Nowatorska koncepcja partnerstwa
CEGŁA • dawno temuRozmawiałam niedawno z koleżanką, która spędziła kilka lat w Danii i wróciła zachwycona panującym tam równouprawnieniem. Wzdychała, jak to Dunki zdołały „wychować” sobie swoich mężczyzn na prawdziwych partnerów. Poświęciłam kilka lat w oczekiwaniu, żeby mój mężczyzna okazał się już może nawet nie partnerem, lecz przynajmniej człowiekiem. Bez skutku.
Droga Cegło!
Rozmawiałam niedawno z koleżanką, która spędziła kilka lat w Danii i wróciła zachwycona panującym tam równouprawnieniem. Wzdychała, jak to Dunki zdołały „wychować” sobie swoich mężczyzn na prawdziwych partnerów.
Słuchałam tego z mieszanymi uczuciami, ponieważ wychować to sobie można całe społeczeństwo, ale na pewno nie poszczególnych mężczyzn. Każda heroiczna próba tego typu skazana jest na fiasko i szkoda na nią czasu, a wiem, co mówię, bo poświęciłam kilka lat w oczekiwaniu, żeby mój mężczyzna okazał się już może nawet nie partnerem, lecz przynajmniej człowiekiem. Bez skutku. Skapitulowałam i odeszłam. Teraz jestem sama. Ktoś mógłby ocenić mnie jako zgorzkniałą. Nie. Ja po prostu ustaliłam, czego chcę, a czego nie chcę, i tylko przy spełnieniu tych warunków zdołam się znów odnaleźć u boku faceta.
Mój wieloletni narzeczony był niereformowalny. Odebrał mi skwapliwie wszystkie prawa i przywileje, a pozostawił jedynie obowiązki. Nigdy nie przepuścił mnie w drzwiach ani nie otworzył samochodu po mojej stronie. Kwiaty przestał dawać chyba po drugiej-trzeciej randce z seksem. Nie wiedziałam, co to znaczy dostać od ukochanego perfumy lub bieliznę, usłyszeć komplement po powrocie od fryzjera lub założeniu nowej kiecki (kupionej dla niego przecież!). Ja oczywiście robiłam wszystko, co do mnie „należało”: prałam, sprzątałam, gotowałam, taszczyłam zakupy… Bez cienia wdzięczności czy bodaj oceny z tamtej strony. On tylko czasem wyśmiewał moje potrzeby – nazywając wydumanymi sentymentami. Pod koniec związku już chyba w ogóle nie czułam się jak kobieta – a niestety, zawsze było mi to potrzebne do szczęścia, taka już jestem. Może powiesz, że tak zostałam wychowana – na tradycyjną dziewczynę o tradycyjnych oczekiwaniach. Ale w takim przypadku mój były narzeczony nie został wychowany wcale. W każdym razie nie do życia w związku z drugim człowiekiem.
Postanowiłam nigdy więcej się nie poświęcać ani nie dać nabrać na szarmancką „grę wstępną”, kiedy to dziwnym trafem każdy facet doskonale wie, co ma robić i jak ma się zachowywać, by oczarować kobietę. A potem jest już tylko trzaskanie drzwiami i burczenie „zrób herbaty”. Ja tak żyć nie będę. Chyba, że spotkam kogoś, kto będzie mnie traktował jak kogoś więcej niż sprzątaczkę.
Samotność jest trudna i nie zawsze sobie z nią radzę, ale boję się po raz kolejny zostać ofiarą, „tą gorszą” w związku, czyli popełnić kolejny życiowy błąd. Mężczyźni, których dostrzegam wokół, są koszmarni, zachowują się poniżej krytyki, albo ja jestem przeczulona po tamtym doświadczeniu… Już na wejściu nie mam najmniejszej ochoty się z nimi zadawać. Najbardziej przeraża mnie ta bylejakość życia we dwoje, pozbawionego ciepła, szacunku, romantyzmu…
Może piszę chaotycznie, ale mam jakiś napad pesymizmu, jeśli chodzi o te sprawy.
Ryka
***
Droga Ryko!
Nie byłoby ładnie z mojej strony dobijać Cię, gdy jesteś w dołku, ale kilka rzeczy powiedzieć Ci muszę, żebyś jak najszybciej mogła zacząć reformować swój sposób myślenia i przebudowywać hierarchię wartości – jeśli oczywiście zechcesz. To w tych obszarach panuje u Ciebie chaos.
Obawiam się, że z takim podejściem, jakie mi pobieżnie przedstawiłaś, może Ci być trudno stworzyć JAKIKOLWIEK związek. Nie wiem, czy poprzedni rozpadł się z powodu braku kwiatów i perfum – mam wielką nadzieję, że przyczyny były nieco poważniejsze… Bo rzeczy, o których piszesz, to, wybacz, nie są żadne prawa ani przywileje, co najwyżej powierzchowne i mało istotne elementy tańca godowego. Rzecz jasna, u niektórych par ten taniec może trwać całe życie, jeśli oboje to bawi. Nie stanowi jednak esencji relacji, dowodu na to, że jest prawdziwa i udana!Jeśli rzeczywiście pragniesz być szczęśliwa – tak głęboko, dojrzale, nie na bazie gestów, niewiele znaczących wobec wagi i trudów wspólnego życia dwojga ludzi – powinnaś pożegnać się z nieco pensjonarską wizją miłości i zastanowić się, CO JESZCZE jest dla Ciebie ważne, poza błahymi oznakami szacunku ze strony mężczyzny.
Jeśli poszukujesz afirmacji – szukasz w złym miejscu. Pomyśl tylko: co to wszystko ma wspólnego z partnerstwem? W praktyce bardzo często bywa tak, że ludzie, zgrawszy się wreszcie i dobrze poznawszy, rezygnują z konwenansów, by zrobić miejsce na to, co istotne: codzienność, realizacja wspólnych celów, podział obowiązków, życie, po prostu… Skoro budzi w Tobie odrazę partner, który (może akurat chory, zmęczony, rozdrażniony) nie przejmuje się drobiazgami i zamiast poprosić grzecznie, pełnym zdaniem o zrobienie herbaty, idzie na skróty, co Ty odbierasz jako przejaw lekceważenia, to chyba masz lekki problem z rozpoznaniem, co się naprawdę liczy, nie sądzisz? Ewentualnie, masz tak zaniżone poczucie własnej wartości, że byle odzywkę odczuwasz jako bolesny cios w Twoją godność… Jeśli nie będziesz potrafiła zdefiniować i zakomunikować drugiej stronie swoich oczekiwań, ugrzęźniesz w niekonsekwencji. Tęsknisz za partnerstwem, a sama ustawiasz się w roli kobiety-lalki, spragnionej łaszków i komplementów. To niespójne i być może trudne do pojęcia dla zdezorientowanego faceta. I tu widzę pole do popisu dla terapeuty, który pomógłby Ci wyciągnąć się z kompleksów i ułożyć priorytety w rozsądnej kolejności.
W szczęśliwej relacji – nawet takiej, jaką nazywasz „tradycyjną” (a „tradycja” w tym względzie jest nie najlepsza i kłóci się z partnerstwem, ale o to już mniejsza) - ludzie nie są zmuszani do wyrażania wdzięczności za każdy umyty talerz i uprasowaną koszulę. Nie ma na to czasu – zbyt wiele trudu kosztuje rozwiązywanie na bieżąco mniejszych lub większych, ale REALNYCH problemów.
Przytoczę Ci na koniec sytuację, której byłam świadkiem w polskim autobusie komunikacji miejskiej. Wsiadło mieszane towarzystwo Polaków i Amerykanów – grupka zawodników i kibiców baseballa, wracająca z meczu wraz z rodzinami. Jedyne wolne miejsce zajął amerykański trener – jego żona (lub narzeczona) stanęła przy jego fotelu. Wówczas jedna z Polek zapytała ją z przekąsem; Jak to jest: ty stoisz, a on siedzi? Czy to jest w porządku?. Amerykanka początkowo chyba nie zrozumiała sensu pytania. Po chwili odpowiedziała z uśmiechem: Tak, on siedzi, bo jego boli kręgosłup, a mnie nie.
Namawiam Cię mocno do tego, byś nie skreślała wszystkich mężczyzn „na wejściu”, lecz spróbowała najpierw któregoś lepiej poznać i dowiedzieć się o nim czegoś pozytywnego. Zaciśnij mocno zęby i postaraj się nie myśleć o tym, czy do śmierci będzie podawał ci płaszcz – mogą mu na starość zesztywnieć stawy i co wtedy?:-)
Pozdrawiam!
Cegła
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze