Śmiej się!
ANNA GAWRYLUK • dawno temuMarcel Achard powiedział kiedyś, że: Na świecie nie ma nic piękniejszego od pobudzania ludzi do śmiechu. Coś w tym musi być, bo wesołkom żyje się lepiej. Nie ma to jak być pozytywnie zakręconym, zarażać swoim optymizmem innych i patrzeć na świat przez różowe okulary.
Marcel Achard powiedział kiedyś, że: Na świecie nie ma nic piękniejszego od pobudzania ludzi do śmiechu. Coś w tym musi być, bo wesołkom żyje się lepiej. Nie ma to jak być pozytywnie zakręconym, zarażać swoim optymizmem innych i patrzeć na świat przez różowe okulary.
Przemek, 22-letni student z Warszawy, jest naczelnym zgrywusem w akademiku, w którym mieszka:
— Opowiadanie dowcipów, wkręcanie kolegów i robienie żartów współlokatorom to moja codzienność. Nie lubię jak jest nudno, dlatego praktycznie co kilka dni wymyślam coś nowego, by było wesoło.
Już w podstawówce nauczycielka wyganiała mnie do dyrektora, bo na przykład rozlałem jej coś na krześle, albo położyłem na dzienniku sztuczną kupę. W domu robiłem różne psikusy bratu. Z nim było najlepiej, bo młody jest naiwny i nigdy się nie spodziewa, że przygotowałem dla niego jakąś „niespodziankę”. Zawsze się daje nabrać!
Teraz mieszkam w akademiku i wszyscy mnie już trochę znają, współlokatorom na początku to się nawet podobało — dzięki mnie nie było mowy o nudzie. Pomysły mam różne, raz na przykład zakleiłem sedes folią przezroczystą i jak któryś wstał za potrzebą, wracał w mokrych butach i piżamie. Innym razem wyjąłem z maselniczki masło, a włożyłem mydło, albo do butelki po szamponie wlałem płyn do podłogi. Codziennie mam nowe, ciekawe wizje na draki, ale ostatnio współlokatorzy chyba się wkurzyli na mnie. Wyjechałem na święta do rodziców. Wróciłem z nowymi pomysłami, ale ku mojemu zaskoczeniu, tym razem to oni postanowili zrobić mi kawał — zmoczyli moją pościel wodą i wysiali na niej rzeżuchę. Przyznam, że na początku się zdenerwowałem, ale już mi przeszło, potraktuję to jak wyzwanie! Rękawica rzucona!
Małgorzata (33 lata, ekspedientka z Torunia):
— Uwielbiam się śmiać. Szczególnie z upadków. Jak widzę kogoś, kto poślizgnie się na oblodzonym chodniku, albo na mokrej trawie, to nie mogę się powstrzymać i śmieję się wniebogłosy. Bardzo często, kiedy jest mi smutno, albo nie mam nastroju, czy mam chandrę, wyglądam przez okno i wyobrażam sobie wywrotki przechodniów, a im dłużej ktoś się przed nią broni wymachując rękami — tym dłużej mnie to śmieszy. Problem w tym, że śmieszą mnie tylko cudze upadki.
Anna (28 lat księgowa z Lublina), żona i matka, typowa księgowa, która najlepiej czuje się wśród tony papierów i segregatorów:
— Na co dzień nie mam wielu okazji do śmiechu. Praca, dziecko, dom pochłaniają mnie tak bardzo, że często nie mam nawet okazji się zrelaksować. Jednak jakiś czas temu oglądałam komedię, w której były tak niesamowite gagi, że uśmiałam się po pachy. Postanowiłam więc, że wprowadzę trochę dobrego humoru na co dzień, przecież to nikomu nie zaszkodzi. Czasem przychodzi mi do głowy głupi pomysł i zamiast „puszczać go w eter” po prostu go realizuję, a moim głównym celem jest mój mąż, który jest tak zabiegany, że zawsze da się wrobić.
Kiedyś przyszyłam mu do czapki czerwony kwiat, wiedziałam, że zawsze ubiera się w biegu, zwykle przed blokiem, w drodze na przystanek, jechał z tym kwiatkiem w autobusie i nawet nie zwrócił uwagi, że ludzie się na niego gapią. Innym razem zrobiłam mu malutką dziurkę w t-shircie i wyszyłam w tym miejscu pająka. Myślałam, że padnę ze śmiechu, gdy zobaczyłam, jak biedak strzepuje tego pająka z koszulki wybierając się rano do pracy. Taka dawka humoru każdemu dobrze robi. Mój mąż się na mnie nie gniewa, więc nie zamierzam przestać — chyba, że zabraknie mi pomysłów. Zdecydowanie wesołym ludziom żyje się lepiej!
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze