Stosunkowo niedawno na rodzimym rynku kosmetycznym pojawiła się włoska firma o wdzięcznej nazwie Deborah. Ja osobiście podchodzę bardzo sceptycznie do tego rodzaju nowinek, jednak słyszałam, że na zagranicznych rynkach firma cieszy się dobrą renomą i postanowiłam spróbować. Od jakiegoś czasu potrzebowałam dobrego niedrogiego tuszu do rzęs. Rozczarowana po raz kolejny tuszami różnych popularnych firm, rekomendowanymi jako bardzo dobre, sięgnęłam po tusz Deborah.
Według producenta tusz zwiększa objętość rzęs, naturalnie je pogrubiając i wydłużając. I to prawda, z naciskiem na słowo "naturalnie". Jeśli bowiem ktoś po jednym lub dwóch pociągnięciach spodziewa się efektu sztucznych rzęs, to raczej się zawiedzie. Jednakże przy odrobinie cierpliwości, nakładając kilka warstw możemy osiągnąć spektakularny, wieczorowy efekt, który ja osobiście preferuję. Tusz nie skleja rzęs, nawet przy wielu warstwach. Sprzyja temu jego delikatna, nie za gęsta, nie za rzadka konsystencja i wrzecionowata szczoteczka, która dość dobrze rozczesuje rzęsy. Wadą kosmetyku jest to, że nie wysycha on zbyt szybko i przy nieuważnym mruganiu "kseruje" się na dolnych powiekach. Poza tym, gdy zastosuje się metodę kilku warstw, trwałość kosmetyku również okazuje się słabsza i pod koniec dnia chodzimy lekko rozmazane. Jednak nie jest to efekt dramatyczny.
Ogólnie tusz jest całkiem niezły, nie zachwyca, ale też nie załamuje. Do tego nie jest zbyt drogi, więc można mu wybaczyć pewne niedociągnięcia, które w przypadku tuszy droższych są nie do przyjęcia, a jednak nagminnie występują. Mam również pewne zastrzeżenia w kwestii opakowania, jest pękate i niezbyt gustowne, za to pojemność ratuje sytuację. Owo nieładne opakowanie kryje w sobie aż 13 ml tuszu, czyli dużo więcej niż zazwyczaj oferują nam inne firmy. Niestety nie jestem w stanie powiedzieć czy tusz nie zasycha w buteleczce przy dłuższej eksploatacji, gdyż używam go zbyt krótko.