Tabu i trendy
CEGŁA • dawno temuW wieku 43 lat urodziłam pierwsze dziecko. Mieszkam w około stutysięcznym mieście. Nie jest to może anonimowa dżungla, ale przecież też nie wioska, która w całości spotyka się na niedzielnej mszy… Niestety, spotkał mnie tu wielki ból, i to z najmniej spodziewanej strony, oraz w momencie, gdy mi się wydawało, że wszelkie najgorsze momenty już za mną.
Kochana Cegło!
Mieszkam w około stutysięcznym mieście. Nie jest to może anonimowa dżungla, ale przecież też nie wioska, która w całości spotyka się na niedzielnej mszy… Niestety, spotkał mnie tu wielki ból, i to z najmniej spodziewanej strony, oraz w momencie, gdy mi się wydawało, że wszelkie najgorsze momenty już za mną.
Urodziłam dziecko w wieku 43 lat – pierwsze dziecko, dodam. Nie muszę chyba tłumaczyć, że starania były gehenną. Pomimo wsparcia i miłości męża, nie zdołałam uniknąć psychicznych dołków, które apogeum osiągnęły dopiero w ciąży. Byłam zdrowa, czułam się fantastycznie pod względem fizycznym, rokowania medyczne dla dziecka były również wspaniałe. Ja jednak strasznie się bałam, że coś się stanie, że się nie uda. Że jestem za stara na matkę i dziecko urodzi się za wcześnie, martwe, z wadą lub w ogóle jako kaleka… Że lekarze mnie oszukują. Nie umiałam się tego strachu pozbyć.
Wszystko się udało, nie zaszkodziłam naturze:). Mam cudownego, stuprocentowo zdrowego synka! Po porodzie funkcjonowałam trochę mechanicznie, nie mogłam wciąż uwierzyć w nasze szczęście, ale jakoś dawałam radę. Te 9 miesięcy życia w strachu dały o sobie znać nieco później, gdy zaczęłam odnawiać kontakt ze światem i postanowiłam wrócić do dawnej pracy. Nastały ataki nerwicy, zwłaszcza poza domem, totalna trema w sytuacjach towarzyskich, wstręt do jedzenia (bałam się tuszy po leczeniu i po ciąży) i wiele, wiele innych rzeczy. Zauważyłam, że potrzebuję pomocy – nie pierwszy raz zresztą – fachowej pomocy, bo sama sobie ze sobą nie poradzę.
Koleżanka z firmy (przed ciążą pracowałam z nią ponad 15 lat) poleciła mi w zaufaniu terapeutę, do którego sama kiedyś chodziła ze swoimi problemami. Zaakceptowałam tego człowieka na pierwszym spotkaniu, trafił do mnie. W sumie, chyba na tym polega sens jego pracy. Ustaliliśmy częstotliwość wizyt na raz w tygodniu. Głównym celem miało być pozbycie się „opóźnionej fali stresu” po urodzeniu długo wyczekiwanego dziecka.
Rzeczywistość zaskrzeczała bardzo szybko, chyba po trzeciej wizycie. W przerwie na lunch poszłam do barku z ludźmi z pracy, żeby potrenować „normalność”. Przy kawie, w obecności czterech innych osób, moja koleżanka klepnęła mnie w ramię, popatrzyła dumnie po wszystkich i powiedziała: Widzicie, jak nam się Lilcia wyrabia? Poleciłam jej swojego osobistego cudotwórcę – i proszę, od razu widać efekty! Wszyscy się chyba roześmiali, ktoś powiedział: brawo! Nikt nie był zbulwersowany. Było oczywiste, że wiadomo, o co chodzi. Ale nie dla mnie, Cegło! Na osobności zrobiłam koleżance straszną awanturę – jakim prawem upowszechnia moje sprawy w ten sposób?! Zlekceważyła mnie, powiedziała, że moja terapia chyba będzie długa…
Niestety, to nie koniec. Na którymś z kolei spotkaniu pan terapeuta zapytał mnie ni stąd, ni zowąd, czy po urodzeniu dziecka kiedykolwiek miałam ochotę się napić (alkoholu). I rozwinął to pytanie – czy czuję czasem jakąś więź ze swoim dawnym „ja”, które miało problem z alkoholem? Problem w tym, że ja nie miałam tego wypisanego na twarzy, ani nigdy przedtem ten temat między nami nie wypłynął! Oniemiałam. Geniusz? Telepatia? Ale szybko wzięłam się w garść i spytałam słodko, skąd taki pomysł przyszedł mu do głowy. A tu znów taki dziwny, lekki, beztroski śmiech i prosta odpowiedź: Ja muszę wszystko wiedzieć, taki mam zawód. Aż się we mnie gotowało, ale wybąkałam tylko, że na razie wolałabym nie podnosić tej sprawy. Dobrze, to pójdziemy na razie innym tropem. Pani tu decyduje – zgodził się od razu.
Cegło, jest tylko jedna osoba w tym mieście (poza moją rodziną), która zna TEN epizod z mojego życia. I poszłam do niej, żeby – nie wiem – uderzyć ją w twarz z bezsilności? Wielka bizneswoman chodzi na kominy i opowiada o moich problemach? Wielki lekarz dusz konsultuje MOJĄ terapię z byłą pacjentką? Oczywiście, do żadnego aktu przemocy nie doszło. Koleżanka śmiała mi się w nos. Mówiła, że histeryzuję, zamiast docenić jej pomoc. Wreszcie, niedwuznacznie dano mi do zrozumienia, że były terapeuta stał się dla niej kimś więcej, ale ciiii… Aha, czyli ona nagania mu teraz klientów i pomaga robić „wywiad”?
Czuję się oszukana i odsłonięta, bezbronna jak na patelni. Nie rozumiem tych ludzi, ich nonszalancji wobec czyjejś prywatności. Są niby kulturalni, wykształceni… Mam ochotę napluć na ich profesjonalizm. Zażądać zwrotu pieniędzy, zmienić pracę, nie wiem.
A najbardziej zadziwia mnie jedna rzecz, na zasadzie kontrastu: postawa ludzi, z którymi zetknęłam się dawno temu w AA. Byli różni pod względem intelektu, kultury osobistej, czasem bardzo prości lub brutalni w obejściu. 10 lat temu też chadzałam na mityngi z sercem w gardle, że np. spotkam tam kogoś znajomego, i co wtedy… I rzeczywiście spotkałam, więcej niż raz! Na przykład — swoją nauczycielkę z podstawówki, starą pielęgniarkę z przychodni czy syna właściciela mojego ulubionego warzywniaka… Po czterech latach przestałam się tego bać, bo zobaczyłam, że… nic mi ze strony tych ludzi nie grozi. Przyszli po pomoc, jak ja, spotykamy się w tym miejscu jakby w równoległym świecie, a potem rozchodzimy się do swoich spraw, ale każdy rozumie, że nie wynosimy tych spotkań poza te mury, to jest tabu, nie sensacja do rozwlekania po ulicach! I wszyscy to szanowaliśmy.
A teraz – widzę, że niczego się nie szanuje i nikomu nie można zaufać. W jednym koleżanka miała rację – moja terapia będzie długa i bolesna. Muszę tylko znaleźć inny gabinet.
Lilka
***
Kochana Lilko!
Wciąż jesteś roztrzęsiona (pozytywnie!) faktem bycia mamą, próbujesz dzielnie okiełznać demony, co się namnożyły przez te lata walki o szczęście i spełnienie, a tu bach! Nowy cios: ludzie nie są idealni. Ale nie cios to, lecz wielkie odkrycie. Pomyśl więc, że to tak jak z dzieckiem – lepiej późno niż wcale. Udało się. Masz to za sobą.
Nie zamierzam usprawiedliwiać postaw dwójki bohaterów dramatu, bo nie zasługują na szczególną uwagę ani główne role. Ot, niezbyt profesjonalny facet i bezmyślna, niedyskretna koleżanka – bo chyba nie przyjaciółka? Chciałabym, żebyś spróbowała spojrzeć na to z innej strony. Jak powiedziała Niobe w Matriksie – pewne rzeczy się zmieniają, a inne pozostają takie same…
W naszej, również polskiej mentalności, zadomowiła się psychoterapia. Jest modna i dlatego mówi się o niej otwarcie, bez lęku przed konsekwencjami zawodowo-towarzyskimi. Zwłaszcza w „światłych” środowiskach, które wychowały się na filmach Allena, a potem na zabawnych serialach z życia amerykańskich elit, w rodzaju Ally McBeal czy Seks w wielkim mieście. Oczywiście, jak zwykle jesteśmy opóźnieni o 10–15-20 lat i renesans oldskulowej wrażliwości dopiero przed nami… Ale nie potępiaj ludzi za to. Póki co, każdy ma inną naturę, ale jest wolny i ma prawo wyznaczyć indywidualne granice swojej prywatności. Introwertyk nie musi rozmawiać ze wszystkimi o swojej terapii, a ekstrawertyk czasem musi, bo to dla niego… część terapii. Co kto woli.
Jeśli natomiast idzie o alkoholizm – zwróć uwagę, że żadne rewolucyjne zmiany w społecznej mentalności nie nastąpiły. Nadal jest to temat zakazany i wstydliwy – niestety, zwłaszcza, gdy dotyczy kobiet. Sama wiesz najlepiej. Alkoholizm nie był, nie jest, i długo nie będzie „trendy”, a mówienie o nim pozostaje aktem odwagi, nietaktu lub samobójczego wręcz ekshibicjonizmu. Nawet komedii robi się o nim jakby mało. Wraz z narkomanią (i może jeszcze jedną rzeczą) pozostaje w mrocznym cieniu, choć wydawałoby się, że rozprawiamy głośno już o wszystkich „izmach”. Alkoholowe „coming outy” budzą w najlepszym razie współczucie, nawet gdy dokonują ich wielcy artyści czy ludzie sławni z innych powodów. Chyba świat jeszcze nie jest na to do końca gotów – i wybaczmy światu.
Dzieje się tak prawdopodobnie dlatego, że alkoholizm jest problemem o gigantycznym zasięgu i negatywnym wpływie na ludzi i ich wzajemne relacje, a jednocześnie nieoswojonym i nie zaleczonym. Epatowanie nim pachnie niepolitycznie. Psychoterapia natomiast – przynajmniej teoretycznie – reprezentuje nadzieję. Jest w kategorii lekarstw, nie chorób. Wyszła z podziemia i zaczęliśmy się nią afiszować.
Piszesz, że na mityngach czułaś się bezpieczna – w zamkniętym światku, gdzie ludzie pilnie strzegą swojego sekretu. Sama to robiłaś. Nie wiesz nawet, czy z własnej inicjatywy poruszyłabyś ten temat w gabinecie. Myślę, że dla Ciebie najważniejsze jest teraz znalezienie kolejnego, neutralnego terapeuty i sięgnięcie wraz z nim jak najdalej, jak najgłębiej, w poszukiwaniu przyczyny Twoich obecnych – i dawnych – problemów. Na pewno jest tam do znalezienia i rozplątania coś więcej niż prosta zależność: nie mogę mieć dziecka, więc piję. Warto się z tym zmierzyć i mieć to z głowy na resztę życia, byś mogła w spokoju skupić się na upragnionej rodzince w komplecie :). Namawiam Cię też bardzo do przestudzenia emocji wobec pani i pana. Przypominam: elegancko się odseparuj i odetnij. Niech sobie będą razem w swoim układziku – tylko, jeśli będziesz miała okazję, ostrzeż przed nimi, kogo się da, ot, ze zwykłej troski o dobro bliźnich… Ale pracy nie zmieniaj, jeśli ją lubisz, ani z nikim się o nic nie wykłócaj, bo nie warto. Zajmij się sobą (chociaż twierdzisz, że właśnie to robisz…), pozwól sobie na wypoczynek po tych 40 latach ciągłej walki z czymś lub o coś… Oby zwycięskiej.
Z całej siły kciuki trzymam.
Cegła
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze