„Seks, miłość i terapia”, Tonie Marshall
RAFAŁ BŁASZCZAK • dawno temuZawsze wierzyłem we francuskie komedie i nieprzemijający urok (nie przeczę: wciąż działa) Sophie Marceau. Ciekawy wydawał się też pomysł sportretowanie seksoholików około pięćdziesiątki. Tym bardziej dziwi, że tak bardzo się owa „seksualna terapia” Tonie Marshall nie udała.
Lambert (Patrick Bruel) jest seksoholikiem. Od blisko roku pozostaje w stanie abstynencji, uczęszcza na spotkania AS, pielęgnuje w sobie wiarę w prawdziwą miłość. Dawną profesję pilota zamienił na pracę terapeuty: prowadzi spotkania dla przechodzących kryzys w związku par. Któregoś dnia zatrudnia w charakterze asystentki atrakcyjną Judith (Sophie Marceau). Jak się niebawem okazuje nienasyconą nimfomankę, szczególnie mocno gustującą w uwodzeniu kolegów z pracy. Judith adoruje Lamberta, ten ostatni się wzbrania, trwa to 90 minut, chociaż od początku wiemy, do czego doprowadzi.
Zawsze wierzyłem we francuskie komedie i nieprzemijający urok (nie przeczę: wciąż działa) Sophie Marceau. Ciekawy wydawał się też pomysł sportretowanie seksoholików około pięćdziesiątki. Tym bardziej dziwi, że tak bardzo się owa „seksualna terapia” Tonie Marshall nie udała. Wszystko co względnie ciekawe (czy nawet odrobinę urokliwe) dostajemy w ciągu pierwszego kwadransa. Dalej Marshall mechanicznie, monotonie i do znudzenia ogrywa wciąż ten sam patent. Ona atakuje, on (chociaż pragnie jej bardzo) ucieka, a nawet (to również wiemy od początku) skrycie się w niej kocha. Nie byłoby się czego czepiać (to ostatecznie tylko niezobowiązująca rozrywka), gdyby „Seks, miłość i pożądanie” spełniał wymogi gatunku. A więc ociekał zmysłowością, bawił, śmieszył, z typową dla Francuzów lekkością elegancko (jak głosi nieśmiertelny slogan) „świntuszył”. Ale nic z tego. Pomiędzy bohaterami zwyczajnie „nie iskrzy”. Nie sposób wyczuć tu odrobiny chemii, czy wzajemnego przyciągania. On (pomimo deklarowanych trudności) wydaje się zupełnie aseksualny, ona w swoim uporze i determinacji z początku niewiarygodna, później zwyczajnie groteskowa. W ogóle zbyt dużo tu umowności: bohaterowie są przerysowani, nadpobudliwi, nieco histeryczni. Co z kolei mogłoby być podstawą komizmu, ale „Seks, miłość i terapia” okazuje się zaskakująco mało zabawny. Brakuje dwuznaczności, pikantnych podtekstów, uwodzenia, czy chociaż odrobiny błyskotliwych dialogów. I tytułowego seksu: z założenia kontrowersyjny, zmysłowy temat zyskuje tu oprawę grzeczną, zachowawczą, wręcz konserwatywną.
Sprawdza się jedynie warstwa wizualna. Ona jest wciąż piękna, on nadal przystojny, równie atrakcyjnie (i niczym Sophie Marceau: nie po raz pierwszy) wypada ekranowy Paryż. Amerykanie pewnie by tę historię zwulgaryzowali, Marshall zachowuje odrobinę nadsekwańskiej lekkości… ale to zdecydowanie nie dość, by uratować „Seks, miłość i terapię”.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze