Koszmarne pamiątki z wakacji
JAROSŁAW URBANIUK • dawno temuWakacje się skończyły. No, dla części studentów jeszcze trwają, a niektórzy z nas pozostawili sobie urlop aż do teraz, aby popodziwiać ciepłe kraje po sezonie (polecam!), ale zasadniczo już po wakacjach, przebrzmiewają ostatnie last minute. Co pozostało? Przekonanie o tym, że następny urlop w przyszłym roku, wspomnienia, słonecznego lata i wszelkiego typu pamiątki z wakacji.
Nawet ci, którzy przez większość urlopu lekceważyli różne stragany i sklepiki wypełnione pamiątkarskim badziewiem, pod koniec urlopu często przypominają sobie o ciociach, rodzicach, babciach, dzieciach, czy kto by tam jeszcze „się obraził”, gdyby nie przywieziono mu jakiegoś drobiazgu. A że jakoś zawsze jest tak, że najwięcej pamiątkarskich sprawunków nabywa się w ostatnich godzinach przed wyjazdem, to pamiątki kupowane innym są niejednokrotnie estetycznym koszmarem, będącym wypadkową oszczędności i pośpiechu.
Z dawnych czasów pamięta się przede wszystkim pamiątki romantyczne, związane z wakacyjnymi miłościami, czyli wszelkiego typu muszelki, w których, jak wiadomo, po przyłożeniu do nich ucha szumią morskie fale. Obecnie królują pamiątki, które już w dawnych czasach zaczęły wypierać piękne i oryginalne przedmioty – a więc plastikowa plastyka. Niewielkie szkatułki z motywami regionalnymi i napisem świadczącym, że przywieźliśmy „to coś” z Dubrownika, Mielna, Majorki czy znad innego Balatonu, są stałym element półeczek w sklepach pamiątkarskich i jak zauważyłem na wakacjach, najczęstszym wyborem kupujących.
Oczywiście fantazja producentów sięga dużo dalej. Co najmniej tak daleko jak fantazja producentów pamiątek-dewocjonaliów, które kojarzone są przede wszystkim z wycieczek do Częstochowy: Matek Boskich z odkręcaną głową (jako butelka na wodę święconą), czy fosforyzujących Jezusów. Pamiątki „znad morza” czy „z gór” potrafią osiągać zbliżony poziom absurdu. Jeszcze kilka lat temu widziałem w Mielnie sprzedawcę lasek stylizowanych na ciupagi z wyrżniętym kunsztownie napisem – „Pamiątka znad morza”. Co kraj to obyczaj.
Pamiątki straszą również banalnością skojarzeń. Muszelki nad morzem i kamienie w górach, miniaturka świątyni z Grecji czy miniaturowe wieże Eiffla z Francji. Rzadko bowiem mamy na tyle czasu, szczęścia i jeszcze dodatkowo pieniędzy, by rozejrzeć się za czymś ciekawszym. Bo że ktoś sprzeda coś interesującego za niewielkie pieniądze, turyście, i to jeszcze w sezonie? Nie ma co liczyć.
Prawdziwa rewolucja w pamiątkarstwie wakacyjnym dokonała się wraz z wynalezieniem, a raczej upowszechnieniem aparatu cyfrowego. O ile bowiem w dawnych czasach wywołanie i zrobienie odbitek fury zdjęć z wakacji wymagało czasu i pieniędzy, to tania cyfrówka daje nam w praktyce nieograniczone możliwości w zadręczaniu naszych gości wspominkami wakacyjnymi, dodatkowo jeszcze ilustrowanymi zdjęciami na naszym trzydziestodwucalowym telewizorze.
Co gorsza jest to ten typ pamiątek, który może zabierać człowiekowi całe godziny. Dodatkowo ewentualne przerwanie pokazu zdjęć wakacyjnych odebrane zostanie przez szczęśliwych pokazujących jako a) stawianie pod znakiem zapytania ich fantastycznej opowieści, b) stawianie pod znakiem zapytania jakości ich zdjęć, z których zawsze są dumni, nawet, jeśli zostały wykonane komórką w ciemnym pokoju i jedyne, co widać, to słabe światło żarówki.
Tak czy inaczej trudno wybrnąć z takiej sytuacji, a mało komu uśmiecha się kilkugodzinne oglądanie Kazia na plaży czy wielbłąda na pustyni. Pewnym rozwiązaniem byłoby stworzenie katalogu w którymś z internetowych albumów fotograficznych, lub wprost fotobloga, jeśli ktoś naprawdę ma ochotę podzielić się swoimi przeżyciami wakacyjnymi. A wtedy znajomi nie byliby zmuszeni przeżywać nasze wzruszenia, a mało kto robi zdjęcia na tyle interesujące, aby ktoś inny z własnej woli je oglądał. Oczywiście istnieją wyjątki, kiedy to zdjęcia z wakacji, podprawione krótkimi komentarzami, mogą mieć wielką wartość w planowaniu naszych własnych wakacji. Zdarza się to jednak niestety zdecydowanie rzadziej niż przypadki katowania źle skadrowanymi, źle naświetlonymi i ogólnie całkowicie nieinteresującymi fotkami.
Niektórzy posiadają zestawy pamiątkarskie niezwiązane z wakacjami. Moja znajoma z racji pracy wykonywanej w korporacji posiada kolekcję specyficznych „pamiątek z podróży”. Dama ta jest posiadaczką wielkich ilości przerażających kapci frotte z najróżniejszych hoteli, które nosi z zapałem, podobnie jak jej rodzina i chłopak. Poza tym jej łazienka jest zawalona miniaturowymi mydłami, szamponami, balsamami, reklamówkami wód toaletowych i perfum, ręcznikami, szlafrokami i tym wszystkim, co legalnie lub nielegalnie można wynieść z hotelu lub samolotu. Specyficzna to turystyka i specyficzne pamiątki. „Pracownicza turystyka korporacyjna” – nie, to jednak słabo brzmi.
Częste wyjazdy sprzyjają również przywozowi pamiątek o jak najbardziej praktycznym zastosowaniu. Polacy jeszcze w czasach komuny odkryli sklepy wolnocłowe, a i dzisiaj dla wielu podróż samolotem czy autobusem wiąże się przede wszystkim z zakupami w działach monopolowych. To akurat nie jest najgorsze, tym bardziej że często można znaleźć trunki, których w Polsce nie pija się zbyt często w związku z rozbójniczymi cenami, lub z tym, że są po prostu słabo dostępne. W czasie wyjazdu na wakacje zawsze upłynnia się te zakupy, często niestety na bieżąco, co kończy się radykalnymi przekroczeniami normy. Szczególnie przykrymi w autobusach długodystansowych. Czasem coś uda się dowieźć, akurat tyle żeby, uprzyjemnić naszym znajomym tę wizytę, podczas której będziemy pokazywali im zdjęcia. Jeśli ktoś nie chce pokazywać zdjęć z wakacji – jego alkoholowo-wolnocłowa szczodrość zostanie doceniona podwójnie.
Świadom możliwości, które dają wakacje, namawiam jednak do odnalezienia innego typu wspomnień. Wspomnień z wakacji, które wiążą się ze smakami danego rejonu czy kraju. Wyjazd nad polskie morze może być okazją do testowania wędzonych węgorzy, a przechadzka do bacówki niech zaowocuje zakupem prawdziwych oscypków i bundzu. Im dalej zaś i bardziej egzotycznie – tym ciekawiej. Ja z ostatnich wakacji przywiozłem oliwę i prsut – bałkańską wersję tego, co we Włoszech jest określane jako prosciutto (czyli suszoną szynkę), a ostatnia wizyta u znajomych skończyła się pozbawieniem ich papryczek chipotle, czyli wędzonego i suszonego jalapeno, przywiezionych prosto z Meksyku. No dobrze, sami dali te papryczki, a chipotle jest do dostania w wielu sklepach z żywnością różnych kuchni narodowych, ale przecież chodzi o posiadanie czegoś wyjątkowego, co zdobyć można tylko u źródła, czyli w kraju produkcji, a dodatkowo kojarzy się z wyprawą wakacyjną.
Warto jednak od czasu do czasu coś sobie przywieźć, najlepiej coś, co będzie przez nas używane na co dzień i co da nam poczucie kontaktu z niebiańskim miejscem i szczęśliwym czasem, kiedy wiemy, że na razie nic nas nie goni, a twarz swojego ukochanego szefa zobaczymy najwcześniej za kilka dni. Ten stan zawsze wart jest wspominania, nawet jeśli wakacje nadejdą za dobrych dziesięć miesięcy.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze