Klik, klik. Nasza choroba
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuW jaki sposób rozprzestrzenia się choroba? Zwykła czynić to niepostrzeżenie, tak, by chory żył w przeświadczeniu, że cieszy się doskonałym zdrowiem. Choróbsko ujawnia się dopiero, gdy uzyskało pełnię sił. Wówczas atakuje z całą mocą. Kończy się śmiercią lub czymś gorszym, cytując klasyka. Ta obserwacja dotyczy również chorób społecznych i cywilizacyjnych.
W jaki sposób rozprzestrzenia się choroba? Zwykła czynić to niepostrzeżenie, tak, by chory żył w przeświadczeniu, że cieszy się doskonałym zdrowiem. Choróbsko ujawnia się dopiero, gdy uzyskało pełnię sił. Wówczas atakuje z całą mocą. Kończy się śmiercią lub czymś gorszym, cytując klasyka. Ta obserwacja dotyczy również chorób społecznych i cywilizacyjnych.
Nawet nie pamiętam, jak to się zaczęło. Kto pierwszy kliknął? Co skłoniło go do tego kroku? Nie sądzę, aby przewidział konsekwencje.
Dziś cały świat klika na swoją zgubę – w tablety, telefony komórkowe, w klawiatury komputerów i w dużo innych rzeczy, których nazw nie znam i nie zamierzam poznawać. Przemysł klikający nieustannie podsuwa nowe zabawki. Od rana do nocy towarzyszy nam szmer palców, ślizgających się po ekranach dotykowych.
Popatrzmy na ludzi. On i ona, na randce, w restauracji. Patrzą na siebie tak niepewnie, jakby coś ich dzieliło. Już zamówili. Kelner przyniósł karafkę wina. Ona, jakoś tak nieśmiało sięga po smartfon, sprawdza, czy ktoś do niej nie napisał. Klik, klik. On wydaje z siebie delikatne westchnienie ulgi i zerka w tablet. Na pewno otrzymał nową wiadomość. Klik, klik.
W kinie pod dużym ekranem błyszczy mi kilkadziesiąt malutkich. Klik klik. Na placu zabaw, gdzie czasem chodzę z synem, obserwuję rozklikane mamusie i ojców z nosami w telefonach. Kiedyś przecież patrzyli na siebie! Klik klik. Gdy siadam w samolocie, obserwuję, jak nieszczęsne stewardesy klarują pasażerom, że powinni wyłączyć telefony komórkowe. Ci czynią to z najwyższą niechęcią, choć przecież tam w górze nie ma zasięgu. W pracy – klik klik. Przy stole – klik klik. W sypialni zapewne również.
Znałem pewne małżeństwo wyjątkowo silnych ludzi. Gdyby wciąż byli razem, zapewne podbiliby świat. Cudowna, zakochana w sobie para. Jeździli po świecie. Wspinali się na skałki. Ona pływała, on biegał maratony. Oczu nie mogli od siebie oderwać. Aż pewnego dnia ona kupiła mu tablet. Facet najpierw korzystał z niego okazjonalnie, potem coraz częściej, aż wreszcie zaczął zabierać go na klozet. Każdą wolną chwilę spędzał na klikaniu. Przestali jeździć na wycieczki. Życie erotyczne zdechło. W końcu gość oświadczył, że odnowił kontakt ze starymi przyjaciółmi i to oni właśnie zaspokajają jego potrzeby emocjonalne. Żona jeszcze trochę walczyła, aż wystąpiła o rozwód. Facet zaklikał swoje małżeństwo na śmierć.
Takich przykładów mam na pęczki. Klikanie – najczęściej w komunikator internetowy – jest czynnością towarzyszącą, to huba żerująca na wszelkiej ludzkiej aktywności. Możemy wykonywać ją wszędzie, w robocie, na randce, podczas sympatycznego (w założeniu) wieczoru z partnerem, gdy płoną świece, leje się wino, leci przyjemny film. Nie zauważamy symptomów odklejenia i pozostajemy głusi na napomnienia drugiej strony – partnerki, dziecka, przyjaciela, współpracownika, kogokolwiek innego. Mało tego, na mniej lub bardziej delikatną prośbę o odłożenie tabletu reagujemy złością. Przecież klikanie jest czymś zgoła niewinnym, czymś co po prostu się należy.
Zastanawiam się po prostu, czy nie doszło już do odwrócenia porządku. Nie klikamy już, niejako, przy okazji pracy, zabawy, rozmowy z drugim człowiekiem. To praca, zabawa, rozmowa staje się okazją aby poklikać. Klikanie wylądowało na pierwszym miejscu.
Nie jestem wolny od tej choroby. Przynajmniej choruję świadomie i próbuje nie zarażać innych. Dzięki temu wiem, że klikanie potrafi zniszczyć nie tylko relacje międzyludzkie, ale także szczęsną samotność. Kiedyś, jadąc tramwajem sięgałem po książkę, teraz klikam. Praca zaczęła mi iść wolniej. Nie potrafiłem obejrzeć spokojnie filmu bez sięgania po telefon. W końcu odłożyłem komórkę na wysoką półkę, ograniczyłem korzystanie z komunikatorów i dzień natychmiast stał się dłuższy. Oczywiście, mam chwile słabości. Klikanie wciąga jak heroina.
Po prostu, nie wiemy, co nam się wyklika. Może ktoś ma jakąś palącą sprawę i potrzebuje naszej pomocy? Albo zdarzy się jakaś oferta biznesowa lub chociaż śmieszny obrazek? Otóż nie, proszę Państwa. Nie zdarzy się nic.
Grzebię w pamięci tak głęboko, jak mogę i nie przypominam sobie, by klikanie przyniosło mi jakąkolwiek informację – dobrą lub złą – która nie mogła poczekać dnia lub dłużej. Nigdy nie dowiedziałem się niczego takiego. Przeciwnie, zostałem zalany gigantyczną falą emocjonalnego szlamu, niepotrzebnych wiadomości, bzdur, nonsensów oraz jawnego draństwa. Wolałbym już, żeby wylano na mnie kubeł z fekaliami. Uczciwość każe dopowiedzieć, że nie pozostawałem dłużny i zawracałem głowę każdemu, kto tylko miał chwilkę wszystkim, co mi się uroiło albo przydarzyło.
Przypuszczam, że tak to się zaczęło. Ktoś kliknął. Ktoś odkliknął. I mamy to co mamy. Bardzo chciałbym położyć temu kres, tylko nie wiem jak.
Klikanie niczemu nie służy. Zaspokaja najwyżej naiwną tęsknotę za niespodzianką, czymś nowym i ekscytującym. Pragniemy poznać kogoś, dowiedzieć się czegoś, co wprowadzi w nasze życia odrobinę światła. Nie poznamy. Dalej będzie ciemno. Człowiek zawsze chce być gdzie indziej niż jest. Kiedyś próbował zmienić swoje życie. Teraz klika.
Klikanie, powiedzmy jeszcze, jest głęboko przeciwko mądrości. Ta nakazuje, by mówić o sobie jak najmniej. Najlepiej, nic. Tymczasem, klikając maniakalnie i nieuważnie odsłaniamy siebie siłą rzeczy, w małych dawkach, ufając komuś tam daleko, kto zapewne na to nie zasłużył. Co zrobi z tą wiedzą? Tego już nie wiemy.
Zalecam jednak ostrożność. Tak, wiem – wołanie w puszczy.
Posłuchajcie tylko tego dźwięku, który nie jest dźwiękiem. Klik, klik. Jak zegar odmierzający czas do katastrofy.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze