Katarzyna Bratkowska - czarownica, która szukała stosu
MONIKA SZYMANOWSKA • dawno temuO sytuacji kobiet w kraju katolickim decydują mężczyźni. Nieobecni tatusiowie niezaplanowanych dzieci, gwałciciele, księża, politycy, po części prawnicy i dziennikarze. Wszyscy, którzy prawa, uwarunkowania i preferencje kobiety mają gdzieś, chcą natomiast ugrać coś dla siebie. Karierę - lub chociażby święty spokój. Po prześledzeniu losów „wigilijnej prowokacji” Katarzyny Bratkowskiej w kilku mediach mogę jedynie dołożyć gorzką pigułkę: nie tylko mężczyźni. Kobiety również krytykują samotną w sumie walkę pani Katarzyny, a to już więcej niż niepokojące.
Kiedy byłam dzieckiem, mama pozwoliła mi obejrzeć „film dla dorosłych” – tytułu nie pamiętam, główną rolę kreował superprzystojny ówczesny gwiazdor-bożyszcze nastolatek Gianni Morandi, a był to dramat psychologiczny o konsekwencjach małżeńskiej zdrady. W finale ciężarna żona bohatera ląduje w szpitalu w stanie krytycznym. Wiarołomny mąż czeka na korytarzu. Lekarz każe mu wybrać: żona czy dziecko? „Moja żona, Melissa!” – krzyczy dramatycznie mężczyzna.
Zapamiętałam tę wzruszającą scenę na całe życie, choć wówczas jeszcze nie byłam feministką. Wiem za to co innego: scena ta ilustruje doskonale sytuację kobiety w kraju katolickim. O jej losie decydują mężczyźni. Nieobecni tatusiowie niezaplanowanych dzieci, gwałciciele, księża, politycy, po części prawnicy i dziennikarze. Wszyscy, którzy prawa, uwarunkowania i preferencje kobiety mają gdzieś, chcą natomiast ugrać coś dla siebie. Karierę — lub chociażby święty spokój. Filmowy bohater wybrał prawidłowo i zgodnie z logiką miłości. Ale to był tylko film. A podobno większość twórczości filmowej głównego nurtu powstaje ku zaspokojeniu marzeń kobiet. W realu nie jest tak różowo.
Po prześledzeniu losów „wigilijnej prowokacji” Katarzyny Bratkowskiej w kilku mediach mogę jedynie dołożyć gorzką pigułkę: nie tylko mężczyźni. Kobiety również krytykują samotną w sumie walkę pani Katarzyny, a to już więcej niż niepokojące. Kobiety udają, że jej nie rozumieją – jak w przypadku Moniki Olejnik. Lub nie rozumieją naprawdę. W obu wypadkach to zasmucające w państwie, gdzie odsetek katolików ocenia się na 80 proc., liczbę aborcji – na 200 tysięcy rocznie, a ściągalność alimentów wynosi 12 proc. Dodam jeszcze, że w trakcie krótkiego, siedmioletniego żywota tzw. okien życia powstało ich w całej Polsce (!) ok. 60, a pozostawiono w nich… ok. 80 dzieci. Wolę w tym miejscu nie porównywać tego ze statystyką zabójstw, zaniedbań, patologii czy z liczbą pensjonariuszy domów dziecka i skutecznością polskich procedur adopcyjnych… Mnóstwo osób proponowało pani Bratkowskiej adopcję jej dziecka – niech się tylko zlituje i posłuży za inkubator. Ludzie ci chyba nie wiedzą, jakie czekałoby ich urzędowe piekło.
Pani Kasia Bratkowska przetestowała dojrzałość dziennikarzy, duchownych, stróżów prawa, innych „wszystkich świętych” w Polsce, oznajmiając, że dokona aborcji w Wigilię, sobie tylko znaną metodą. Przeraża to, jak wielu ludzi od razu uznało, że feministka mówi prawdę: jest w ciąży, „wpadła” i na dodatek chce usunąć buńczucznie, w blasku fleszy, pod pręgierzem. Czarownica sama szuka stosu. Nie dość, że nie stosowała antykoncepcji, którą zaleca innym, to jeszcze chce zrobić przykrość Kościołowi i obrazić pana Boga!
Trzeba, jak napisał pewien rodzynek-internauta, „być żyletą”, żeby mieć odwagę nie tylko wyrażać swoje poglądy dla dobra innych, żeby mieć odwagę w ogóle POSIADAĆ własne poglądy. Komentatorzy o prominentnych nazwiskach skompromitowali się. Nie wiedząc, czy górą lewica, czy prawica, zajęli na wszelki wypadek i jak zwykle stanowiska zachowawcze lub wykazali się brakiem wiedzy i kompetencji zawodowych. Na wyżyny kultury i obiektywizmu wzniósł się Krzysztof Majak z natemat.pl – jego wywiad z panią Bratkowską cechują spokój i ciekawość, szacunek dla rozmówcy. Statystyka dotarcia artykułu też ciekawa – 17 tysięcy polubień i niewiele ponad tysiąc komentarzy… Ciekawe tylko, kiedy Internet zacznie pokazywać procent… zrozumień problemu.
Bo PRAWO do aborcji to nie jest kwestia moralna. Te kwestie roztrząsamy wedle własnej wiary, intymnie, w obszarze sumienia. Tak przynajmniej być powinno. Prawo do aborcji to sprawa polityczna, obywatelska, konstytucyjna. Dotyczy fizycznej wolności człowieka. Nieważne, czy pani Kasia jest w ciąży i co zamierza z tym zrobić. Ważne, że kobieta powinna móc decydować o swoim ciele bez podawania powodów swoich decyzji. Jak sama Bratkowska zauważyła, faktyczny „nakaz rodzenia” może w przyszłości przerodzić się w nakaz oddawania jednej z dwóch zdrowych nerek, bo niby czemu nie? Współdecydować o losach ciąży mężczyzna może – w partnerskim związku uczuciowym. W takich związkach zresztą nikt się specjalnie do aborcji nie rwie. Ale w pozostałych przypadkach? Jeśli ojciec przyszłego dziecka jest przysłowiowym wiatrem w polu, to o czym my mówimy? Mężczyźni będą decydować, gdy staną się szczęśliwymi posiadaczami macic i sprawdzą, jak to jest. Inaczej nie widzę sensu.
Zdjęcia: źródło pudelek.pl
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze