zbyt wiele zbyt szybko. Wszyscy wydają Ci się beznadziejni, czyhasz wręcz na niefortunne wypowiedzi, poglądy czy zachowania. Postanowiłaś, że już nigdy nie dasz się „podejść”, oszukać, wykorzystać.
W podtekście czai się chyba pretensja do siebie o to, że byłaś w tamtej sytuacji zbyt bierna. To być może prawda. Zapadłaś w letarg, apatię, przestałaś wartościować. Czekałaś, aż coś się „samo” stanie, wyklaruje. I dotrwałaś tego momentu. Ogromnym kosztem. Bałaś się wziąć sprawy w swoje ręce, by nie wyjść na tę złą, nieczułą krzywdzicielkę, dobijającą leżącego… Bo my, kobiety, wciąż jesteśmy wychowywane na ostoje swoich partnerów, wyrozumiałe i opiekuńcze. W przeciwnym razie okazujemy się „niekobiece”.
Twoje romantyczne wyobrażenie o uczuciu dwojga ludzi spadło z niebotycznej wysokości i rozprysnęło się na milion kawałków. Po rozstaniu zaczęłaś gorączkowo robić wszystko „na odwrót”. Chciałaś zmienić nawet siebie – w praktyczną, pozbawioną sentymentów, twardą babkę. Nie do końca się udało, i bardzo fajnie. Ten ideał częściowo da się posklejać. Potrzebujesz miłości i wiesz o tym, jesteś do niej zdolna. I zapewniam Cię – możesz otrzymać ją w zamian, w znacznie lepszej postaci niż poprzednio. Brakuje Ci jedynie cierpliwości do siebie i… wyrozumiałości dla innych.
Sama nie wiem, być może najrozsądniejszym wyjściem byłoby przekornie przejąć inicjatywę i wyłapywać w nowo poznanych ludziach pozytywy, szukać ich, czasem nawet na siłę. Naprowadzać mężczyzn, by mówili o tym, co w ich życiu jest udane i fajne. A na wypowiedzi znamionujące frustrację przymykać uszy. Taki trening, wiesz.
Albo wycofanie się z towarzyskich okazji do randkowania i zagłębienie się jeszcze na moment w siebie. Co pozostało cennego z dawnej mnie – co chcę ocalić z tamtej ślepo zakochanej dziewczyny? Kilka takich, całkiem ważnych rzeczy na pewno jest. Odnajdź je, przywołaj, zdefiniuj. Założę się, że wcale nie chcesz być zimną, kalkulującą babą, zaglądającą facetom do portfela i szacującą, czy nadają się na opiekuna dla Twojej córki. Nawet jeśli dziś sądzisz, że tamta Mela była naiwna i pełna poświęcenia, nie odrzucaj wszystkich swoich cech z tamtego związku zbyt pochopnie, jako wad. Musisz zachować jądro, to, co przesądza o tym, że jesteś sobą, niepowtarzalną, — nikim innym.
Piszesz, że nauczyłaś się lubić siebie… Ja tego jeszcze w Tobie nie widzę, ale to dobry kierunek. W zasadzie – jedyny możliwy, by poczuć się szczęśliwą.
Za zapomnienie i ocalenie tego, co należy – kciuki trzymam!
Cegła
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze