W dzieciństwie przydarzyła mi się zabawna historia, która chyba do tej pory ciąży na mnie jako „kremowa klątwa”. Pewnego razu zostałam sama w domu i z nudów zaczęłam bawić się biżuterią mamy. Niestety pech chciał, że jedne z jej ulubionych koralików (były to takie delikatne kwiatuszki) rozpadły mi się w dłoniach. Nie wiedząc, jak ukryć swoją zbrodnię i obawiając się nieco jakiejś kary, pozbierałam wszystkie szczątki i wrzuciłam je do ogromnego słoja z kremem. Jego konsystencja była gęsta i jakby twarda. Palcami upchałam koraliki głęboko, do samego dna, wyrównałam powierzchnię, tak żeby nikt nic nie poznał i wróciłam do innych zajęć. Mój postępek wyszedł na jaw po długim, długim czasie. Miałyśmy z mamą niesamowity ubaw.
Dlaczego o tym opowiadam? Zdaje się, że był to krem tej samej firmy. W każdym razie do końca swoich dni nie zapomnę tamtej konsystencji i zapachu – są do złudzenia podobne. Niestety chyba tylko to powstrzymuje mnie od oddania komuś tego kremu.
Przeznaczony jest do cery suchej, więc powinien także świetnie sprawdzić się na zniszczonych zimą, suchszych partiach cery mieszanej. Obawiam się jednak, że zadowoli chyba tylko jakąś mumię egipską, która już nic nie czuje. Krem nie jest tłusty, ale okropnie gęsty i lepki. Bardzo trudno go rozsmarować na skórze. Do tego sprawia wrażenie, jakby nie wchłaniał się wcale. Zalecane jest stosowanie go rano i wieczorem. Rano – makijażu nie da rady na niego położyć – robi się „błoto”, a pokazanie się ludziom z takim świecącym obliczem w ogóle nie wchodzi w grę. Wieczorem – trochę lepiej, bo jego część wyciera się w pościel, choć lepkość jest w stanie przetrwać do rana. Dziwnym trafem lubią go moje koty, ale jeżeli w nocy, ukradkiem uda się któremuś przytulić do mojego policzka – rano mam murowane pół godziny ściągania futra z twarzy, które mocno przykleja się do kremu. Podobnie zresztą jak różne pyłki, niteczki, włoski i wszystko, co fruwa w powietrzu – to bardzo uciążliwe i okropnie niehigieniczne.
Kiedy uda się wytrzymać do rana – twarz faktycznie jest gładka, wypoczęta i zregenerowana. Przesuszenia i łuszczące skórki znikają po jednorazowym użyciu, a pory – o dziwo – nie zatykają się, choć wyraźnie skóra ma utrudnione oddychanie. Dobry jest do regeneracji miejscowych – suche łokcie, kolana, kostki – do takich zadań specjalnych nadaje się świetnie i błyskawicznie wszystko „naprawia”.
W przeciwieństwie do innych serii tego producenta, akurat ta może poszczycić się bardzo przyjemnym zapachem z kategorii miód i mleko. Dobrze, że chociaż wąchanie jest przyjemne.
Apteczny, szklany słoiczek (75ml) i pudełko wyglądają nieco „chałupniczo” – jak drukowane domowym sposobem. Taki „krem od znachora”. A najbardziej rozbawiła mnie upakowana w środku, wielojęzyczna informacja o innych produktach Apotheker Scheller, o formacie – uwaga – prawie A3.
Mimo ogromnej sympatii i najszczerszych chęci nie mogę polecić go nikomu, chyba, że szukacie jakiegoś schowka na skarby albo pozostałości waszych zbrodni – nikt nie będzie miał odwagi grzebać w tym kremie ani nie znajdzie w sobie tyle samozaparcia, aby zużyć go do końca.
Producent | Apotheker Dr. Scheller |
---|---|
Kategoria | Pielęgnacja twarzy |
Rodzaj | Kremy na dzień i na noc |
Przybliżona cena | 37.00 PLN |