„Hobbit: Niezwykła podróż”, Peter Jackson
RAFAŁ BŁASZCZAK • dawno temuNajbardziej oczekiwana premiera roku. I od początku budząca wątpliwości. Film bawi, cieszy, imponuje rozmachem itd., ale są w nim też irytujące dłużyzny, zbyt toporne nawiązania do (chronologicznie późniejszej) epopei Froda: czuć, że Jackson oszczędza materiał, by starczyło go na planowane trzy filmy.
Najbardziej oczekiwana premiera roku. I od początku (a więc od pierwszych newsów, fragmentów, trailerów itd.) budząca wątpliwości. Na długo przed premierą krytycy atakowali Jacksona za chciwość każąca mu rozciągnąć (mikroskopijnego w porównaniu z Władcą Pierścieni) Hobbita do rozmiarów kolejnej trylogii. Nie podobały się próbki nowej technologii zapisu (48 klatek na sekundę). Kwestionowano dobór aktorów. Zwracano wreszcie uwagę, że Hobbit nieuchronnie konfrontowany będzie z Władcą. I, że jako sympatyczna bajka (nie pełen filozoficznych i religijnych odniesień traktat o walce ze złem) takiej konfrontacji nie wytrzyma.
Fajnie, kiedy film rozwiewa tego typu obawy: projekcji towarzyszy wtedy specyficzna euforia, zaskoczenie. Niestety, tym razem wypada oddać rację malkontentom. Niezwykła podróż oczywiście: bawi, cieszy, imponuje rozmachem itd., ale są w niej też irytujące dłużyzny, zbyt toporne nawiązania do (chronologicznie późniejszej) epopei Froda: czuć, że Jackson oszczędza materiał, by starczyło go na planowane trzy filmy. Władcę wiernie i z wyczuciem ekranizował (czyli m.in. pozwalał sobie na fabularne skróty), Hobbita traktuje już bez mała kanonicznie. Przenosi go na ekran scena po scenie, zdanie po zdaniu: wydaje się to (najdelikatniej mówiąc) wymuszone. Drugie wielkie rozczarowanie to owe kontrowersyjne 48 klatek na sekundę (do tej pory oglądaliśmy w kinie 24). Nowa technika wywołuje irytujący oczopląs, poczucie zmęczenia. Co gorsza: nie sprzyja budowaniu nastroju. Wściekle ostre, przejaskrawione zdjęcia mają w sobie coś sztucznego, przypominają teatr telewizji, grę wideo, czy nawet tani sitcom. Jackson bronił się, wspominając pierwsze (podobnie krytyczne) reakcję na pojawiający się w kinie dźwięk, kolor czy trójwymiar. Argumentacja dość absurdalna: istotnie, pierwsze kolorowe (udźwiękowione itd.) filmy pozostawiały wiele do życzenia. Tak, czy siak: Hobbita można oglądać także w tradycyjnej technice 24 klatek. Do czego (nieprzejednanych fanów Tolkiena i Jacksona) zachęcam.
Trafione okazują się też pozostałe zarzuty: Freeman (Bilbo Baggins) i Armitage (Thorin) grają dobrze, nawet bardzo dobrze. Ale nie ma tu kreacji, które (jak Frodo Wood’a, czy Aragorn Mortensena) przejdą do historii kina, Gandalfa (McKellen) i Golluma (Serkis) nie liczę: są świetni, ale znamy ich już z filmowej trylogii Władcy pierścieni). No właśnie: powracające tu hasło trylogia Władcy. Wspomniana (i rzeczywiście nieunikniona) konfrontacja z wcześniejszymi ekranizacjami Tolkiena. Pewnie, że Hobbit (jako obiektywnie słabszy materiał literacki) wypada mniej atrakcyjnie. Ale tu bym akurat Jacksona bronił: nie napina się, dobrze oddaje charakter pierwowzoru. Dostajemy opowieść lżejszą, pogodniejszą, zdecydowanie bardziej bajkową, w większym stopniu nasyconą humorem. Możemy się nią cieszyć przez pierwszą godzinę. Później twórcy dociskają gaz do dechy: przesadnie rozbudowane sceny akcji to kolejny wypełniacz czasu. Jackson wpada tu w dwie pułapki. Raz, że imitując monumentalny, bitewny styl Władcy traci hobbitowski wdzięk kameralnej, łotrzykowskiej przygody. I dwa: zdecydowanie przesadza z efektami specjalnymi. Sekwencje z udziałem trolli, goblinów, orków przypominają gry z playstation. Zbyt kalejdoskopowe, by wzbudzić jakiekolwiek emocje. I co gorsza: zwyczajnie tandetne.
I tak Jackson chwilami przynudza, kiedy indziej zanadto gna w przód. Oczywiście: i tak broni się to jako znakomita rozrywka. Pasują tu też recenzenckie slogany typu: gdyby było to dzieło debiutanta, należałoby je chwalić itd. Ale Jackson debiutantem nie jest. Wiedział, że oczekiwania są ogromne. Że nie będzie taryfy ulgowej. I nie ma. Bo Hobbita: Niezwykłą podróż oglądałem z przyjemnością, ale też z narastającym poczuciem rozczarowania. Idę o zakład, że większość z was będzie miała podobne odczucia.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze