Podziel się szczęściem
MAGDALENA TRAWIŃSKA-GOSIK • dawno temuDzielenie – trudna i zarazem prosta rzecz. Trudna, bo czym się tu dzielić, jak samemu ma się mało – tak myśli większość. Prosta, bo czasami wystarczy zwykły sms za 2 zł i komuś, gdzieś daleko lub całkiem blisko dzieje się lepiej. Grudzień, ze względu na święta – to taki czas, gdy pomagamy chętniej. Dlatego liczę na komentarze zarówno osób potrzebujących jak i tych, którzy potrafią się dzielić.
W tym roku sama doświadczyłam pomocy: zanim naprawili moją pralkę, mogłam zrobić wielkie pranie u koleżanki; kolega pożyczył mi samochód na miesiąc, bo mój po wypadku nadawał się na złom; ktoś ważny wspomógł mnie rozmową, gdy bardzo tego potrzebowałam. Sama też pomogłam: pożyczyłam pieniądze bliskiej osobie; kilkakrotnie zaopiekowałam się chorym dzieckiem przyjaciółki, która nie mogła się zwolnić z pracy; pomogłam w znalezieniu pracy i w przeprowadzce, radziłam przyjaciółkom i podtrzymywałam je na duchu, gdy te miały kłopoty. To jednak nic w porównaniu z tym, jak pomagają i dzielą się bohaterowie tego tekstu. Po rozmowie z nimi czułam się nieswojo. Kilka ich pomysłów zamierzam wdrożyć w swoje życie i nie dlatego, że szczęście wraca do darczyńcy, ale dlatego, że to po prostu miłe dla obu stron.
Marta (25 lat, dietetyk z Lublina):
Oprócz wysłanych kilku smsów, które mają pomóc głodującym i chorującym dzieciom w Etiopii, zamierzam, jak co roku, przelać część swojego podatku na fundację zajmująca się końmi, które zostały uratowane od rzezi! To jednak dopiero w 2008. Jak co roku, na wysokości zadania stanął mój ojciec. Wyniósł już prawie 4 worki ubrań, naczyń, kołder i o zgrozo… moich ukochanych bajek, które mama czytała mi w dzieciństwie. Na szczęście zapytał o misia Kubusia, który ma tyle samo lat co ja. Wolę kupić biednym nowe maskotki, niż oddać moją poczciwą przytulankę z trocin i szorstkiej „misiowej skórki”.
Tata robi tak od lat, on to po prostu uwielbia. Przetrząsa wszystkie szafy, kupuje słodycze, zabiera nam maskotki, książki (które z kolei mama trzyma dla przyszłych wnuczków) i oddaje biednym rodzinom. Dzwoni do gminy i pyta, czy mają namiar na jakąś ubogą rodzinę. Dają mu adres, jedzie tam, sprawdza, pyta sąsiadów, a potem dzwoni do mnie i do brata i się zaczyna… Tata nie tylko oddaje używane rzeczy z rodzinnego domu, my także jadąc na święta, a mieszkamy chwilowo w Warszawie, pakujemy worki do samochodu. To jest zorganizowana akcja. Piszę zbiorowego maila do znajomych i w tydzień sypialnię mam zawaloną ubrankami, zabawkami i w ogóle wszystkim! Z tym zabieramy się do Lublina.
Tata na widok pudeł i worów przywiezionych dwoma samochodami – moim i brata, aż zaciera ręce z zadowolenia. Mama tego nie znosi, bo przez taty buszowanie po szafach i w piwnicy, w domu jest jeszcze większy bałagan. Poza tym mama jest takim raczej chomikiem, wszystko by zatrzymała, wszystkiego jej szkoda. W końcu jednak udaje się ją jakoś przekonać. W przeddzień Wigilii jedziemy do tej rodziny. To jest naprawdę cudowne i polecam taką praktykę innym. Z domu wybiega tłum dzieciaków w różnym wieku. Buzie umorusane, ale uśmiechnięte, te małe wybiegają w koszulkach, kapciach i rajstopach. Zabierają worki do domu, zasłaniają zasłony, żebyśmy nie widzieli jak rozpakowują worki. Czasem robimy to na raty i drugą część rzeczy przywozimy po świętach. Miło jest popatrzyć, jak na sznurku przed domem suszą się, a właściwie marzną moje bluzki, spodnie, taty kurtka… To znak, że już w tym chodzili. Co roku tata wybiera inną rodzinę, bo kocha robić niespodzianki.
Romek (30 lat, doradca finansowy z Łodzi):
Świąteczna atmosfera rzeczywiście sprzyja takim zrywom nagłej litości, pomocy. Ja także łapię się na tym, że pod wpływem nastroju wysłałem już parę smsów. Nie jestem jednak za takim jednorazowym zrywem. Lepiej jest pomagać cały rok, a nie tylko przed świętami, żeby przy świątecznym stole czuć się rozgrzeszonym i móc pochwalić się krewniakom. Od kilku lat płacę regularnie na utrzymanie dziecka w Afryce. To taka adopcja na odległość, zwana też adopcją serca dla dzieci w Ugandzie. Wynosi mnie to niecałe 100 zł miesięcznie, w zależności od kursu dolara, czasem 80 zł.
W tym roku bierzemy też do nas na święta trójkę dzieci – rodzeństwo z domu dziecka. Było wiele głosów sprzeciwu, że to nie jest dobry pomysł, że dzieci się szybko przywiązują, że po takich wizytach czują się odrzucone, że dla nich to stres, bo nagle przebywają w nowym otoczeniu, że trafiają się dzieci problemowe, brudne, że kradną, sikają w nocy. Nie wiem, nie wiem… Jednak razem z żoną już się zdecydowaliśmy. Do stołu usiądą z nami Daniel – 6 lat, Dawid – 5 lat i Sandra – 4 lata. Sami nie mamy jeszcze dzieci, staramy się o to od dwóch lat. Miło było w tym roku kupować paczki z zabawkami i słodyczami. Po prostu super. Może to nie będzie trafiony pomysł, ale musimy się sami przekonać.
Jeśli mogę coś jeszcze dodać, to polecam przekazywanie 1 procenta podatku zamiast do urzędu na przykład na konto dziecięcych wiosek. To przekazywanie jest wciąż zbyt mało nagłośnione przez media, ludzie boją się, że ktoś im zabierze pieniądze, a to nie jest prawda, na tym traci państwo, a nie ludzi, którzy przekazują 1 procent. Namawiam do zapoznania się z tematem choćby w internecie i wybrania którejś z podanych instytucji.
Patrycja (24 lata, studentka z Warszawy): Tak konkretnie na święta to nie zrobiłam żadnego dobrego uczynku. Do tegorocznych dobrych uczynków zaliczam mój ślub. Zaraz wytłumaczę, o co chodzi. Byłam na ślubie u koleżanki – na zaproszeniu było napisane, że państwo młodzi zamiast kwiatów wolą pieniądze na schronisko dla zwierząt. Najpierw wydało mi się to dziwne. Na ślub… tak bez kwiatów? Ale cóż było robić. Skoro takie życzenie młodych, wzięłam trochę kasy i poszłam. Przed kościołem stał ktoś z rodziny z dużą oklejoną jakimiś naklejki puszką. Moja koleżanka zebrała na schronisko ponad 1000 zł.
Tak bardzo ten pomysł przypadł mi do gustu, że gdy ja brałam ślub, na zaproszeniu poprosiłam o słodycze, zabawki i książki dla dzieci z domu dziecka. Było tego ze trzy worki. Wybraliśmy z mężem placówkę i zawieźliśmy je tam. Niestety nie mogłam obserwować ich radości, bo wychowawcy od razu przy nas zrobili z nich paczki – to miały być nagrody w jakimś konkursie. Tą modą zaraziliśmy jeszcze dwie osoby z rodziny. Brat cioteczny na ślubie zbierał maskotki do pobliskiej świetlicy i przedszkola dla ubogich rodzin, a kuzynka zamierza na zaproszeniu poprosić o gry planszowe i zabawki do domu dziecka w swoim mieście.
To super pomysł, bo proszę pomyśleć – kwiaty, choć piękne, szybko więdną i nic po nich nie zostaje. Ta sama suma wydana na coś co może pomóc zwierzętom w schroniskach, dzieciom w świetlicach i placówkach opiekuńczych o wiele lepiej procentuje, zabawka jest użyteczna przez wiele lat, a zapas jedzenia dla zwierząt też starcza na dłużej. Gdyby każda para, która bierze ślub, tak zrobiła, to ile dzieci i zwierząt miałoby z tego pożytek. Czasem myślę, że szczęściem trzeba się dzielić, że to obowiązek każdego człowieka.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze