Zakochani prześladowcy
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuZakochanie ma tę szczególną cechę, że odbiera rozum. Najprawdopodobniej wszystkie głupoty w całej historii ludzkości dokonały się tylko dlatego, że czyjeś serce dostało szmergla. Doświadczamy też prześladowania odrzuconych kochanków. Taki osobnik to mieszanina wierności, szału i miłości własnej - jest wyjątkowo niebezpieczny. Zakochany prześladowca w wersji zorientowanej na zemstę przypomina tajfun. Niszczy wszystko.
Zakochanie ma tę szczególną cechę, że odbiera rozum. Najprawdopodobniej wszystkie głupoty w całej historii ludzkości dokonały się tylko dlatego, że czyjeś serce dostało szmergla.
We wczesnej młodości sam doświadczałem zakochania i zmieniałem się w bezmyślnego idiotę. Nie potrafiłem zrozumieć, dlaczego jakaś dziewczyna, oczywiście bardzo mądra i straszliwie piękna, nie życzy sobie bliskości ze szczerbatym osobnikiem, nieustannie gadającym androny o książkach. Odrzucony, potrafiłem dochodzić swego przez koleżanki mojej aktualnej ukochanej, słałem jakieś liściki, wisiałem na telefonie, a raz – szczęśliwie tylko raz – pozostawiłem długaśny list miłosny na tablicy korkowej w hallu Uniwersytetu Jagiellońskiego. Rozumu starczyło, by włożyć list w kopertę. Życzliwi przyjaciele poradzili, abym się puknął w głupi łeb. Zawstydzony, zabrałem list, nim przeczytała go osoba zainteresowana. W ten sposób doszedłem, że w stanie nieszczęśliwego zakochania jestem dla świata nazbyt wielkim ciężarem i przestałem się zakochiwać. Szczęśliwie i nieszczęśliwie.
Inni nie mieli w sobie tylu mądrości. Są tacy, którzy nie potrafią odpuścić.
Mojego starego przyjaciela napastowała pewna oszalała z miłości kobieta. Wyczekiwała pod jego drzwiami, słała liściki, nieustannie dzwoniła do niego i wszystkich wspólnych znajomych, w tym do niżej podpisanego. Przyjaciel przestał jeść i sypiać, rozważał emigrację i ganiał na komisariat, tłumacząc zbaraniałym gliniarzom, żeby go uratowali. Prosił nawet o areszt na trzy miesiące lub dłużej. Doprawdy, nie pamiętam już końca tej historii, za to znam jej przyczynę. Otóż, kolega mój paskudnie wykorzystał tę nieszczęsną niewiastę, ujawniając przed nią całe spektrum swych seksualnych supermocy, o których huczało pół Krakowa. Padł więc ofiarą swej potęgi, ale i własnego okrucieństwa. Nie ma co go żałować. No, ale nie zawsze jest tak wesoło.
Doświadczamy prześladowania odrzuconych kochanków. Taki osobnik przypomina skrzyżowanie owczarka z diabłem tasmańskim. Jako mieszanina wierności, szału i miłości własnej jest wyjątkowo niebezpieczny.
Zaczyna się niewinnie – od jakichś liścików, telefonów, e-maili i nawałnicy wpisów na portalu społecznościowym, co jest męczące, lecz umiarkowanie szkodzi. Zapowiada jednak inne niebezpieczeństwa. Odrzucony zakochany rusza do pracy w terenie. Potrafi słać tuziny róż o kwiatach wielkości kul armatnich, zaproszenia na różnego rodzaju atrakcje, wykupuje wycieczki i opłaca frajerów wykonujących śpiewogramy. Sprawia wrażenie nieograniczonego ani przez wyobraźnię, ani przez finanse.
Zakochanie – jak już powiedziano – odbiera rozum. Cudownym zrządzeniem losu zakochany prześladowca dysponuje finansami znacznie przewyższającymi zasobność jego ofiary. Wynika to z faktu, że dla niego liczy się tylko jeden cel. Po nim choćby potop. Aby zrealizować utopijne miłosne zamierzenie, taki sprzeda wszystko, od mieszkania po brudne reformy, nachapie się kredytów i jeszcze zastawi własną nerkę w lombardzie. Dlatego też roztacza wokół siebie wrażenie potęgi: jest wszechobecny, pełen inwencji i można sądzić, że przenigdy nie odpuści. Na szczęście, to nieprawda.
Niekiedy, szaleństwo po prostu mija i nieszczęśnik zaczyna prześladować samego siebie. Po prostu, rozumie jak bardzo się wygłupił, podlicza straty, zawstydzony chowa się przed światem i liże rany. Dopóki nie zacznie przepraszać, wszystko będzie dobrze. Uspokoi się, zajmie się spłacaniem długów i podnoszeniem się z ruin, słowem, zniknie z widnokręgu.
W innym wariancie, prześladowca dopina swego. Naprawdę, są takie przypadki. Ofiara, zamęczona miłością, postanawia ulec i otwiera przed nieszczęśnikiem swoje serce. W końcu – myślę sobie – w prześladowczej wytrwałości drzemie jakiś upiorny urok. Zresztą, czy w życiu nie poszukujemy przede wszystkim spokoju? Związek, zbudowany na miłosnej obsesji, nie ma przed sobą przyszłości. Niedawny prześladowca będzie się źle czuł w skórze szczęśliwego kochanka i prędzej czy później da praktyczny wyraz swojemu rozczarowaniu. Stanie się tak, ponieważ wymarzony partner jest zawsze piękniejszy niż ten prawdziwy. Dodajmy proroczo – takie rozstanie przebiegnie w atmosferze, przy której nalot bombowy przypomina piknik.
Prawdziwe niebezpieczeństwo wiąże się z ewentualnością numer trzy. Zakochany prześladowca orientuje się, że wszelkie jego wysiłki (telefony, różyczki i tak dalej) nie przynoszą pożądanego efektu i obraża się na stan rzeczy. Zaczyna postrzegać siebie jak osobę skrzywdzoną za sprawą domniemanego odrzucenia. Wcześniej się przymilał. Teraz zaczyna się mścić. Łagodny owczarek przemienia się w diabła tasmańskiego. Taki, uwierzcie mi, nie cofnie się przed niczym. Ludzie wybaczają sobie wszystko, poza jednym – nie zniosą odrzucenia. Nawet, jeśli jest to odrzucenie urojone. Niedawny obiekt westchnień budzi się w mrocznej rzeczywistości amerykańskiego thrillera, gdzie przed domem czatuje zakapturzony mężczyzna, skrzynka mailowa czerwienieje od nienawiści, a wszyscy wokoło – przyjaciel, mama, szef w pracy – są zalewani przez kompromitujące informacje, prawdziwe czy też nie. To już naprawdę nie jest zabawne.
Zakochany prześladowca w wersji zorientowanej na zemstę przypomina tajfun. Niszczy wszystko. Brakuje środków, aby go zatrzymać.
Jedynym, co można zrobić w takiej sytuacji (poza współpracą z organami ścigania), jest programowe nieuczestniczenie w grze prowadzonej przez prześladowcę. On przecież tylko czeka, aż jego ofiara wykona jakiś ruch przeciw niemu. W ten sposób będzie się nakręcał. Jeśli zareagujemy, dostarczymy paliwa do dalszych działań. Nikt nie próbuje obłaskawić diabła tasmańskiego. Z takim ancymonem nikt nie dyskutuje.
Pamiętajmy, że paliwo prześladowcy jest ograniczone, a sam prześladowca, podejmując kolejne działania, niszczy samego siebie. Im potężniejsze wrażenie sprawia, tym słabszy jest naprawdę. Najpotężniejsze ciosy wyprowadzają desperaci, którym brakuje już sił. Emocjonalnie się wypala, zapominając o co mu tak naprawdę chodzi, kończą się pieniądze, odchodzą przyjaciele. Niedługo zostanie sam, do tego ośmieszony i bez grosza przy duszy. Będzie oczekiwał litości. To ostatnia rzecz, jaką powinien otrzymać. Rzeczą, której naprawdę się boi, jest śmiech. Bo właśnie śmiech odsłania o nim całą prawdę.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze