"Vanity Fair", reż. Mira Nair
WOJCIECH ZEMBATY • dawno temuScenariusz napisał Julian Fellowes, specjalista od adaptowania klasyków, nagrodzony Oscarem za Gosford Park Roberta Altmana Reżyserii zaś podjęła się Mira Nair, znana i lubiana od czasów Monsunowego wesela. Trzeba przyznać, że udało jej się zgrabnie rozegrać wątki dramatyczne, bez osuwania się w otchłań kiczu. Świetne są też quasibaletowe sceny godowych tańców i towarzyskich przetasowań. Adaptacji nie można odmówić świeżości i wizualnego przepychu, aczkolwiek chwilami poczyna sobie zbyt bezceremonialnie z realiami epoki.
Swobodna adaptacja powieści Targowisko próżności Williama Makepeace Thackerayego. W zasadzie udana. Twórcom filmu udało się zachować coś z ciętego dowcipu pierwowzoru. Twórczość Thackerayego opiera się na celnych i zjadliwych obserwacjach obyczajowych. Pisarz ten delektował się wydobywaniem na wierzch ludzkich słabostek; szczególną frajdę sprawiało mu obnażanie próżności. A że nadmiernie wybujała miłość własna jest przypadłością nieprzemijającą, jego powieści wcale się starzeją. Przykładem może być chociażby Pierścień i róża, na podstawie której nakręcono u nas w latach osiemdziesiątych wybitnie kuriozalny film dla dzieci.
Akcja Vanity Fair dzieje się w XIX-wiecznej Anglii i na ekranie przewija się cudaczny korowód snobów i snobek, zdeprawowanych dandysów, komicznych arystokratów i ambitnych nuworyszów. Bohaterka, silnie umotywowana femme fatale, usiłuje za wszelką cenę zdobyć majątek i pozycję. Przekracza przy tym bariery społeczne i moralne, zapewne kierując się hasłem, że grzeczne dziewczynki idą do nieba a niegrzeczne tam, gdzie chcą.
Scenariusz napisał Julian Fellowes, specjalista od adaptowania klasyków, nagrodzony Oscarem za Gosford Park Roberta Altmana Reżyserii zaś podjęła się Mira Nair, znana i lubiana od czasów Monsunowego wesela. Trzeba przyznać, że udało jej się zgrabnie rozegrać wątki dramatyczne, bez osuwania się w otchłań kiczu. Świetne są też quasibaletowe sceny godowych tańców i towarzyskich przetasowań. Adaptacji nie można odmówić świeżości i wizualnego przepychu, aczkolwiek chwilami poczyna sobie zbyt bezceremonialnie z realiami epoki.
Nie chodzi nawet o wściekle pstrokate kostiumy i eksponowanie wątku indyjskiego. To można jeszcze zrozumieć. Gorzej, gdy forma zabija treść. Szczególnie drażniąca jest scena artystycznych występów na przyjęciu u bogatego markiza. Chcąc pokazać swoją bohaterkę w rozpasanym indyjskim tańcu, Mira każe arystokratkom rozbierać się publicznie na oczach ich mężów, co nigdy nie zdarzyłoby się w tamtych czasach. Zapewne miała pomysł na układ choreograficzny a’ la Bollywood i postanowiła go przeforsować. Niestety, za sprawą takich wyskoków film zmienia się z rzadka w niezamierzoną farsę.
Osobiście wolę takie adaptacje klasyków, w których reżyser z pietyzmem wydobywa wszelkie niuanse powieści i możliwie jak najwierniej oddaje klimat oryginału. Z reguły wymaga to przytaczania pokaźnych fragmentów tekstu i obecności narratora. Tak było w przypadku znakomitego Życia Toma Jonesa Tony’ego Richardsona. Świetny był też Barry Lyndon Stanleya Kubricka, być może najlepszy film kostiumowy wszech czasów.
Tym razem zwyciężyła brytyjsko-hinduska masala, egzotyczna mieszanka przypraw. Powstał film nowoczesny i pikantny, ekstrawagancki, ale całkiem smakowity. I dzięki Bogu, nie było w nim układów break dance…
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze