Podkłady w musie, do których przyzwyczaiły nas marki średnio- i niskopółkowe są dalekie od wizji „mousse makeup” z półek wyższych, o luksusowych nie wspominając. Na zakup Flawless Finish Mousse Makeup zdecydowałam się raczej z ciekawości, bo choć podkładów używam sporadycznie, to cenię Elizabeth Arden za perfumy, kolorówka natomiast cieszy się dobrymi opiniami wśród znajomych.
Piękne opakowanie w postaci czarnej, metalowej buteleczki (40 g) ze złotą zatyczką i atomizerem – to nie wszystko. W środku kryje się iście zadziwiający kosmetyk. Po dynamicznym naciśnięciu spustu atomizera pojawia się... pianka! Nie lekki, napowietrzony krem, nie pudrowy mus, tylko powiększająca swoje rozmiary pianka (jak pianka do włosów). Jest leciutka, bardzo dobrze się rozprowadza na skórze a po chwili pozostawia matową, pudrową warstewkę. Nie kryje mocno, jednak ładnie wyrównuje koloryt skóry i ukrywa mniej kontrastowe przebarwienia. Jest świetny jako wykończenie makijażu, bo w zasadzie nie trzeba matować go pudrem prasowanym (lub sypkim).
Trochę gorzej sprawa ma się z trwałością – w upalny dzień nie jest w stanie ujarzmić błyszczenia a spocony policzek zostawia plamy z pozornie niewidocznego podkładu na komórce. W chłodniejsze dni trzyma się i wygląda bez zarzutu co najmniej 8 godzin. Myślę, że nie sprawdzi się ani na cerach bardzo tłustych, ani na bardzo suchych, bo, mimo że nawilża, to jednak nieostrożna aplikacja podkreśla suche skórki.
Pachnie pięknie, kremowo. Do wyboru jest aż 12 odcieni plus jeden brązujący, jednak na próżno ich szukać w krajowych drogeriach – kolorówka Elizabeth Arden dostępna jest za granicą i w sieci, ale warto się poświęcić, bo to ciekawa odmiana.
Producent | Elizabeth Arden |
---|---|
Kategoria | Twarz |
Rodzaj | Podkłady w musie |
Przybliżona cena | 80.00 PLN |