Pożegnanie z przyjaźnią
CIRCA_ABOUT • dawno temuZnamy się od czasu szkoły średniej. Razem chodziłyśmy do klasy, chociaż nigdy nie była to znajomość z jednej ławki, nasze drogi często się krzyżowały. Razem chodziłyśmy na wagary i często spotykałyśmy się po szkole. Ja byłam w nią wpatrzona jak w obrazek. Dopiero niedawno zrozumiałam, że mnie przypisana była rola cienia w tej relacji. Tę świadomość uzyskałam dopiero dziś.
Po skończeniu szkoły średniej niespodziewanie przestałyśmy się kontaktować. Już nie pamiętam, o co poszło. Tak z dnia na dzień komunikacja przestała działać. Może chodziło o to, że w czasie trwania matury umarł jej dziadek, a ja nie stanęłam na wysokości zadania. Nie potrafiłam jej pomóc. Nie wiedziałam, że potrzebuje pomocy. Mówiła mi później, że mogłam się zainteresować. Mogłam, ale nie zrobiłam tego. Teraz nie jestem w stanie sobie przypomnieć, co właściwie mną kierowało. Pamiętam jedynie, że czułam zamieszanie. Byłam zdziwiona, kiedy wyszła z płaczem z próbnej matury. Co ciekawe, nigdy do siebie nie dzwoniłyśmy dla babskich pogaduszek, więc nie przyszło mi do głowy, żeby zadzwonić i zapytać, o co właściwie chodzi. Pomyślałam, że jak będzie chciała ze mną pogadać, to mi powie, co się wydarzyło. O tym, że ma do mnie pretensję, dowiedziałam się po przerwie w naszych kontaktach. Zresztą spotkanie po „rozłące” ja zainicjowałam. Zadzwoniłam i powiedziałam, że bardzo chcę ją zobaczyć. Spotkałyśmy się i nawet udało nam się wtedy nadrobić część zaginionego czasu. Nasze kontakty ponownie nabrały barw. Zawsze wiele dla mnie znaczyła, była niedoścignionym wzorem kobiecości. Dopóki grałam rolę kopciuszka, wszystko między nami się układało. Przez pewien czas mieszkałyśmy też razem. Moja znajoma wyjechała do Stanów, a ja miałam opiekować się jej domem. Dom był ogromny i bałam się mieszkać tam sama, z przyjemnością więc zaproponowałam jej wspólne mieszkanie. W tym też czasie rozstawała się ze swoim chłopakiem. Starałam się być dla niej wtedy wsparciem. Zostałam jednak zamieszana siłą rzeczy w wir wydarzeń, który tak naprawdę nie powinien mnie dotyczyć. Nawet jeżeli, to nie w takim stopniu. Cieszyłam się jednak, że mogę w końcu się do czegoś przydać, że Ona mnie potrzebuje! Ona też bardzo mi pomogła. Nie wiem, jak bym sobie poradziła ze wszystkimi zakrętami, które się wtedy w moim własnym życiu pojawiły, gdyby nie jej wsparcie.
Od pewnego momentu jednak obserwuję nowy element w tym wszystkim – rywalizację. Może zawsze był, tylko ja nie chciałam tego zauważyć. Zresztą i tak nie miałam szans na zdobycie równorzędnego miejsca. Ze względu na swoje kompleksy z założenia ustawiałam siebie na mniej znaczącej pozycji, będąc w pełni usatysfakcjonowana tym, że Ona jest moją przyjaciółką. To była jak wygrana na loterii. Była wzorem i autorytetem.
Teraz jednak wszystko uległo pewnym modyfikacjom i jakoś trudno mi się z tym pogodzić. Dlaczego? Dlatego, że stan wyimaginowanej symbiozy między nami był dla mnie taki niezwykle pociągający. Cieszyło mnie nasze duchowe porozumienie i myślałam, że tak będzie zawsze. Miałam w głowie wizję spotkań i wzajemnych relacji związanych z rozwojem naszych potomków. Wymianę doświadczeń na temat pieluszek i zupek dziecięcych. Okazuje się, że ta idylla była tylko w mojej głowie, a w rzeczywistości jest przyjaźń, która umiera jak żywy organizm. Tym razem to choroba całkowicie nieuleczalna albo taka, której skutki są nieodwracalne.
Od pewnego czasu jestem w związku i czuję się z tym dobrze. Zawsze Ona nakłaniała mnie, żebym wyszła ze swojej samotni i zaczęła szukać swojej drugiej połówki. Gdy w końcu mi się udało, okazało się, że Ona nie potrafi ukryć swojej niechęci do mojego mężczyzny. To miałoby może jakieś znaczenie, gdybym związała się z mężczyzną całkowicie nieodpowiednim. Zresztą przyjaciele są od tego, żeby Ci otworzyć oczy, jeżeli pakujesz się w coś, co może skończyć się kraksą. To jest dla mnie całkiem zrozumiałe.
Miałam nadzieję, że będzie się ze mną cieszyć moim szczęściem, ale okazało się to w praktyce niewykonalne. Trudno mi w tej chwili powiedzieć dlaczego. Może zobaczyła we mnie wreszcie kobietę, która to cecha uczyniła mnie jej rywalką?
Poznanie reguł gry, w którą nigdy nie chciałam grać, jest tym trudniejsze, że pierwsze sygnały o tym, co toczy się między kobietami, otrzymałam od mojej przyjaciółki. Można powiedzieć, że naiwne ze mnie cielątko chowane pod pierzynką, co gorsza pozbawione całkowicie zrozumienia tematu. Przez mój życiorys przetoczyło się parę burz i w związku z tym temat, który mnie teraz nurtuje, nie miał szans zagościć w mojej głowie wcześniej. Szkoda… miałabym może więcej czasu, żeby się do tego przyzwyczaić.
Najbardziej nie mogę zrozumieć kobiecego wbijania szpilek z uroczym uśmiechem na twarzy. Nie powiem, żebym była aniołkiem. Nie to chcę o sobie zakomunikować. Nie rozumiem jednak, dlaczego dzieje się tak, że kobiety znacznie częściej niż mężczyźni są mistrzyniami ukrywania sedna sprawy. Pokazują swoją niechęć przykrywając ją mgiełką drogich perfum. Czujesz zapach, a dopiero po chwili uderzenie w sam środek miękkiego brzuszka. Zamiast środka znieczulającego mamy do dyspozycji wabiki naszej płci. Zastanawiające.
Jestem rozczarowana tą przyjaźnią. Zawsze byłam dumna ze swoich przyjaciółek. Wielokrotnie powtarzałam, że jestem szczęściarą, ponieważ mam trzy prawdziwe przyjaciółki. Nadal je mam, ale między nami trochę się pozmieniało. Wkroczyła twarda rzeczywistość i okazało się, że przyjaźnie kruszą się jak herbatniki. Pozostaje mi mieć nadzieję, że moje pozostałe dwie przyjaźnie są w lepszej formie i nie grozi im taki rozkład, jak omawianej tu relacji.
Opisanie kryzysu mojej przyjaźni pozwala mi spojrzeć na zdarzenia trochę z innej perspektywy – obserwatora. Co nie zmienia jednak faktu, że utrata lub ochłodzenie wzajemnych kontaktów między osobami, które wydawały się sobie bliskie, jest bolesna. Stąd też zastanawianie się i poszukiwanie błędu. Zdaję sobie sprawę z faktu, że wina leży zawsze po dwóch stronach. Nic jednak, moim zdaniem, nie usprawiedliwia czerpania satysfakcji z uzmysławiania przyjaciółce, jakiego to kiepskiego życiowego wyboru dokonała. Jak mam rozumieć inaczej takie postępowanie, niż jako próbę postawienia przyjaciółki znowu w pozycji cienia, który nigdy nie może prześcignąć właściciela, zawsze będzie parę kroków za nim?
Pozostaje mi jedynie wdziać żałobę po czymś, co było głębokie i prawdziwe, a w wyniku procesu dorastania stało się jedynie fasadą prawdziwej przyjaźni. Najgorsze, co można zrobić, to uczepić się kurczowo wspomnień nie biorąc pod uwagę realnej sytuacji. Już nic nie będzie takie samo. Dorosłyśmy, jesteśmy kobietami i każda z nas chce w swoim życiu być szczęśliwa, ale czasem okazuje się, że swoje szczęście niektórzy budują kosztem innych. A wszystko to pod pozorem chęci niesienia pomocy i służenia dobrą radą. To wszystko byłoby może dla mnie bardziej do przyjęcia, gdyby moja przyjaciółka wpadła do mnie i zjechała mnie za to, co zrobiłam, (o ile coś zrobiłam) korzystając ze swojego prawa do pełnej szczerości między przyjaciólkami, mówiąc mi trudną prawdę w oczy. Nieraz tak między nami było wcześniej. Teraz, dziś, moja przyjaciółka przychodzi i roztacza przede mną wizję słodkiej symbiozy, (tak dla mnie kuszącej niegdyś) żeby zaraz potem pokazać mi, jaka jest moja rola. Swoją drogą i tak zajmuję coraz gorsze miejsce w rankingach popularności na jej liście. Dała mi to odczuć, kiedy przez ostatnie pół roku nie znalazła ani chwili na nasze spotkanie. Potem ostentacyjnie przywiozła zaproszenia na swój ślub, jakby mi chciała pokazać, jak jestem dla niej jednak ważna. Cieszę się, ale nie bardzo dziś mogę w to już uwierzyć. Jedna jaskółka nie czyni wiosny.
Z biegiem czasu okazało się, że jestem jej coraz mniej potrzebna i mało ważna. Kariera, praca, nowi znajomi, grillowanie z nimi i wspólne spotkania wymagają czasu. Przemawia przeze mnie rozgoryczenie. Myślę, że w tej sytuacji mam do niego pełne prawo. Szczególnie, gdy moja przyjaciółka przyjeżdża do mnie po swoim ślubie w celu pokazania zdjęć i między wierszami próbuje dociec, czy czegoś podczas ceremonii nie komentowałam. Oczywiście nie padło pytanie wprost: „Stara, czy coś Ci się nie podobało, ponieważ Pan Zdzisiu podsłuchał Twój śmiech i chciałabym wiedzieć, o co Ci właściwie chodziło?” Tak, śmiałam się, a razem ze mną mój mężczyzna i inni zebrani znajomi. Jak zwykle byłam dla nich ulubionym przedmiotem żartów, szczególnie, że dysponowałam na wyposażeniu katarem gigantem i czerwonym nosem alkoholika. Zanosili się ze śmiechu, gdy próbowałam ukryć mój świecący nos przed wszechobecną kamerą.
Swoją drogą pozdrowienia dla Pana Zdzisiu, kimkolwiek jest.
Przy okazji tego spotkania dwóch przyjaciółeczek dowiedziałam się, że z moim mężczyzną będę miała ciężko, ponieważ jest pewny siebie i znalezienie pracy nie przyjdzie mu z łatwością. Nie ma jak wsparcie. Może wezmę mojego mężczyznę i usunę mu chirurgicznie trochę pewności siebie? Zawsze mnie uczono, że nie należy wkładać palca między drzwi. Jakie są tego skutki wie każdy, kto chociaż raz w życiu tego dokonał. Podobnie jest ze związkami. Jeżeli dwie osoby zdecydują się dzielić przestrzeń życiową i żadne z nich nie chodzi poobijane i zmaltretowane psychicznie, to czy mamy prawo komentować dokonany przez nich wybór?
Zachowanie mojej przyjaciółki jest jedną z rzeczy, których nie mogę ostatnio zrozumieć. Może moja forma intelektualna spadła ze względu na fakt posiadania pewnego siebie mężczyzny? No nie wiem…
Przychodzi mi do głowy jeszcze jedna rzecz. Najważniejsza jest dbałość o druga osobę. Dotyczy to zarówno przyjaciół, jak i partnera, rodziny i dzieci. Nie da się tego wszystkiego pogodzić, jeżeli z powodu strachu przed utratą pozycji będziemy się starali wpłynąć na bliskich, żeby tkwili w swoich ustalonych rolach, ponieważ w przeciwnym wypadku zostaną wykreśleni z listy kontaktów.
Pozostaje mieć nadzieję, że mam świra i kobiety w stosunku do siebie są uczciwe i szczere, a ja mam rzeczywisty spadek formy intelektualnej. Bardzo chciałabym, żeby tak było, ponieważ w tym wypadku nie musiałabym przeżywać bólu wynikającego ze straty i rozstania z kimś, kto przez znaczną część mojego życia był dla mnie niezwykle ważny.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze