Tatuaż
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuZwróciliście uwagę, jak zmienił się stosunek do tatuażu? Wierzcie albo nie, w czasach mojego dzieciństwa tatuaże naprawdę kojarzyły się tylko z marginesem społecznym. Trudno się temu dziwić, były bowiem paskudne: jakieś gołe baby, kotwice i okręty robione niebieskawym tuszem.
Miałem może pięć lat. Szedłem bulwarami wiślanymi wraz z ojcem. Minęliśmy grupę facetów, zajętych graniem w szachy i popijaniem wódeczki. Ponieważ było ciepło, pozdejmowali swoje swetry (wówczas sweter uchodził za najlepsze wdzianko na lato). Jeden z nich miał całe plecy wydziarane w jakieś potworności, syreny okręty i tym podobne. Patrzyłem na to jak urzeczony, nie zważając na protesty ojca. Wydziarany facet odwrócił się do mnie i powiedział: „weź spierdalaj”. Tak też uczyniłem, a w moim słowniku pojawiło się nowe słowo, którego używam do dziś.
Z kolei, jakieś piętnaście lat temu, mój serdeczny kolega, wydziarany po białka oczu, wybrał się na wycieczkę do Skandynawii. Mówił mi, że ludzie nie mogli oderwać od niego wzroku. Podobnie było w Polsce, lecz u nas patrzyli na niego jak na wariata, tam z nabożnym szacunkiem. Okazało się, że wówczas w Skandynawii tatuaże były potwornie drogie. Mój kolega miał na sobie równowartość dobrego samochodu. Spoglądali na niego jak na milionera.
Dziś tatuaże są tanie, powszechnie akceptowane i nie dziwią nikogo, poza tą grupą ludzi, która zawsze i wszędzie będzie dziwiła się wszystkiemu.
Bardzo lubię legendy tatuażowe i chętnie przytoczę jedną z nich. Mieliśmy w Krakowie faceta o ksywie Bruno. Bruno pracował w studiu tatuażu i nawet nieźle mu szło. Problem tkwił w tym, że najdroższy Bruno prócz igły i kolorowego tuszu najbardziej lubił twarde narokotyki ze wskazaniem na halucynogeny. Nie gardził również wódą, wskutek czego jakość jego usług uległa pogorszeniu. Pewnego razu do Bruna przyszedł neopoganin i zażyczył sobie cudnego Światowida na całe plecy. Bruno się zgodził, z zapałem przystąpił do prac, lecz, pozostając pod wpływem, zamiast Światowida trzasnął cudnego Kaczora Donalda, z czterema dziobami zwróconymi na północ, południe, wschód i zachód. Reakcji poganina możemy tylko się domyślać, wiadomo jednak, że Bruno musiał zwiewać aż do Madrytu, chcąc uniknąć zemsty.
Pisze to wszystko, bo sam zaczynam pokrywać obrazkami swoje zmysłowe ciało. Myślałem o tym od dawna. Zawsze brakowało albo czasu, albo pieniędzy, w końcu ustaliliśmy z kumplem, że każdy sobie zrobi. Kolega już ma. W związku z tym toczę rozliczne rozmowy o tatuażach z ludźmi, którzy dziwią się mojej decyzji.
Jeden na przykład twierdzi, że tatuaż oznacza okaleczenie ciała, a na domiar złego, jego oszpecenie. Oczywiście ma rację. Tatuowanie polega właśnie na okaleczeniu, konkretnie, na długiej sekwencji drobnych nakłuć. Nic miłego. Niedawno bawiłem się z synem w bitwę wodną, boleśnie polewany zbyt szybko zakręciłem kran w ogrodzie i proszę, blizna na pół palca, ja cały we krwi. Czy to znaczy, że mam nie bawić się z synem?
Tatuaż jest oszpeceniem, lecz, powiedzmy to jasno, ciało ludzkie samo w sobie nie jest specjalnie piękne. Nasze twarze są idiotyczne, pełne otworów z których wydobywają się wydzieliny. Z korpusików sterczą sobie kończynki. Włosy wyrastają w najdziwniejszych miejscach. Ciało jest nam dane: wzrost, kolor skóry, typ muskulatury i tak dalej dostaliśmy na wejściu i nie mamy w tej sprawie nic do gadania. Tatuaż to oszpecenie z wyboru. Pewnego rodzaju akt wolności.
Będę żałował, słyszę. Bardzo możliwe. Tak naprawdę mam pewność tego żałowania. Zacznie się ono jeszcze podczas pracy igły. Ale życie w swojej rozciągłości polega głównie na żałowaniu i gdybym miał wyliczyć wszystkie rzeczy, które w życiu spieprzyłem, to w końcu bym się powiesił, a wy wraz ze mną. Młodość durna i przepita, małżeństwo rozpieprzone, życie podzielone na dwa, ludzie poobrażani, kasa przepuszczona. Mogę tak naprawdę długo. Dlaczego, do diabła ciężkiego, żal z powodu tatuażu powinien się czymś wyróżniać? Rzeczy, które w życiu spieprzyłem (których żałuję), popełniłem po coś. Chciałem dobrze, albo przynajmniej szukałem przyjemności. Tatuaż niczemu nie służy i jest bezsensowny. Jego piękno można porównać tylko do palenia papierosów.
Twoje ciało się zestarzeje, mówią. Po pierwsze, to niekoniecznie musi być prawda. Śmierć niekiedy przychodzi przed starością. Obawiam się nawet, że ludzie wytatuowani i niewytatuowani umierają tak samo. Fakt, tatuaż na starej skórze nie wygląda specjalnie atrakcyjnie, ale i osiemdziesięciolatkowie rzadko kiedy kojarzą się z pięknem. Myślę sobie nawet, że tatuaż będzie najładniejszą częścią mojego wiekowego ciała. Najprawdopodobniej pozostanie najbardziej wyrazistym śladem (względnej) młodości. Będę sobie siedział gdzieś tam, grzyb stary i niepotrzebny, złośliwy pierdziel nienawidzący świata i przypomnę sobie, że kiedyś miałem trzydzieści sześć lat, siano w głowie i ten idiotyczny pomysł z tatuowaniem się. Wówczas powinienem się uśmiechnąć. Przynajmniej taką mam nadzieję. Ufam, że inni wydziarani starcy również zdobędą się na uśmiech.
Moje ulubione pytanie zostawiam na koniec. Brzmi ono: co będzie znaczył twój tatuaż? Dla ciekawskich, zamierzam trzasnąć sobie nosorożca podług XVI wiecznego drzeworytu. Co, do ciężkiej cholery, miałby znaczyć nosorożec? Jak w ogóle można zadać takie pytanie? Proszę państwa, tatuaże we współczesnym społeczeństwie nie znaczą nic i nigdy nic znaczyć nie powinny. Każdy, kto dopisuje historię do swojej dziary, dorabia jej symbolikę oraz tak zwaną głębię, jest w mojej skromnej opinii skończonym idiotą. To tylko obrazki. Nic więcej, ale też nie mniej. Nie należy traktować ich zbyt poważnie. To raczej zapis momentu, chwilowy kaprys. Podobają mi się ci, którzy wchodzą do studia i spontanicznie wybierają projekt, tak samo jak lubię dziary rozsypane bez ładu i składu po całym ciele. W tym braku ogólnego konceptu widzę coś sympatycznego, coś, czego nie do końca umiem wytłumaczyć.
Tatuaż jest tylko tatuażem. Niczym niezwykłym. Czas przyzwyczaić się do takiego myślenia.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze