Jak żyć po rozstaniu?
SYLWIA KOWALSKA • dawno temuWiększość z nas była choć raz porzucona przez partnera. Kończy się miłość, a pozostaje ból, rozpacz, poczucie niesprawiedliwości i zwątpienia w siebie. Łzy, nieprzespane noce lub rzucanie się w wir imprez i przygodnego seksu. Każdy inaczej radzi sobie z pustką, jaka zostaje po rozstaniu. Ale czy zawsze skutecznie? Niestety nie ma idealnego przepisu na to, jak wziąć się w garść po porzuceniu przez ukochaną osobę.
Miłość ma wpisane w siebie cierpienie. Nieuniknione, chociażby przy rozstaniach. (…) Miłość może istnieć i trwać nieodwzajemniona. (…) Miłość jest pełna pychy, egoizmu, zachłanności i niewdzięczności. Nie uznaje zasług i nie rozdaje dyplomów. Tak o miłości pisał Janusz L. Wiśniewski w książce Samotność w sieci. W miłości jest miejsce na szczęście, ale niestety i na ból.
Rozstania mogą kończyć się krzykiem, mogą też słowami zostańmy przyjaciółmi. Jednak zawsze zostaje ból, smutek, żal i tęsknota. Jak sobie z tym radzić? Tak naprawdę nie ma złotych rad, skutecznych zasad. Każdy musi przerobić to sam, bo każdy ma inny charakter, psychikę, inaczej radzi sobie ze stresem. Zamiast rad – przykłady z życia wzięte. Przyjrzyjmy się trzem opowieściom o rozstaniach i o tym jak potem żyć.
Dorota (25 lat, stewardessa z Wrocławia):
— Z Markiem łączyła nas długoletnia przyjaźń. Znaliśmy się jeszcze z czasów podstawówki. Potem przyjaźń przerodziła się w miłość. Miałam 21 lat, gdy zaczęliśmy z sobą „chodzić”. Szybko zamieszkaliśmy razem, bo wydawało nam się, że znamy się tak dobrze, że nic nas w sobie nie zdziwi. A jednak… Po dwóch tygodniach wspólnego mieszkania mieliśmy siebie dość. Przeszkadzało nam niemal wszystko. Jednocześnie obydwoje byliśmy mocno zaskoczeni, że tych wszystkich wad nie widzieliśmy u siebie wcześniej, przez tyle lat. Po miesiącu wróciliśmy do swoich domów, ale spotykaliśmy się nadal. Jak teraz o tym myślę, wiem, że mogłam skończyć ten związek właśnie wtedy, gdy nie wyszło nam wspólne mieszkanie. Niestety ciągnęliśmy te nasze coraz bardziej sporadyczne spotkania dalej.
Gdy dostałam wymarzoną pracę stewardessy, chciałam, by Marek cieszył się ze mną moim sukcesem, ale on tylko zrobił obrażoną minę i poszedł do domu. Było mi wtedy przykro. Potem co mój wylot… to obowiązkowa awantura z moim chłopakiem. Twierdził, że robię tam nie wiadomo co, że przystawiam mu zapewne rogi. Po pewnym czasie przestałam odczuwać tęsknotę za Markiem w czasie podróży. Byłam już pewna, że to nie to, ale po tylu latach przyjaźni a potem związku było mi żal to przerywać. Wydawało mi się nie do zaakceptowania, że mogłabym Marka już nie widywać. No i ciągnęliśmy to dalej. Schemat: spotkania – awantury w akcie zazdrości przed moim wylotem – płacz – lot bez tęsknoty – powrót – spotkania… i tak w kółko. Po ostatnim przylocie przestaliśmy się spotykać, choć teoretycznie byliśmy parą. Wkrótce potem zobaczyłam go z jakąś dziewczyną. Szli obejmując się. Dogoniłam ich i uderzyłam Marka w twarz. Powiedziałam, że nie chcę go znać.
Po tym feralnym zdarzeniu nawet nie pisał, ani nie dzwonił. Nie czułam bólu, tylko tak mocną złość, że to ona tłoczyła łzy do moich oczu. Znienawidziłam osobę, która przez lata była mi najbliższa. Zero SMS-ów, zero spotkań czy telefonów. Choć mnie to wkurzało, z czasem przekonałam się, że to najlepsza i najskuteczniejsza metoda, by zapomnieć o tym człowieku. Powoli odżywam, ale nie ukrywam, że są takie chwile, kiedy odechciewa mi się żyć. Wiem jednak, że muszę się wziąć w garść. Zajęłam się sobą, zaczęłam mieć więcej czasu dla koleżanek i jakoś to jest. Tylko czasem żałuję, że straciłam przyjaciela, ale na pewno nie żal mi utraconego chłopaka.
Katarzyna (22 lata, studentka z Warszawy):
— Pół roku temu zostawił mnie chłopak, którego bardzo kochałam. Był moim pierwszym w życiu obiektem westchnień, kochankiem, przyjacielem. Zerwał ze mną na GG! Nawet nie potrafił wytłumaczyć dlaczego. Pisał, że jestem dla niego za dobra. Co za durne tłumaczenie! Przez ponad miesiąc tylko płakałam. Zaniedbałam studia, zaniedbałam siebie. Nie chciało mi się wstawać, myć, ubierać, jeść. Po prostu nie chciało mi się żyć.
Znajomi z akademika nie pozwolili mi jednak na dłuższą stagnację. Siłą wyciągnęli z łóżka, pomogli się ogarnąć i zaciągnęli na imprezę. O dziwo, to mi pomagało. I tak zaczęłam nowy – imprezowy rozdział swojego życia. Przyznam, że alkoholu i przygodnego seksu sobie nie żałowałam. Nie miałam przy tym oczywiście czasu ani ochoty na naukę. Zawalałam egzaminy. Zawalałam swoje życie. Dotarło to do mnie dopiero półtora miesiąca temu.
Postanowiłam inaczej poradzić sobie z bólem. Postanowiłam wziąć urlop dziekański i wyjechać za granicę, by tam zapomnieć, by spróbować żyć na nowo. W Anglii jestem od dwóch tygodni. Myję naczynia w całkiem eleganckiej restauracji. O dziwo, mój były chłopak musiał się od kogoś dowiedzieć o moim wyjeździe, bo nagle zaczął pisać. Chce, abym wróciła do Polski i byśmy spróbowali jeszcze raz. W pierwszym momencie chciałam rzucić wszystko i pędzić do kraju, by paść mu w ramiona, jednak rozsądek wygrał. Nie będzie igrał z moimi uczuciami. Zostawił mnie, to jego strata. Ja chcę tu zostać przynajmniej pół roku, nazbierać pieniędzy by potem zainwestować we własny rozwój. A z facetami na razie basta.
Dominik (30 lat, informatyk z Krakowa):
— Niedawno rozstałem się z dziewczyną. Tak właściwie to ona mnie rzuciła, bo stwierdziła po czterech latach znajomości, że nie pasujemy do siebie. Sądzę, że po prostu kogoś sobie znalazła, bo wcześniej wydawało mi się, że układa nam się dobrze. Mówiliśmy nawet swego czasu o ślubie. Widocznie ona tak nie uważała, bo mnie rzuciła.
Byłem na każde jej zawołanie. Kupowałem co tylko chciała i na co było mnie stać. Pozwalałem się opieprzać za nic, gdy miała akurat zły nastrój. Potrafiłem jechać do niej o 3.00 w nocy, bo zadzwoniła, że boli ją żołądek. Denerwowałem się, gdy musiałem zostać w pracy po godzinach, a obiecałem jej, że po pracy od razu idziemy do kina. Zrobiłbym dla niej wszystko, bo kochałem ją. A ona tak to łatwo wszystko przekreśliła.
Próbowałem potem ją jeszcze przekonać, żebyśmy do siebie wrócili, ale bez skutku. A tak naprawdę dla mnie wyszło gorzej, bo usłyszałem, że mnie już nie kocha.Czuję, jakbym stracił część siebie. Nie umiem poradzić sobie z tym, że nie mam już z kim dzielić swojego życia. Brakuje mi jej dotyku, spojrzenia, śmiechu. Wszystkiego. Czasem pojawiają się takie głupie myśli, by wsiąść do samochodu, rozpędzić się na autostradzie i uderzyć w drzewo. Nie chce mi się chodzić do pracy, spotykać z kumplami. Zacząłem popijać.
Niedawno odwiedził mnie brat, bo martwił się, że nie odbieram telefonów. Rozkleiłem się przy nim. Pocieszał mnie, że znajdę sobie kogoś lepszego od tamtej. Ale ja nie chcę nikogo innego. Kazał skupić mi się na sobie i swojej pracy, wychodzić do ludzi. Ale słowa te do mnie nie docierały.
Niedawno oprócz alkoholu ratuje mnie pracoholizm. Ciągle zostaję po godzinach, biorę dodatkowe zlecenia, by nie siedzieć w weekendy w domu. Moimi najbliższymi „przyjaciółmi” stała się praca i alkohol. Wiem, że ulegam autodestrukcji, ale tylko to przynosi mi ukojenie, choć minimalne ale zawsze jakieś.
Ostatnio do tego całego bólu doszły wyrzuty sumienia. Skrzywdziłem młodą dziewczynę, wykorzystałem po pijaku. Siedziałem w sobotę przed północą w pracy. Miałem jeszcze projekt do skończenia. Wtedy pojawiła się nasza stażystka, wróciła po swoją komórkę. Wiem, że zawsze się jej podobałem. Zacząłem jej się zwierzać, a potem przespałem się z nią, narobiłem nadziei, a teraz unikam jej w pracy. Nie wiem, kiedy dojdę do siebie po tamtym rozstaniu.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze