Korektor jest jednym z podstawowych elementów perfekcyjnej kosmetyczki, dlatego, po wielu "ochach" i "achach", moich znajomych postanowiłam zakupić ten korektor. Co prawda zdziwiło mnie, że jest dostępny tylko w jednym kolorze, ale uległam sile reklamy.
Już po otwarciu opakowania mój biedny nos przeżył szturm nieoczekiwanych ostro-torfowych zapachów. Zdziwiła mnie konsystencja korektora - był bardzo gęsty, przypominał raczej podkład wtłoczony do buteleczki niż korektor. Również kolor nie był trafiony - pomarańczowo-brązowy, stanowczo niepasujący do mojej karnacji. Mimo to postanowiłam go użyć. Nie wiedząc, co mnie podkusiło do malowania się przy sztucznym świetle, nałożyłam krem tonujący oraz korektor i udałam się do szkoły.
Idąc przez korytarz widziałam kpiące spojrzenia ludzi, którzy coś szeptali między sobą. Jeszcze zanim odnalazłam moich znajomych wiedziałam, że coś jest nie tak z moim makijażem. Znalazłam łazienkę, a w niej lustro i nastąpił szok. W miejscach, gdzie potraktowałam pryszcze korektorem na mojej twarzy pojawiły się pomarańczowe kropki i wyglądałam jak nowsza wersja biedronki. Na szczęście miałam przy sobie tonik. Tyle, że nie działał. Korektor zmyłam dopiero bardzo dużą ilością wody. Następnie stwierdziłam, że to już koniec słuchania rad znajomych. Po powrocie do domu jeszcze raz pomalowałam się korektorem i spróbowałam zmyć go mleczkiem.
Po tych kilku dniach nieudanych prób korektor wylądował w innej szafce i obecnie świetnie sprawdza się jako punktowy preparat na pryszcze do stosowania na noc.
Będę jeszcze wredna i przyczepię się do opakowania. Jest ono standartowe z gąbeczką, jak przy błyszczykach, i mieści w sobie 5 ml specyfiku. Niestety jest nietrwałe. Zakrętka pękła już po kilku dniach używania.
Podsumowując, produkt sprawdza się jako punktowy preparat na pryszcze, jeśli jednak potrzebujesz korektora lepiej zainwestuj w coś innego.