Mam pecha. A wy?
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuNależę do wąskiej grupy ludzi, którym przypadkowe nieszczęścia zdarzają się w sposób ciągły. Jeśli, pragnąc uniknąć potknięcia, zainwestuję w buty i nowe okulary, niezawodnie cegłówka spadnie mi na głowę. Nieustannie tracę przedmioty, które są mi akurat niezbędne, potrafię dać się okraść ze wszystkich pieniędzy. Pech pogrywa ze mną nieustannie, stawiając mi na drodze skórki od banana, wierzycieli oraz zwyczajnych szaleńców. Jestem pewien, że to on pląta mi sznurowadła.
G.K. Chesterton powiedział, że ludzie, jeśli tylko przestaną wierzyć w Boga, uwierzą w dowolną głupotę.
Mam wiele zastrzeżeń do tej myśli. U jej źródła kryje się, zapewne, jakaś niechęć do współczesności i przemian w niej zachodzących. Należy założyć, że ludzie od zawsze wierzyli w brednie i ateizacja Europy niewiele zmieniła w tym względzie. Chesterton nie przewidział również sytuacji paradoksalnych. Znam osobników, którzy odrzucają istnienie Stwórcy, lecz nie przestają pokładać wiary w Jego miłosierdziu. Sam do nich się nie zaliczam, a zostawszy bezbożnikiem nie zdołałem uwierzyć w nic innego. Wydaje mi się nawet, że jestem organicznie aspołeczny i wyzuty z wyższych idei. Za nic mam pomysł integrowania się ze społeczeństwem, świeckie wartości w rodzaju tolerancji są mi wstrętne, nie modlę się nawet do Szatana (o co wielu mnie posądza) i napawam się wizją świata jako formy chaosu, gdzie różnorakie, ślepe siły ciskają z kąta w kąt przedstawicieli ogłupiałej ludzkości. W tym nihilistycznym światopoglądzie, gdzie każdy dom przypomina grób, zaś niebo jest czarne, pozwoliłem sobie na drobny wyjątek. Czy kierowała mną przekora względem siebie samego, czy wyciągałem wnioski z doświadczenia życiowego swojego i innych – nie mnie osądzać. Za to chętnie przyznam się, o co mi chodzi. Otóż, wierzę w pecha i jestem w tym tak dobry, że ksiądz Natanek mógłby ode mnie uczyć się fanatyzmu.
Należę do wąskiej grupy ludzi, którym przypadkowe nieszczęścia zdarzają się w sposób ciągły. Wszelkie próby odczynienia złego spełzły na niczym. Jeśli, pragnąc uniknąć potknięcia, zainwestuję w buty i nowe okulary, niezawodnie cegłówka spadnie mi na głowę. Powrót z udanej randki z pewnością zakończy się pod kołami samochodu. Piszę te słowa w pociągu trasy Warszawa-Kraków. Tydzień temu staliśmy wiele godzin w szczerym polu. Teraz mam po prostu nadzieję, że mnie okradną, ale nie pobiją.
Historia mojego pecha jest równie długa, co i życie moje. Podejrzewam, że już plemnik, będący zaczynem mojej skromnej osoby, połamał sobie ogonek podczas rozpaczliwego wyścigu do celu, dotarł tam tylko dlatego, że reszta ferajny zwyczajnie odpuściła wszelkie starania, słusznie przewidując, że Orbitowski nie będzie światu potrzebny. W szpitalu byłem wyjątkowo pięknym noworodkiem, lecz podmieniono mnie nikczemnie na jakiegoś karakana, który następnie rozrósł się do postaci dorosłej, równie nieprzyjemnej. Nie rośnie mi broda. Gdy wyjeżdżałem na wakacje w szerszym gronie, zawsze musiała nam towarzyszyć najlepsza przyjaciółka mojej aktualnej dziewczyny i jeśli czemuś jeszcze się dziwię, to tylko temu, że nigdy nie nadziałem się na transwestytę. Nieustannie tracę przedmioty, które są mi akurat niezbędne, potrafię dać się okraść ze wszystkich pieniędzy przed ważnym spotkaniem, a kiedy mam pilny tekst do napisania, na już, niezawodnie spali mi się komputer. Nie wierzycie? Właśnie to uczynił. Jeśli wsiądę do czyjegoś samochodu, kierowca niezawodnie zapłaci mandat, choćby był zakonnicą. Gdy po długiej chorobie wyszedłem ze szpitala na pierwszy spacer, boleśnie pogryzł mnie pies. Gazety, w których publikowałem, mają dziwny zwyczaj przeżywania trudności finansowych z upadkiem włącznie i jeśli kiedyś zaglądniecie tutaj i Kafeterii nie będzie, wiecie już kogo należy zlinczować. Jestem pewien, że gdybym został księdzem, mielibyśmy już meczet w Watykanie.
Z przyczyn powyższych i miliona innych, których nawet wstyd mi tutaj przytoczyć, uważam, że doskonale znam się na pechu i gdyby istniało coś takiego jak pechologia, niezawodnie byłbym profesorem (nie ma, więc pech kolejny). Uważam pech za pewien szczególny rodzaj stałej fizycznej, odrobinkę podobnej do prawa ciążenia albo ciśnienia we krwi. Nie ma mowy o przypadku, nieszczęścia spadające na mnie i innych nieszczęsnych przedstawicieli ludzkości są wynikiem działania określonej siły. Oznacza to, że nie sposób ich uniknąć. Spróbujcie walczyć z przeznaczeniem! Dalej, jestem przekonany o istnieniu tzw. stałej pecha. Co to takiego? Ano, każdy człowiek doświadcza identycznego nacisku ze strony pecha. Gdyby przypisać stałej wartość liczbową, każdy z nas miałby taką samą. Ja-1000, Kazio-1000 Jack i doktor Pai-Hi-Wo również dokładnie tyle. Oznacza to ni mniej ni więcej tyle, że wszyscy jesteśmy w jakiś sposób podobni.
No dobrze, zapyta ktoś, ale w takim razie – czemu pan Orbitowski ma takiego pecha w życiu, a ja jestem wolny od tej przypadłości? Mnie przecież śmieciarze nie ukradli roweru, mój pociąg się nie spalił, nie miałem wytwórni amfetaminy za ścianą, no o co chodzi? Otóż stała pecha pozostaje niezmienną, lecz realizuje się na różne sposoby. Można to przyrównać do kwestii ciężaru. Na mnie i na Krzysia spada równo pół tony. W moim przypadku jest to grad, rzecz skandalicznie nieprzyjemna, powodująca guzy wielkości pięści Adamka, na Krzysia jednak spadła nyska, pozbawiając go życia. Moja chroniczna pechowość jest przykra, lecz w zasadzie nieszkodliwa, jeśli oczywiście zapomnimy o tej prostej prawdzie, że nieustannie robię z siebie pośmiewisko. Nigdy nie stała mi się poważna krzywda i raz nawet portfel mi odesłali, kiedyś znów, zgubiwszy jeden parasol poszedłem szukać go z drugim. Tego drugiego już nie straciłem.
Wolę być idiotą niż trupem i swoją pechowość odbieram jako błogosławieństwo i gwarancję długiego życia. W bonusie zyskuję moc radości wykłócając się z najbliższymi. Bliscy, jak to bliscy, wykazują się troską i pragną, abym coś ze sobą zrobił, a przynajmniej nie przechodził na czerwonym świetle, ze słuchawkami na uszach, zainteresowany głównie lotem ptaków nade mną. Życzą sobie – obawiam się tego – bym na wakacje wyjeżdżał ubezpieczony i unikał kuchenek gazowych. Odpowiadam spokojnie, że stała pecha pozostaje nieubłagana i jeśli spróbuję coś zmienić, jeśli poczynię jakieś działania w zakresie unikania pecha, choćby przestając wychodzić mu naprzeciw, spotka mnie zemsta najsroższa. Zamiast nogi złamię kark. W miejsce mandatu przydarzy mi się czołowe zderzenie z transporterem nieopancerzonym. Zamiast komputera ukradną mi nerkę. I tak dalej.
Zbliżamy się do końca i muszę powiedzieć jeszcze jedną prawdę o pechu. Pech jest nie tylko siłą przenikającą nasz wszechświat. Obawiam się, że jest to siła rozumna. Być może mamy do czynienia z tym samym demonem, który plątał włosy naszym prababciom i sprawiał, że krowy dawały zsiadłe mleko. W dobie nowoczesności zmienił imię i zyskał na potędze. Pogrywa ze mną nieustannie, stawiając mi na drodze skórki od banana, wierzycieli oraz zwyczajnych szaleńców. Jestem pewien, że to on pląta mi sznurowadła. Musi mieć ze mnie moc radości. Normalnie, zabawa lepsza niż strzelanina na kinderbalu.
A aby pech mógł działać, konieczny jest pechowiec.
Wierzę, że w związku z tym utrzyma mnie przy życiu.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze