Zagrożenie lawinowe
MAŁGORZATA SULARCZYK • dawno temuUstalmy jedno: ujarzmianie własnych demonów jest zadaniem najtrudniejszym. I muszę Cię zmartwić: nawet jeśli w ten psychiczny chłód i agresję wobec osób niegdyś bliskich wyposażyła Cię mama – to, jaki zrobisz użytek z tych „umiejętności” i czy je zwalczysz, czy się nimi posłużysz – zależy już wyłącznie od Ciebie.
Droga Margolu,Jestem Twoją stałą czytelniczką i bardzo cenię Twoje porady. Potrzebuję pomocy i proszę o nią, ale piszę do Ciebie chyba bardziej ku przestrodze dla innych dziewczyn niż dla siebie. Mam właściwie wiele osób, do których mogę się zwrócić ze swoimi kłopotami, ale chciałabym, żeby opis moich problemów i Twoja odpowiedź pomogły nie tylko mnie. Jeśli tylko ktoś męczy się tak jak ja (zapewne tak jest) albo ma małe dziecko, które mógłby ochronić przed staniem się kimś takim jak ja…
Mam 24 lata, należę do osób bardzo inteligentnych (to nie jest moja własna opinia, czasem nawet mam wrażenie, że otoczenie mnie tu przecenia), które jednak, zamiast żyć dzięki temu szczęśliwiej, z niesamowitym samozaparciem potrafią skomplikować sobie życie. Wyrosłam w wybitnie inteligenckim domu, pełnym artystów, książek, rozmów o sztuce, polityce – pełnym wszystkiego, tylko nie szczerych uczuć. Moja matka – prawdziwa kobieta sukcesu, która swoją (wiele lat zaspokajaną) żądzę władzy okupiła byciem wrakiem człowieka przed sześćdziesiątką. Ojciec – człowiek światły, obyty, jest jednocześnie doskonałym egoistą. Skutek – rozwiedli się z matką bardzo dawno temu, ponieważ w czasie depresji poporodowej mojej mamy ojciec zaczął się puszczać. Duma mojej matki nie wytrzymała konkurencji dużo młodszych i głupszych panienek. A ja? Regularnie czuję się opuszczona, wyrwana z kontekstu, inna od reszty świata, w którym każdy ma swoich bliskich. Wychowywałam się w idealnej samotności (mama pracoholik, ojciec skorzystał z okazji i zaraz po rozwodzie zniknął z mojego życia, żeby się pojawić w przelocie po latach, ale na krótko, a rodzeństwo siłą rzeczy nie zdążyło się pojawić). Mam w sobie czasami tyle jakiegoś potwornego zimna, że czasem, nawet gdybym chciała, nie umiem być dobra dla innych.
Na co dzień jestem osobą ciepłą, dobrą, delikatną itp… Do czasu. Jeśli tylko ktoś mnie rani albo czuję się zagrożona, zmieniam się dosłownie w maszynę do zabijania, potrafię być szczera do prawdziwego bólu, mówię rzeczy, których nikt nie chce na swój temat nigdy usłyszeć. Dokopuję słownie z dużą precyzją. Mówię komuś o nim wszystko to, co widzę jak na dłoni, ale czego on nie chce o sobie wiedzieć. Co z tego, że wiem, że to z lęku, że czuję się tak zraniona przez rodziców, że zrobię wszystko, żeby nikt następny mnie nie skrzywdził… Fakt jest faktem. Bywam tak podła, kiedy się bronię, że regularnie przekraczam granicę obrony koniecznej. A jeśli dokoła panuje spokój – jestem słodka i dobra jak miód, no i zdecydowanie wolę tę spokojną wersję siebie, chociaż zawsze po takim ataku, kiedy wiem, że wbiłam przeciwnika w ziemię, czuję dumę z siebie i ulgę – uff, on już mi nie zagrozi. Ale przecież tak na dłuższą metę nie daje się żyć. Wszyscy, których znam, mówią, że jestem świetnym psychologiem, że rozgryzam ludzi szybko i bezbłędnie – ale to pozwala mi najwyżej w wymagającym tego według mnie momencie ranić ich boleśniej, a nie zbudować z nimi cokolwiek.
Chciałabym umieć odpuścić, zaufać, wybaczyć, a jednocześnie być osobą zawsze asertywną. Niestety. Najgorsza jestem dla mężczyzn, z którymi mnie coś łączy. Jeśli zaczynają mnie zawodzić, potrafię w mgnieniu oka stać się bezwzględna. Czasem widzę, jak kobiety wybaczają (ale tak szczerze), pomagają w chwilach słabości, dają się czasami krzywdzić i zapominają. Nie piszę tu o ciągłych ofiarach, bynajmniej, piszę o normalnych kobietach. Zazdroszczę im. Ze mną jest tak, że mężczyzna może ze mną zrobić wiele, nawet zbyt wiele – do czasu. Jeśli już moja miarka się przebrała, zmieniam mu życie w piekło. I nie chodzi mi o to, żeby coś naprawić, tylko żeby mieć czas, aby się na nim odegrać. Kiedy uznam, że się odegrałam, kończę związek, a właściwie on sam się rozpada, bo zwyczajne nawet nie ma już czego zbierać. Nawet jeśli chciałabym czasem naprawiać, spalonych mostów jest tyle, że to niemożliwe.
A przy tym – na oko jestem ciepła, miła, opiekuńcza, sympatyczna. Bo w sumie taka jestem. Ci, którzy kiedykolwiek mnie skrzywdzili, przeżywali szok, gdy się okazywało, jak podła umiem być.Męczy mnie to, że taka jestem. Ale nie wiem, czy mam jakąkolwiek szansę na zmianę. Najbardziej na świecie marzę o rodzinie, o domu, w którym pośród regałów z książkami i antyków będzie miejsce na miłość, koty, psa i trójkę dzieci. Marzę o tym praktycznie codziennie – ale na najmniejsze zagrożenie reaguję gniewem lub ucieczką. I już nie wiem, jak sobie z tym radzić.
Aha, mam dość duże powodzenie u facetów. Ale co z tego? :(
Będę bardzo czekać na Twoją odpowiedź.
Twoja Noli-me-tangere
***
Droga Noli-me-tangere,
Ustalmy jedno: ujarzmianie własnych demonów jest zadaniem najtrudniejszym. Bardzo wygodnie jest o nich niczego nie wiedzieć, a niepowodzenia życiowe zrzucać na innych, ale ty już jesteś daleka od tego etapu… I muszę Cię zmartwić: nawet jeśli w ten psychiczny chłód i agresję wobec osób niegdyś bliskich wyposażyła Cię mama (bo ona jest najbliżej w kręgu podejrzeń, a nieobecność ojca pogłębiła z pewnością negatywne wpływy) – to, jaki zrobisz użytek z tych „umiejętności” i czy je zwalczysz, czy się nimi posłużysz – zależy już wyłącznie od Ciebie.
Oczywiście, w emocjach bardzo często ranimy wszystkich – tych bliższych i tych dalekich. Niesłychanie trudno jest mieć taką broń – znajomość psychiki osoby, którą w danym momencie uznajemy za wroga – i nie uczynić z niej użytku. Ty palisz mosty i bijesz celnie – bo czynisz to w chwili, gdy już „położyłaś krzyżyk” na znajomości. Może po prostu za długo czekasz na rozwiązanie sytuacji i robisz to, dopiero gdy jest to w zasadzie jedyne wyjście? Sama przecież piszesz: „Ze mną jest tak, że mężczyzna może ze mną zrobić wiele, nawet zbyt wiele – do czasu. Jeśli już miarka się przebrała, zmieniam mu życie w piekło”. Po co?
Na początek może warto popracować właśnie nad tym, by sytuacje konfliktowe, trudne rozwiązywać nie za pomocą pokrywania nieszczerym uśmiechem („nie, nic mi nie jest, wszystko dobrze”) – tylko od razu wszczynać rozmowę. Upust emocjom też warto dać, ale w Twoim przypadku może lepiej rozładować je na siłowni niż w dyskusji z partnerem (przyjaciółką, matką). Tu musisz zastosować metodę małych kroczków – ucząc się panowania nad emocjami z jednej strony, z drugiej – dawania im upustu w chwili, gdy nie przepełnią Cię jeszcze pod ogromnym ciśnieniem. Wybuch nagromadzonych emocji zmiata wszystko w drobny pył, a ich ujście przy drobnej sprzeczce czy kiedy jakieś zachowanie bliskiej Ci osoby odczuwasz pierwszy raz jako nielojalność – to tylko drobny, czasem nawet zabawny syk.
Oczywiście, trzeba dostosowywać środki do wagi sytuacji. Jeśli wytoczysz od razu ciężkie działa (bo tak robisz „zawsze”) – to umarł w butach, nie ma szansy na rozwiązanie. Ale jeśli trochę poćwiczysz i ODPOWIEDNIO wykorzystasz swój psychologiczny talent – to niepostrzeżenie zbudujesz ciekawy i trwały związek, w którym będziesz świetnie znała dobre i złe strony partnera. Musisz też zadbać o to, żeby on mógł Cię poznać (bez informowania na bieżąco o troskach i radościach oraz Twoich emocjach związanych z jego zachowaniami się nie obędzie). Jeśli tylko Ty będziesz go znała, a wiedzę tę zaczniesz wykorzystywać do tego, by ten związek prowadzić pod swoje wyłącznie dyktando – to będzie obrzydliwa manipulacja. Widzisz, jakie trudne zadanie ciąży na Tobie z racji tego, że jesteś inteligentna?
Niestety, wiele lat przyglądania się mechanizmom własnych zachowań daje być może wiedzę o tym, skąd się biorą i jak działają, ale teraz musisz zmienić się we wdrożeniowca: opracować procedury ujarzmiania demonów i cierpliwie wprowadzać je w życie, usuwając po drodze odkryte błędy. Nie ma najmniejszej szansy na to, by zrobił to za ciebie ktoś inny. Rolę matki i ojca w Twoich kłopotach wszyscy świetnie rozumiemy, osobiście mocno Ci współczuję i odnotowuję, żeby więcej czasu poświęcać potrzebom bliskich – ale niestety, uporać się z tym musisz sama. Nie oznacza to, że masz to zrobić zupełnie bez pomocy – myślę, iż warto na samym początku związku opowiedzieć partnerowi o tym, jaki masz kłopot, i ustalić z nim, jak będzie reagował, gdy Cię poniosą nerwy. Musisz zadbać o to, by rozumiał, że w pewnym momencie Twoje emocje są jak lawina – a on musi a) uważać, żeby jej nie wywołać, b) umieć się zachować, gdy już poleci. No i – kochana – ogłaszaj stopnie zagrożenia lawinowego. To nie jest duży wysiłek, a pozwala uniknąć tragedii. Co?
Skrzywdzone dziecko w Tobie wciąż jest żywe i do żywego dotknięte – pomyśl też, jak zamknąć rozdział żalu do rodziców i obwiniania ich o całe zło, jakie w Tobie drzemie. Już za późno na odwrócenie tego, co zepsuli. Uporaj się z żalem do ojca, który „się puszczał” – jedna sprawa, że niektórzy mężczyźni, niedojrzali do ojcostwa, z trudem radzą sobie z odsunięciem na dalszy plan, druga – nie wiesz, jak wyglądała ta „depresja poporodowa” Twojej matki i czy Ty na przykład teraz, już jako osoba dorosła, dałabyś sobie z nią radę. On też miał prawo do słabości, jakkolwiek na pewno trudno mu to wybaczyć. Ale może czuł się (został?) odepchnięty daleko od tego, co kochał i na co czekał? A może po prostu był szczeniakiem (niekoniecznie w metryce) – i cóż? Trzeba mu wybaczyć, to pomoże i Tobie, i jemu. Albo wymażesz go ze swego życia, albo dostanie kiedyś drugą szansę – jako dziadek. Rozumiesz, do czego zmierzam, prawda?
Mamie też wybacz. Oddała się karierze być może dlatego, że bardzo doskwierała jej pustka emocjonalna w życiu. Macierzyństwo to fantastyczna sprawa, wiele cudownych uczuć, ale nawet najgłębsza miłość do dziecka nie zastąpi (i w żadnym przypadku zastąpić nie powinna!) miłości do i od mężczyzny. Może też zasklepiła się w żalu do ojca – bo jej to na przykład pasowało do ogólnego poglądu, że na nikogo nie można w tym życiu liczyć…? Albo potrzebowała emocjonalnego uzależnienia od sukcesu w życiu rodzinnym, a gdy nie wyszło, przeniosła to na pole zawodowe?
Tak czy owak – znaczna część roboty do wykonania leży w Twoich rękach. Stoisz u progu dorosłości i teraz to, ja będzie wyglądało Twoje życie, będzie zależało już tylko od Ciebie. Wchodzisz w nie ukształtowana w jakiś sposób, z bagażem – ale w podróży możesz pozbywać się niepotrzebnego bagażu i przerabiać swoją osobowość na bardziej przyjazną dla Ciebie i otoczenia. Masz na to trochę czasu, jakkolwiek warto zacząć te zajęcia już na początku podróży. Potem się rozleniwisz i będziesz wolała poczytać lub pogapić się bezmyślnie w krajobraz za oknem. Szkoda by było stracić tyle ważnego czasu…
Pozdrawiam i życzę siły,
Margola
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze