Katastrofalna podróż poślubna
EWA PODSIADŁY • dawno temuWiele par udaje się w nią od razu po ślubie, niektóre później. Wszystkie liczą, że będzie cudownie. Czasem jednak wyczekana podróż poślubna okazuje się kompletną klapą. Klapą, która pozostawia niesmak już na samym początku małżeństwa.
Ewa i Magda są młodymi mężatkami. Swój ślub planowały w najdrobniejszych szczegółach. Miały nadzieję, że obędzie się bez niespodzianek – i rzeczywiście dzień, w którym stały się żonami, przebiegł zgodnie z ich planem. Niestety potem było gorzej. Ich podróż poślubna okazała się katastrofą. Gdyby mogły, zapomniałyby o niej jak najszybciej. Albo cofnęły czas i zostały w domu.
Ewa (25 lat, bibliotekarka z Radomia):
— Byłam typem dziewczyny, która na swój ślub czekała z niecierpliwością. Mimo że wszystkie koleżanki próbowały mi wmówić, że szybki ślub czy w ogóle małżeństwo to zniewolenie i największy błąd, jaki mogę popełnić. Ale ja marzyłam o pięknym ślubie z mężczyzną mojego życia i, rzecz jasna, o bajkowej podróży poślubnej. Ponieważ studiowałam dziennie na dwóch kierunkach, a w wakacje pracowałam, nigdy nie mogłam sobie pozwolić na długi i intensywny urlop z moim ukochanym. Cicho liczyłam, że podróż poślubna będzie takim przełomem. Naprawdę czekałam na tę podróż równie mocno jak na sam ślub.
Dlatego nie zwlekaliśmy. Zdecydowaliśmy, że zaraz po weselu wybierzemy się na Maderę, portugalską wyspę. Ruszyliśmy tam trzy dni po ślubie, w kwietniu. Pierwszy raz w życiu leciałam samolotem i to właśnie w nim zaczęły się nieprzyjemności. Mój mąż na odwagę trochę wypił, co bardzo mnie zdenerwowało, zwłaszcza, że zaraz mieliśmy wysiąść na jakiejś odległej i nieznanej nam wyspie. Nie radziliśmy sobie z bagażami, a ja z nerwów co chwilę podawałam swoje panieńskie nazwisko, co wytrącało mojego męża z równowagi.
Warunki hotelowe były kiepskie, był problem z klimatyzacją i ogólną świeżością. Nie mogliśmy się dogadać – on chciał odpoczywać, a ja chodzić i zwiedzać. Poza tym nie mieliśmy pojęcia, że Madera jest tak górzystą wyspą! Te wspinaczki były dla nas męką i jedno miało do drugiego pretensję, że zdecydowaliśmy się na podróż poślubną tutaj. Mówi się, że podróż poślubna to czas, gdy para nie wychodzi z łóżka. Cóż, my wieczorami byliśmy tak zmęczeni i zdenerwowani, że nikt nie miał najmniejszej ochoty na seks.
Do domu wróciliśmy po tygodniu. Źli. Zmęczeni. Podminowani. Potrzebowaliśmy kilku dni, żeby pogodzić się z faktem, że jesteśmy już małżeństwem. No i żeby szybko wymazać z pamięci nieszczęsną Maderę i naszą koszmarną podróż poślubną. Jedno wiem na pewno: moja noga nigdy więcej tam nie postanie.
Magda (24 lata, studentka polonistyki z Lublina):
— Dla mnie podróż poślubna miała szczególne znaczenie, bo ze swoim pierwszym razem postanowiłam poczekać do czasu, aż wyjdę za mąż. Wiele osób przecierało oczy ze zdumienia, gdy mówiłam, że wierzę w prawdziwą, czystą, emocjonalną miłość. Co prawda, w moim związku było również dużo namiętności, jednak z Kamilem, moim chłopakiem, po dwóch latach narzeczonym, a po prawie czterech w końcu mężem, pierwszy raz chciałam przeżyć dopiero po ślubie. Zwłaszcza że, gdy go poznałam, wiedziałam już, że to dla niego warto czekać. I że chcę tak właśnie żyć.
Ślub wzięliśmy w maju. Było ciepło i słonecznie: wymarzona pogoda na tak ważną chwilę w życiu. Nasza podróż poślubna zapowiadała się jak z bajki – pojechaliśmy na kilka dni w Bieszczady i oboje wiedzieliśmy, co się tam stanie. Kamil miał przede mną partnerki, o które zresztą zawsze byłam zazdrosna, ale szanował moją decyzję. Czekał cierpliwie. Dlatego w góry wyjechaliśmy szybko, bo trzy dni po ślubie, co graniczyło z cudem – Kamil pracuje w gazecie i u niego o urlop szalenie trudno. Ja byłam jeszcze przed ważnymi egzaminami. Ale jakoś wszystko udało nam się zorganizować i pojechaliśmy.
Przez całą podróż rozmawiało nam się dość dziwnie. Byliśmy szczęśliwi, ale chyba wciąż stremowani, że jedziemy tam już jako małżeństwo, w wiadomym celu — że w końcu będziemy się ze sobą kochać po raz pierwszy, a ja dodatkowo pierwszy raz w moim życiu. Za dużo o tym nie rozmawialiśmy, już wcześniej ustaliliśmy formę zabezpieczenia i uzgodniliśmy kilka szczegółów, żeby wszystko poszło jak z płatka. Los jednak bywa okrutny… Przyszła pierwsza noc i pierwsza katastrofa. Kamil chyba za bardzo się zdenerwował i nie byliśmy w stanie nic zrobić. A ja zestresowałam się jeszcze bardziej, więc kolejne próby kończyły się fiaskiem. Resztę nocy przeleżeliśmy w ciszy – wiem, że nie spał.
Rano zamiast o tym porozmawiać, znowu spróbowaliśmy. Tym razem mój ukochany był w pełnej gotowości, ale za to ja… Nie było mowy, żebyśmy to zrobili. Nie wiem czy to nerwy, czy coś innego mnie sparaliżowało, ale zwyczajnie nie mogliśmy się ze sobą kochać. Napięcie między nami coraz bardziej się potęgowało. O tym, co się działo w naszym łóżku, nie rozmawialiśmy. Była tylko cisza, nerwy i głupie rozmowy o niczym. Gdy powiedziałam mu, że nic się nie dzieje i nie musimy się spieszyć, tylko się zdenerwował i stwierdził, że te porażki urągają jego męskości. I jako mąż chce mi dać radość.
W końcu po kilku nieudanych próbach, wściekli przestaliśmy próbować. Cały wyjazd okazał się do niczego. Nocami chciało mi się płakać w poduszkę, z kolei Kamil chodził nabuzowany jak nigdy dotąd. Nie mieliśmy ochoty na żadne wspinaczki czy zwiedzania. Większość wolnego czasu przesiedzieliśmy na ławce przed domkiem, gapiąc się na góry.
Pierwszy raz kochaliśmy się kilka dni po powrocie, zupełnie spontanicznie. Było w porządku, choć chyba oczekiwałam zbyt wiele. O swojej koszmarnej podróży poślubnej wolałabym jak najszybciej zapomnieć!
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze