"Tożsamość", reż. James Mangold
TASZQ • dawno temuOryginalnie i zręcznie wykoncypowany, bardzo sprawnie zrealizowany, trzymający od początku do końca w napięciu, dobrze zagrany, pełen nieoczekiwanych zwrotów akcji. Niezwykle sugestywny, ze świetnie wykreowaną atmosferą grozy, klaustrofobiczną, duszną, z osaczycielem-deszczem w roli głównej. Wydawałoby się, iż film ten posiada same zalety.
Gdzieś na amerykańskim odludziu szaleje nawałnica. Dziesięcioro obcych sobie ludzi, którzy znaleźli się tam przypadkiem (czy aby na pewno?), znajduje schronienie w okolicznym motelu prowadzonym przez nerwowego osobnika. Uwięzione przez ulewę w tym mało przytulnym i odludnym miejscu osoby są bardzo różne, wszystkie łączy jednak to, że znajdują się w jakimś trudnym dla siebie życiowo momencie. Kierowca limuzyny (John Cusack), znana aktorka, policjant (Ray Liotta) eskortujący więźnia, prostytutka (Amanda Peet), para nowożeńców oraz przechodząca kryzys rodzina – każdy z nich ma jakąś własną tajemnicę, której strzeże; każdy wlecze za sobą wspomnienie jakiegoś mrocznego życiowego epizodu, jakąś uciążliwą, niewygodną prawdę. Ulga, jaką odczuwają po znalezieniu schronienia przed ulewnym deszczem, nie trwa długo. Wkrótce, jedna po drugiej, zostają zamordowane kolejne osoby. Przerażenie pozostałych, ich bezradność i uczucie osaczenia potęgują się. W pewnym momencie orientują się jednak, że istnieje klucz do tych morderstw, który muszą za wszelką cenę odkryć, jeśli chcą przeżyć. Odkryć przyczynę, dla której znaleźli się wszyscy w tym samym miejscu, o tym samym czasie…
„Tożsamość” Jamesa Mangolda („Cop Land”, 1997; „Przerwana lekcja muzyki”, 1999) to mrożący krew w żyłach thriller.
A jednak! Brakuje mu podstawowego zaczepienia w życiu. Jest odrealniony, wypreparowany, obliczony na efekt i choć logiczny i przekonujący, nie ma w nim prawdy. Uważam, że robienie takich filmów niczemu nie służy. Rozwiązanie filmowej łamigłówki nie przynosi żadnej satysfakcji, żadnego oczyszczenia, jedynie niesmak i uczucie jałowości. Najpierw człowiek się męczy, bo go straszą, a potem jest zniechęcony, bo się czuje oszukany. Nie świadczy dobrze o reżyserze instrumentalne wykorzystanie wątku choroby tylko i wyłącznie jako atrakcyjnego nośnika skomplikowanej intrygi, z której nic nie wynika. Bezsensownie piętrzone łomy i trupy też mnie specjalnie nie bawią.
„Tożsamość” Jamesa Mangolda: reżyserska hochsztaplerka czy dzieło wirtuoza? Sprawdźcie sami.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze