Mrówcza pasja
ZUZA • dawno temuZuza zmaga się z dylematami i rozwija ideę dziwnego Towarzystwa. A wszystko to z miłości do mniejszych braci.
Nie zgadniecie co dzisiaj robiłam — przez ponad godzinę ratowałam mrówki.Właśnie tak, ratowałam mrówki, co zresztą zdarza mi się robić co najmniej kilka razyw tygodniu. Uważam mrówki za bardzo pożyteczne żyjątka, nie przejmują mnie wstrętem,a wręcz przeciwnie — odczuwam do nich sympatię. Moja mama nazywa te niezwykłezamiłowanie do nich "kompleksem Telimeny". Ja twierdzę jednak, że podłoże tegojest czysto humanitarne.
Dzisiaj jak zazwyczaj moje mrówki pasły się na miodzie będącym pierwszym z ich przysmaków.Niestety, w skutek tego pędu do słodkości często wpadają w tarapaty. Wpadają i potem nie sąw stanie wygramolić się z lepkiej, gęstej, bursztynowej cieczy. W takich przypadkachFormicae ma we mnie prawdziwego sprzymierzeńca. Moja metoda ratunkowapolega na tym, że najpierw przepędzam te, które sobie jeszcze radośnie ucztują,a następnie wyciągam kolejno nieszczęśniczki, które ugrzęzły w słodkiej smole. Jakoże po wyjęciu zazwyczaj całe są upaćkane w miodzie przylepiając się nogami i głowądo własnych tyłków, wsadzam je do wody rozlanej na blacie (której zawsze jest pełno,jako że akcje ratunkową dla mrówek przeprowadzam zazwyczaj w trakcie zmywanianaczyń). Potem wyjmuję "odreanimowaną" delikwentkę ostrzem noża i zdmuchujęna podłogę, ścianę czy gdzie popadnie.
Musze przyznać, że takie akcje ratunkowe zawsze bardzo mnie uspokajają, oczyszczająumysł, a poza tym sprawiają, że czuje się… hmm… lepszym człowiekiem. Prawda jest taka,że rzadko się zdarza, żebym mogła komuś uratować życie, a w wypadku mrówek to niejedno życie ratuję, ale nawet kilkanaście! Bez ruszania się z domu! Naprawdę warto spróbować.
Muszę jednak ostrzec, że czasem takie ratowanie życia mrówczego może stać się uciążliwei przysparzać dylematów. Zdarza się, że mam do uratowania kilkadziesiąt ofiarmrówczej pasji miodowej. W takich sytuacjach naprawdę czuję się pod pewnego rodzajupresją i nie wiem, co mam zrobić. Czy może miałabym stracić cholernie dużo czasuratując każdą pojedynczą mróweczkę? Mój Boże — myślę sobie — przecież to są tylko mrówkido jasnej cholery! A może część uratować, a resztę pominąć spłukując je do zlewu?Nie, ta opcja nie wchodzi w grę, jako że stawia mnie przed kolejnym dylematem:którą mrówkę uratować, a którą nie? Co mam zrobić w takim razie? Zabić wszystkie,żeby było sprawiedliwie? Zazwyczaj kończy się na tym, że ratuję wszystkie.
---
Dzisiaj znowu ratowałam moje mrówki, a następnie je nakarmiłam, co, jeśli czynioneregularnie, w zupełności zapobiega ładowaniu się mrówek do miodu. Otóż jakiś czas temuwytropiłam, skąd przychodzą. Od tamtej pory, o ile tylko pamiętam, sypię im przy wejściupół łyżeczki cukru, co zdaje się satysfakcjonować je na pewien czas.
Być może warto by było założyć Towarzystwo Amatorów Mrówek. Jestem bowiemprzekonana, że jest nas więcej ludzi (podkreślam ludzi, nie termitów) którzy lubią,ratują i dokarmiają mrówki. Ktoś powie: "No tak, po prostu świrnięta jakaś! Po pierwsze,to są tylko mrówki, a po drugie, to jest ich przecież od cholery!" No cóż, być możez perspektywy Marsjan czy jakiś innych kosmicznych istot ludzie to też "tylko ludzie"i również jest ich "od cholery", tak, że jeden mniej, jeden więcej — to bez żadnej różnicy!No i w sumie racja. Chyba, że chodziłoby on nas samych czy o naszych bliskich,wtedy to już całkiem inna sprawa…
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze