"Sekretarka", reż. Steven Shainberg
TASZQ • dawno temu"Sekretarka" Stevena Shainberga to film niezwykły. Zapierająca dech w piersiach mieszanka sztuki i kiczu, perwersji i niewinności. Reżyserowi udało się stworzyć film, który mimo komediowego tonu i absurdalnej scenerii, w sposób bardzo poważny mówi o problemie miłości sadomasochistycznej, a także o wszechobecnej potrzebie miłości.
Swą filmową historię Shainberg zaczerpnął z opowiadania Mary Gaitskill, z tomu "Bad behaviour". Długometrażowa wersja "Sekretarki", przed którą reżyser nakręcił wcześniej 22 minutowym film o tym samym tytule, mogła zostać zrealizowana dopiero wówczas, gdy Shainbergowi udało się przekonać przyszłych producentów, że jego nowe przedsięwzięcie nie będzie filmem porno w wersji "soft". Mimo wielu obiekcji, jakie wysuwano pod adresem scenariusza, dzieło Shainberga nie jest bynajmniej niesmaczne, ani nieprzyzwoite. Można by wręcz zaryzykować osąd, że jest ono bardziej przyzwoite i niewinne od wielu produkcji pojawiających się w kinach bez najmniejszego głosu sprzeciwu ze strony stróżów moralności.
Bohaterkę filmu, Lee Halloway (Maggie Gyllenhaal), poznajemy w chwili, gdy opuszcza zakład psychiatryczny, by powrócić do świata "zdrowych" i rozpocząć "normalne" życie. Lee, pragnąc zmienić coś w swojej dotychczasowej egzystencji, postanawia zatrudnić się jako sekretarka. Atmosfera w jej rodzinnym domu nie sprzyja powrotowi do zdrowia i Lee ulega ponownie swym niezdrowym skłonnościom, udaje jej się jednak znaleźć pracę w biurze adwokata Edwarda Greya (James Spader). Ekscentryczny pracodawca, w którego biurze nie ma ani jednego komputera, obywa się z łatwością bez nowoczesności, nie może jednak żyć bez orchidei… Na początku wzajemne relacje prawnika i jego nowej pracownicy wyglądają w miarę normalnie, jeśli w ogóle można coś w tym filmie określić mianem normalnego. Sytuacja zmienia się jednak diametralnie, kiedy Grey przyłapuje Lee na próbie samookaleczenia.
Nagrodzony na festiwalu w Sundance, film zadziwia swą oryginalnością. Już od pierwszych scen widza ogarnia niepokój, który przeradza się wkrótce w coraz większą ciekawość. Nic nie jest w "Sekretarce" jednoznacznie piękne lub jednoznacznie odpychające. Wszystko zanurzone jest tu w jakimś niezwykłym świetle, które raz po raz oburza, zachwyca i wzrusza: niecodzienne wnętrza (nie każde oko się w nich rozsmakuje), z jednej strony utrzymane w tonacji dziecięco-bajkowej, z drugiej przypominające oniryczno-psychodeliczny świat Lyncha… Groteskowe i zarazem piękne postaci, pełne nienaturalnej i pociągającej egzotyki. Wszystko w tym filmie zdumiewa, począwszy od gry aktorów, a skończywszy na sposobie, w jaki reżyser porusza problem miłości przeżywanej "inaczej". Na próżno szukać tu tak typowego dla kina hollywoodzkiego schematycznego rozwiązania, w którym główny bohater, uświadomiwszy sobie swą odmienność, walczy z nią i pokonuje, stając się "pełnowartościowym" członkiem społeczeństwa.
Polecam wszystkim fanom kina autorskiego ten nowoczesny i wartościowy traktat o samotności, bólu i walce o własną tożsamość.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze