Tusz do rzęs to kosmetyk, na którym nie ma sensu oszczędzać. Pracuję przede wszystkim oczami (oczywiście przed komputerem), dlatego muszę o nie dbać. Z pewnym niepokojem sięgnęłam po nową mascarę Delii – ze względu na niską cenę w razie jakichkolwiek niepokojących objawów, trafiłaby do kosza. Tym czasem okazało się, że jakością i właściwościami przewyższa wiele, nawet kilka razy droższych tuszy.
Czarne opakowanie ze złotymi dodatkami (klasycznie eleganckie i właściwie nie do zdarcia) kryje kosmetyk o idealnie gęstej konsystencji. Może nawet odrobinę za gęstej, jednak z biegiem czasu nie robi się uciążliwa i nie wysycha. Do tego świetnie pachnie (choć to w zasadzie zbędne) – zapach przypomina ekskluzywne perfumy.
Rzęsy wydłuża i zagęszcza a najlepiej wygląda przy dwóch warstwach. Nakładając drugą trzeba długo i dokładnie „czesać” rzęsy a efekt będzie genialny. W tuszu „pływają” też wydłużające kłaczki, które ze względu na zwartą konsystencję nie wpadają do oczu nawet przy demakijażu. A demakijaż jest nieco kłopotliwy (przy użyciu zwykłego mleczka) i wymaga nieco więcej zaangażowania, ale tusz przy tym nie wpływa do worka spojówkowego (a z tym mam bardzo często problem) – wszystko zostaje na waciku.
W kwestii trwałości, zachowuje się niemal jak wodoodporny. Nie są mu straszne deszcz i łzy, nie kruszy się, nie rozmazuje i nie odbija na górnej powiece, nawet, gdy nakładam go w przesadnie dużej ilości. Pozostawia przy tym rzęsy miękkie i elastyczne. I w żadnym wypadku nie podrażnia oczu.
Warto przynajmniej wypróbować.