Efekt motyla
MAGDALENA TRAWIŃSKA • dawno temuCzłowiek zmienia się przez całe życie, i to nie tylko wizualnie, ale także psychicznie. Zmieniają się jego kulinarne upodobania, zainteresowania, cele, pasje, preferencje co do życiowego partnera, styl życia i charakter. Każdy z nas wciąż ewoluuje pod wpływem doświadczeń, otoczenia w pracy, za sprawą znajomych i osobistych przeżyć. Najbardziej jednak zauważalne są zmiany u kobiet, które wychodzą za mąż i rodzą dzieci.
Człowiek zmienia się przez całe życie, i to nie tylko wizualnie, rosnąc i starzejąc się, ale także psychicznie. Zmieniają się jego kulinarne upodobania, zainteresowania, cele, pasje, preferencje co do życiowego partnera, styl życia i charakter. Każdy z nas wciąż ewoluuje pod wpływem doświadczeń, otoczenia w pracy, za sprawą znajomych i osobistych przeżyć. Najbardziej jednak zauważalne są zmiany u kobiet, które wychodzą za mąż i rodzą dzieci. Przemiana, nazywana przez moich znajomych efektem motyla, zachodzi najszybciej, bo czasem tuż po ślubie lub po urodzeniu dziecka. Często jest zaskakująca i diametralna. Nie zawsze to przemiana poczwarki w motyla, czasem bywa zupełnie odwrotnie, a kobiety przypominają raczej zwiędłe kwiaty niż motyle. O metamorfozie opowiadają bohaterki reportażu.
Z imprezowiczki w domatorkę
Agnieszka (32 lata, Wrocław):
– Gdy moje koleżanki wychodziły za mąż i rodziły dzieci, ja bawiłam się w najlepsze. Imprezowałam po trzy noce z rzędu, jeździłam motocyklem 190 kilometrów na godzinę, skakałam ze spadochronem, wydawałam pieniądze na ciuchy, zakochiwałam się, a potem odkochiwałam, umierałam z rozkoszy lub ryczałam w poduszkę po nieudanym związku. Nie w głowie mi były pieluchy, pranie skarpet i gotowanie obiadków. Dziwiłam się, że moje rówieśniczki z ochotą przygotowują obiad mężowi i tuż po jego zjedzeniu rozmyślają, jakie zrobić zakupy, by ugotować coś na jutro. Zupełnie zbaraniałam, gdy jedna z nich zadzwoniła do mnie któregoś dnia i zapytała, co można fajnego ugotować. Gdy nie otrzymała ode mnie odpowiedzi, drążyła temat dalej, pytając o jakieś przepisy, które to niby mam. Byłam zupełnie zielona z gotowania. W lodówce miałam jajka, serek, pomidor i mleko. Gdy miałam ochotę na coś ciepłego, robiłam jajecznicę. Zazwyczaj jadłam jednak poza domem. W ogóle nie kręciło mnie gotowanie. Nie znosiłam, gdy moje koleżanki twierdziły, że nie umiem, bo nie mam dla kogo gotować, jak będę miała męża, to się nauczę. Śmiałam się, bo byłam pewna, że nikt mnie do tego nie zmusi, a jak mąż, jeśli w ogóle będę go mieć, będzie miał ochotę na obiad, to zrobi sobie jajecznicę.
Minął rok i okazało się, że z moimi koleżankami równolatkami nie mam o czym rozmawiać. To, co interesuje mnie, nie jest interesujące dla nich. Zauważyłam to, gdy opowiadałam im o nurkowaniu w Chorwacji. Byłam zachwycona klimatem, okolicą, widokami, poznałam nowego faceta, z którym miałam krótki romans, przywiozłam sobie kilka fajnych ciuszków. One wysłuchały opowieści i zaczęły swoje, że też chętnie pojechałyby na urlop, ale ich mężusiowie pracują po 16 godzin, nie mogą iść na urlop, a poza tym dzieciaki są jeszcze za małe na takie długie wyprawy. Zupełnie zignorowały moją ekscytację podróżą i zaczęły opowiadać o karmieniu, laktatorze, wkładkach do stanika, herbatkach z kopru włoskiego, najlepszych pieluchach i pierwszych ząbkach. Te opowieści z kolei w ogóle mnie nie interesowały. Odsunęłyśmy się od siebie. Spotykałyśmy się coraz rzadziej.
Wszystko się zmieniło, gdy ja także wyszłam za mąż i urodziłam córeczkę. Sama nie mogę wyjść z podziwu, że aż tak się zmieniłam. Porzuciłam miłość do motocykli, ba… nie lubię nawet szybkiej jazdy samochodem. Nie ciągnie mnie do spadochronów i paralotni. Nie mam nawet ochoty na imprezy – głównie dlatego, że jestem zmęczona, ale nie tylko. Polubiłam dom. Lubię w nim posprzątać, wykąpać Anię, zrobić pyszną kolację i zjeść ją razem z mężem przy telewizji. Sama nie mogę uwierzyć w to, co mówię. Ja, główna imprezowiczka, zmieniłam się w domatorkę. Nie czuję się z tym źle. Wydaje mi się, że skończył się pewien okres w moim życiu – świetnie się bawiłam, a teraz mam rodzinę i nie żal mi tamtych czasów, mam już inne priorytety, na innych rzeczach mi zależy. Przeszłam metamorfozę i przeobraziłam się w kogoś, z kogo wcześniej drwiłam – w żonę i mamę.
Z wypielęgnowanej w zaniedbaną
Karolina (29 lat, Olsztyn):
– Bez makijażu nie wyszłabym nawet po bułki. Nigdy nie przyjęłam kogoś w domu w dresie – zanim otworzyłam komuś drzwi, najpierw szybko wkładałam na siebie coś ładnego. Miałam świetnego fryzjera, był drogi, ale było warto, bo moje włosy nie wymagały codziennego układania, były tak świetnie obcięte, że wystarczyło je tylko umyć i rozczesać. Codziennie rano robiłam sobie masaż twarzy i piętnastominutową gimnastykę na pośladki, uda i biust. Przyjaciółki zazdrościły mi figury. Jedzenia nigdy sobie nie żałowałam – jadłam to, na co miałam ochotę, i nigdy nie tyłam. Paliłam, kiedy chciałam, i piłam alkohol, gdy była ku temu okazja. Uwielbiałam weekendy – bo wtedy okupowałam łazienkę przez co najmniej trzy godziny – nazywałam to odnową biologiczną. To był rytuał – kąpiel w aromatycznym olejku i w soli z koziego mleka, depilacja, peeling twarzy i całego ciała, maseczka odżywcza i nawilżająca, maseczka na włosy, paznokcie u rąk i u stóp na wysoki połysk, regulacja brwi. Łazienka była dla mnie najważniejszym miejscem w domu. Codziennie przed pracą wolałam wstać o godzinę wcześniej, żeby się pławić w pachnącej lawendą pianie. Dość często słyszałam od mamy, że nie wyobraża sobie mnie z dzieckiem rano. Ono będzie płakać wniebogłosy, a ja będę robić poranną godzinną toaletę.
Wtedy nie wiedziałam jeszcze, o co jej chodzi, teraz już wiem, bo urodziłam synka. Franek nie należy do spokojnych dzieci. Ciągle płacze i marudzi, trzeba go często nosić na rękach lub przynajmniej mówić do niego, żeby czuł moją obecność. Po porodzie bardzo się zmieniłam – przytyłam 12 kilo i nie umiem tego zrzucić, tym bardziej że nie mogę już jeść tak, jak chcę – odżywiam się bardzo zdrowo, bo karmię piersią. Na poranną gimnastykę nie mam już czasu, siły i ochoty. Franek absorbuje mnie przez cały dzień. Moja nienaganna figura poszła więc w zapomnienie. Paznokcie nie są już umalowane, bo gdy zaczynałam je pokrywać lakierem, Franek akurat zaczynał płakać i musiałam wziąć go na ręce, przylepiając się przy tym do jego śpioszków.
Miałam trudny poród, na twarzy z wysiłku pojawiły mi się popękane naczynka. O rozstępach na brzuchu i pośladkach nawet nie chcę wspominać. Nie mam czasu na odwiedzenie kosmetyczki. Nie zależy mi też tak bardzo na perfekcyjnym makijażu. Teraz preferuję szybki, naturalny makijaż: puder sypki, maskara i błyszczyk. Bez problemu mogę wyskoczyć po bułki bez makijażu, co wcześniej nigdy się nie zdarzało. No i oczywiście nie poświęcam tyle czasu na poranną toaletę, bo Franek się niecierpliwi. Jedyne, co mi pozostało z lat, gdy uchodziłam za superzadbaną kobietę – to mój fryzjer, z tym że teraz chodzę do niego rzadziej. Nie zrezygnowałam też z weekendowej odnowy biologicznej – wprawdzie trwa ona tylko półtorej godziny, ale to mi wystarczy. Mój mąż zabiera wtedy Franka na spacer, a ja się relaksuję.
Z wyzywającej w subtelną
Ida (28 lat, Warszawa):
– Nie mam jeszcze dzieci, a to podobno po ich urodzeniu kobieta przechodzi metamorfozę. Od dwóch lat jestem związana z mężczyzną, którego śmiało mogę nazwać mężczyzną mojego życia. Mieszkamy razem i mamy wspólne plany. Chciałabym, żebyśmy byli ze sobą do końca życia. Związek z nim zmienił mnie. Zauważają to zwłaszcza moi znajomi. Kiedyś ubierałam się bardzo wyzywająco: czerwień była moim ulubionym kolorem, a mini i duży dekolt eksponujący biust były moim znakiem rozpoznawczym. Kokietowałam każdym ruchem ciała, słowem, uśmiechem i spojrzeniem. Miałam zawsze dziwną, oryginalną fryzurę lub rzucający się w oczy kolor włosów. Lubiłam biżuterię i jaskrawe lakiery do paznokci. Teraz się uspokoiłam – ubieram się w kolory ziemi – beże, stonowane zielenie, brązy i czerń. Noszę tylko jedną bransoletkę i prawie się nie maluję. Włosy mam zaczesane za ucho i zupełnie nie interesują mnie inni mężczyźni – kokietuję tylko mojego Pawła. Myślę, że wtedy poszukiwałam odpowiedniego mężczyzny i dlatego nęciłam wyglądem jak rozkwitający kwiat: kolorami ciuchów, ostrym zapachem perfum, wyraźnym makijażem. Teraz mam już to, co chciałam, i nie stroję się w kolorowe piórka. Jestem uspokojona i spełniona.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze