Kocham seksoholika
CEGŁA • dawno temuMój mąż zdradzał mnie kilkanaście razy do roku, zawsze z innymi kobietami, w końcu zdiagnozowano u niego chorobę - seksoholizm. Byłby ideałem: opuszczał po sobie deskę, zmywał naczynia, kupował mi kwiaty w każdy piątek i wszystko umiał naprawić w mieszkaniu. Nie orientowałam się w sytuacji przez 16 lat małżeństwa, byłam zakochana i szczęśliwa, cudownie nam rosły dzieciaki... Jestem przybita. Nie wiem, w jakim kierunku mam teraz działać?
Droga Cegło!
Oglądam od niedawna wszystkie telewizje śniadaniowe po kolei, ponieważ poszłam na dłuższe zwolnienie z pracy, być może to depresja. Nie podjęłam jeszcze leczenia farmakologicznego, a za moment powiem, dlaczego.
Ostatnio często zapraszani są do tych programów psychologowie, a może zawsze tak było, tylko ja byłam wtedy w pracy:). Dziennikarze rzucają im naprawdę cholernie ciężkie orzechy do zgryzienia, na przykład:
Zaostrzenie kryzysu w domu w okresie Mundialu – on, ona i walka o pilota – jak to przetrwać?
Albo:
Czy mąż i żona muszą powiedzieć sobie nawzajem, na kogo głosują?
Patrzę na tych ludzi, po obu stronach ukwieconych stolików, z głębokim zastanowieniem. Wszyscy za swoją pracę biorą kasę. OK, nie żałuję im… Tylko nie pojmuję, jak te tandeciarskie problemy, rodem wręcz z kiepskiego sitcomu, mogą być roztrząsane na wizji w klimacie śmiertelnej powagi, jakby szło o czyjeś życie i szczęście. Wybaczcie mi, drodzy Państwo z telewizji, dla mnie to po prostu potwarz i naigrywanie się z rzeczywistych ludzkich tragedii w czterech ścianach, które pozostają na marginesie zainteresowania kogokolwiek! Smutne to i żałosne.
Mój mąż zdradzał mnie kilkanaście razy do roku, zawsze z innymi kobietami, nie powtarzały się - „z przymusu”, bo w końcu zdiagnozowano to u niego jako chorobę… Byłby jednakowoż ideałem dla psychologów z telewizji: opuszczał po sobie deskę, zmywał naczynia, kupował mi kwiaty w każdy piątek i wszystko umiał naprawić w mieszkaniu, nie dotykał tylko rzeczy na gwarancji, bo był racjonalistą i nie przeceniał własnych umiejętności… Nie orientowałam się w sytuacji przez 16 lat małżeństwa, byłam zakochana i szczęśliwa, cudownie nam rosły dzieciaki, pierdu-pierdu, że tak się wyrażę.
Gdy wszystko się wydało i mąż z autentycznym, głośnym płaczem bezradności „padł w moje ramiona”, dopiero zaczęła się gehenna, dla nas obojga zresztą. Po nieudanej terapii zajęciowej czy jakiejś tam, mąż był hospitalizowany w szpitalu psychiatrycznym i przyjmował leki. Wrócił do domu (nie chciałam rozwodu, kocham go) ktoś zupełnie inny. Człowiek flegmatyczny, zadumany, przytępiony lekarstwami. Myślę, że te nieszczęsne prochy poza popędem seksualnym zabiły w nim coś więcej. Zachowuje się jak po lobotomii, ospale, ulotniły się zainteresowania i pasje – wraz z tą jedną, destrukcyjną… Rozmawiałam z lekarzem, uspokajał mnie, że to tymczasowe i że najwspanialszą rzeczą, jaka mogła się mężowi przytrafić, to to, że ja od niego nie odeszłam… Niestety, nie ufam już nikomu, nawet lekarzom.
Jestem przybita. Nie mogę serio zająć się sobą, bo na pierwszym planie są teraz dzieci, ich nauka, rozwój, przygotowanie do studiów. Finansowo i czasowo. Waży się ich przyszły los, nie mogę tego odpuścić. Z mężem nie mam żadnego kontaktu, psychicznego ani fizycznego – na fizyczny zresztą nie jestem gotowa, a z drugiej strony, on utracił wszelkie zainteresowanie i wszystkim, ktoś tu wylał chyba dorosłe dziecko z kąpielą.
Jedyny „promyczek” – za sprawą dzieci zainteresowałam się trochę Internetem. I przeskoczyłam w kolejne szaleństwo… Pisuję z 23-latkiem, studentem dziennikarstwa ze Śląska. Dzieli nas 15 lat, o czym on nie wie. Nazywam to w myślach „bezpiecznym seksem”, najbezpieczniejszym z możliwych. Nigdy się zapewne nie zobaczymy, flirtujemy tylko przez komputer, czasem telefon (wyłącznie na piśmie!). Dochodzi do ostrych, owszem, wymian marzeń i fantazji, każdej nocy zasiadam do naszych sesji podekscytowana jak nastolatka. Taka moja namiastka, ale ku czemu wiodąca? Kogo ja oszukuję, poza tym chłopcem?
Wszystko mi się rozwaliło. Nie chcę brać proszków, żeby zamienić się w psychicznie otępiałe warzywo, jak mąż. Wybaczyłam mu, chcę wszystko odkręcić, może zacząć jakimś cudem od nowa. Wiem, że piszę chaotycznie, nie wiem, w jakim kierunku mam teraz działać, a niby mogłabym coś zrobić, właśnie teraz, kiedy dzieci są przez 2 miesiące na wakacjach… Ale z takimi problemami to nawet pani Drzyzga by mnie do telewizji nie zaprosiła, przepraszam, zaczynam p…ć głupoty.
Cyngielek
***
Drogi Cyngielku!
A cóż byś Ty miała robić w programie pani Drzyzgi – gdyby Cię tam chcieli? Rozdrapywać rany? To nie Ty, dziewczyno.
W Twoim szaleństwie jest metoda, dlatego chciałabym rozebrać to z Tobą po kolei i konkretnie, bez zbaczania na ścieżki filozoficznych niemożności. Masz power, którego nie rozwali nawet kilka miesięcy zwolnienia – powiem więcej: Ty w gruncie rzeczy doskonale wiesz, czego chcesz. Brawo!
Po pierwsze, nie znam szczegółów choroby ani leczenia Twojego małżonka, dlatego nie będę wysuwać pochopnych ocen. Na moje oko Jego uzależnienie było na tyle silne – że ktoś (lub kilka osób po drodze) zadecydował o takiej, a nie innej linii postępowania. Czyli – izolacja i twarda chemia, zamiast mozolnej terapii małżeńskiej. Na to zresztą jeszcze być może przyjdzie czas – teraz jest za wcześnie, skoro mąż „nie kontaktuje”.
Nie przekreślaj sensu tego, co Mu dotąd zaaplikowano. Przy maniach i obsesjach – ostrych przypadkach uzależnienia, od seksu również – trzeba czasem działać uderzeniowo, dla „społecznego” dobra i dla przetrwania pacjenta w jednym kawałku. Wiem, że nasza opieka zdrowotna kuleje, ale to nie Lot nad kukułczym gniazdem i medycyna nie krzywdzi bezkarnie ludzi, raczej stara się im pomóc – najlepiej, jak w danym momencie potrafi. Ponadto, jeśli mimo wszystko masz wątpliwości co do trafności diagnozy czy doboru leków, zawsze masz do dyspozycji konsultację, a nawet konsylium. Od obecnego lekarza wymagaj przede wszystkim konkretów: kiedy ma nastąpić wyczekiwana poprawa, budzenie się męża na powrót do życia? Jaki dokładnie jest mechanizm działania lekarstw i cel trwającej aktualnie terapii? Kiedy zostanie ona zmodyfikowana i w jakim kierunku? To nie są trudne ani niezręczne pytania ze strony najbliższej osoby pacjenta – masz prawo je zadać i starannie zanotować odpowiedzi, potem być może poszukać alternatywnej opinii. Na to właśnie masz teraz czas, przebywając sama na płatnym zwolnieniu lekarskim i nie czując presji angażowania w całą sprawę dzieci. Bo nawet jeśli są już prawie dorosłe – odradzam maksimum szczerości.
Nie chodzi jedynie o intymność problemu, lecz o jego wyjątkowy, bardzo poważny charakter i lata przeżyte w nieświadomości. Dzieci powinny zapoznać się ze zjawiskiem neutralnie i „naukowo”, a dopiero później, w sprzyjających okolicznościach, poznać prawdę: że dotknęło to właśnie ich ojca. Na pewnym etapie dojrzałości zrozumieją, a nawet docenią, czemu nie wciągnęłaś ich w to wcześniej. W przeciwnym razie zafundujesz im szok – w newralgicznym, jak sama mówisz, dla nich okresie.
Jesteście teraz z mężem jakby rozbitkami na bezludnej wyspie, od silniejszego (w tym momencie od Ciebie) zależy, jak ułożycie sobie dalsze życie. A skoro nie pobiegłaś dotąd do sądu, nie spakowałaś się, kiedy był w szpitalu, ani nie wpadłaś na żaden inny tego typu pomysł (z wyjątkiem przypadkowego poprawienia sobie humoru wirtualnym romansem), to sprawa chyba jest jasna? Jedyny warunek – nie poddawaj się teraz, po tym wszystkim, co przetrwałaś. Nie pozwól sobie na bierność. Jest zresztą niezgodna z Twoją naturą, bo inaczej sama leżałabyś na tapczanie i łykała tabletki w poczuciu straszliwej krzywdy. Swoją drogą – jedna dobra tabletka na dobę, rozniecająca codzienną iskierkę optymizmu, moim zdaniem wcale by Ci nie zaszkodziła:).
Na koniec może o naszej biednej telewizji… Proszę, nie oczekuj cudów pod niewłaściwym adresem. Tam ma być luz, zabawa, rozrywka, problemy lekkie jak piórko, a zwłaszcza latem – ogórkowe. Po to ludzie włączają odbiorniki. Kto wie – może komuś taka pogawędka z psychologiem pomoże wynegocjować w domu inny harmonogram sprzątania łazienki? I bardzo dobrze, że choć garstka ludzi ma tylko takie problemy…
Z całego serca życzę Ci, byś Ty wyszła ze swoich. Tych prawdziwych i poważnych.
Trzymam kciuki i pozdrawiam,
Cegła
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze