Hydrolan

Zbliżająca się wielkimi krokami zima skłoniła mnie do poszukiwań odpowiedniego kremu ochronnego. Nie chcę dać się zaskoczyć pierwszym przymrozkom, ani nie mam zamiaru iść na żadne kompromisy i sięgać po popularne kremy natłuszczające – to po prostu nie dla mnie. Wspierając się zeszłorocznymi doświadczeniami koleżanki, wybrałam Hydrolan.

Miałam przyjemność używać go kilkakrotnie latem. Kosmetyk świetnie koi skórę spalona słońcem, jest idealny do leczenia poparzeń słonecznych oraz jako nawilżacz po opalaniu. Jest bardzo lekki i wchłania się niemal natychmiast, głęboko nawilżając i odżywiając skórę. Tylko czy będzie nadawał się również na mrozy? Zweryfikuje to zima, ale wydaje mi się, że tak, gdyż oprócz nawilżenia, pozostawia na skórze cienką, jakby woskową warstewkę, która chroni zarówno przed „uciekaniem” wilgoci ze skóry, jak i przed wpływem wysuszających czynników z zewnątrz. Wbrew pozorom, po zastosowaniu go na twarz, nawet w przypadku cery mieszanej, skóra pozostaje sucha i matowa. Nie jest więc problemem stosowanie go na dzień oraz pod makijaż.

Konsystencja jest przyjemnie kremowa, ale lekka, co czyni go idealnym kosmetykiem do kompleksowej pielęgnacji całego ciała. Ma jedną, jedyna wadę – zapach. Krem może uchodzić za bezzapachowy, ale faktycznie pachnie lekarstwami. Na szczęście na skórze zapach utrzymuje się zaledwie 10 – 15 minut. Nowoczesnością ani pomysłowością nie grzeszy też opakowanie. Dostępne są 2 pojemności 30g (za około 13zł) i 150g (za około 32zł). Obydwie wersje to tubki, stawiane na zakrętce. Bez klapki – a zakrętka chętnie ucieka i już kilka razy ganiałam ją po łazienkowej podłodze.

Hydrolan to po prostu emolient, czyli kosmetyk uniwersalny do granic możliwości. Nie znaczy to, że jest zły – wręcz przeciwnie – najlepszy, kiedy mamy problem z wyborem odpowiedniego specyfiku dla siebie. Polecam go szczególnie osobom mającym problem z sezonową wrażliwością skóry.