Nauczyć się kochać siebie. Być sobą czy kolejnym ładnym ciałem?
REDAKCJA • dawno temuMusiałam i… pokochałam się naprawdę. Co dzień uczę się czegoś nowego o sobie. Nie uciszam subtelnych, wewnętrznych głosów. Liczę tylko na siebie. Buduję wiele mostów. Nadal wierzę. Nie z pałającymi oczyma, lecz niepewnym półuśmieszkiem. Bo znalazłam nowe hobby – wiarę w siebie. Kocham siebie taką, jaką byłam. I kocham siebie taką, jaką jestem.
Zgodnie z zapowiedzią dziś publikujemy dwa kolejne eseje, które zwyciężyły w konkursie urodzinowym Kafeterii, na temat: Podobno kocha się nie «za», lecz «pomimo, że…». Często kochamy naszych bliskich, ale czy umiemy kochać siebie? To trudniejsze niż nam się wydaje, bo czasami łatwiej zaakceptować wady ukochanego, niż nasze własne niedoskonałości. Zajrzyj w swoje wnętrze! Napisz, za co i pomimo czego kochasz siebie!
* * *
Pół roku temu miałam wszystko. Tak mi się przynajmniej wydawało. Studia zgodne z zainteresowaniami, hobby w postaci ukochanej literatury i gier komputerowych, dom, do którego zawsze wracałam, przyjaciół, jak mi było źle z ukochanym, ukochanego, jak mi nie szło na studiach. Planować nic nie musiałam, bo od tego był ten Jedyny. Kochałam siebie! Nie było takiej osoby na całym globie ziemskim, która by tak jak ja wierzyła, że miłość może zwyciężyć wszystko. Moje wady? Ależ oczywiście, że były. Tylko, kto by o nich myślał, jeśli na jedno wspomnienie o jakiejkolwiek niedoskonałości dziki grymas wykrzywiał mi twarz i dzwony biły w mojej głowie? Byłam szczęśliwa i nic nie mogło tego zepsuć! A jednak. I wcale nie nadszedł jeden taki dzień, że wszystko runęło. Przyszły miesiące, długie i bolesne. Zaczęło się od ukochanego, którego zdemaskowałam jako intryganta i oszusta; odtąd w domu albo bardzo cicho albo bardzo głośno, przyjaciele tylko od gorzkich żalów. Tylko książki ciągle te same. Po długich rozterkach przyszedł czas na przyznanie się przed samą sobą: „Aniu! Wszystko widziałaś od początku takim, jakie było. To twoja naiwność, którą złudnie uważałaś za wiarę, kazała ci patrzeć przez różowe okulary!”. No i stało się. Ze zwieszoną głową, podkulonym ogonem i zaciśniętymi zębami zaczęłam wyrywać chwasty na drodze między mną a zaniedbanymi przyjaciółmi. Płakać nie w rękaw ukochanemu, ale do poduszki, po cichutku. Pokonywać problemy o własnych siłach. Słuchać siebie i tylko siebie. Stanęłam twarzą w twarz z własnymi słabościami. Musiałam i… pokochałam się naprawdę. Co dzień uczę się czegoś nowego o sobie. Nie uciszam subtelnych, wewnętrznych głosów. Liczę tylko na siebie. Buduję wiele mostów. Nadal wierzę. Nie z pałającymi oczyma, lecz niepewnym półuśmieszkiem. Bo znalazłam nowe hobby – wiarę w siebie. Przeszłam tę bolesną inicjację, kiedy życie obdziera nas z pięknych, bajkowych ideałów. Jestem z siebie dumna. Jako święte mogę każdemu powtarzać słowa: „Co cię nie zabije, to cię wzmocni”. Kocham siebie taką, jaką byłam. I kocham siebie taką, jaką jestem. Dzisiejsza “ja” patrzy śmielej przed siebie, płacze rzadko i w ukryciu i nie odbija się tak wysoko od ziemi, bo wie, jak boli upadek z wzniosło-miłosnych wysokości. Tylko czasem ogląda się za siebie i tęskni za Anią, która leciała głową w przepaść, bo nie ma się czego bać, bo wszędzie jest miłość, nawet na dnie…
Anna Sinkiewicz
* * *
Staram się bacznie obserwować otaczający świat. Bo nie wiem, czy zauważyłyście, jak szybko i niebezpiecznie on się zmienia. W szczególności dla kobiet. Wyzwoliłyśmy się w tak wielu dziedzinach, a mimo to nadal dajemy się omotać. I nic dziwnego! Nad wpłynięciem na naszą psychikę, wywoływaniem w nas potrzeb, pracują spece od reklamy i marketingu. A za tym wszystkim stoją oczywiście ogromne koncerny i jeszcze większe pieniądze. Warto więc o nas, kobiety, walczyć. O tym właśnie chcę napisać. Że w tych czasach, gdy o kanonie piękna, ale też zachowania, decydują kolorowe czasopisma, reklamy telewizyjne, półświatek aktoreczek i piosenkarzy, coraz trudniej jest w pełni pokochać samą siebie, zaakceptować siebie! I nawet dla wytrwałej "uciekinierki" od świata masowej wyobraźni, jest to trudne. Zawsze dopadnie ją za rogiem jakiś przebiegły billboard, straszący panią o rozmiarze 34.
I ja czasem popadam w konsternację, mimo uzbrojenia w pewne poczucie własnej wartości. Cenię bliskość, przyjaciół. Staram się być niezależna w działaniu, otwarta, interesuję się szeroko pojętą kulturą. Bliskie są mi idee feminizmu i mam nadzieję, że "feministka" przestanie być utożsamiana z wrednym babskiem w męskich ciuchach, które "uwidziało" sobie wyniszczenie rasy męskiej. Staram się być tolerancyjna, szanuję inność. Chociaż zupełnie nie toleruję głupoty, w żadnej dziedzinie – polityce, codzienności, wypowiedzi. W takim małym światku żyję, który — mimo solidnych fundamentów — drży w posadach, gdy jak niejedna kobieta daję się czasem "ogłupić". Nie robię tego celowo, czasem jedynie, w chwilach, gdy dopadnie mnie zmęczenie, mój pilot dywersyjnie przekieruje mnie na kanał Fashion TV i popatrzę na wychudzone modelki. Wtedy moja główka przetwarza informacje za szybko, widzę jakieś przewiewne ciuszki, w które zmieściłabym się, gdybym nie jadła pięć lat. I wówczas wcale siebie nie kocham, moje zmysły zaczynają selektywnie funkcjonować, odbierają tylko obrazy, pozostając głuche na głos… rozsądku.
Mimo ugruntowanego we mnie przekonania, że kilogram więcej w biodrach nie wyznacza wartości człowieka, oglądając to, co proponują nam uśmiechnięte dziewczyny z reklam, które mając lat 20 proponują kremy dla trzydziestolatek, czasem daję się nabrać, że powinnam się zmienić, schudnąć, pofarbować włosy, kupić nowe perfumy lub żel, "który doskonale ujędrnia pośladki". To wszystko wydaje się paradoksalne, bo na co dzień, przeważnie, nie mamy — ani ja, ani mój mężczyzna — żadnych zastrzeżeń do mojej pupy. Dlatego chciałabym umieć w życiu ocalić tyle ze swojej godności, aby móc "tak zwyczajnie" spojrzeć w lustro bez pretensji do samej siebie, bez krzywdzenia siebie.
Na koniec chcę powiedzieć, że różnorodność kobiet jest wspaniała; nie starajmy się wszystkie zmieniać w seksowne "kobiety bez wyrazu", a o ładnym ciele. Liczymy się my – nasza osobowość, inteligencja, poczucie humoru. Jak najrzadziej zbaczajcie więc na manowce reklam i mediów, tak jak i ja… się staram.
Marta Janusz
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze