„Nimfomanka – Część I”, Lars Von Trier
RAFAŁ BŁASZCZAK • dawno temuPoczątek „Nimfomanki” wydaje się zapowiadać najgorsze. Po nadmiernie patetycznym wstępie akcja wyraźnie zwalnia. O porno mówić naprawdę nie sposób. To w większości ujęcia krótkie i wyraźnie podporządkowane narracji. Często stanowią element cynicznego humoru „Nimfomanki”. Czy „dwójka” odpowie na zadane pytania, czy przypadkiem nie obnaży ubóstwa refleksji reżysera? Na szczęście dowiemy się tego już za trzy tygodnie.
Von Triera można lubić lub nie, ale jednego odmówić mu nie sposób: jest geniuszem autopromocji. „Nimfomankę” okrzyknięto „największym kinowym skandalem 2014 roku” zanim jeszcze twórcy zdążyli ukończyć zdjęcia. Film miał być artystycznym hard porno, aktorzy (w tym gwiazdy, jak Shia LaBeouf czy Willem Dafoe) w ramach castingu musieli przesyłać zdjęcia swoich penisów, deklarować chęć uprawiania seksu przed kamerą itd. Tytuł naczelnego skandalisty europejskiego kina Von Trier obronił (nie po raz pierwszy zresztą) na długo przed premierą „Nimfomanki”.
Skandale to nie jedyne, co czyni autora „Idiotów” kontrowersyjnym. Wielokrotnie (i moim zdaniem słusznie) zarzucano mu manipulację, operowanie emocjonalnym szantażem, popadanie w pretensję. Początek „Nimfomanki” wydaje się zapowiadać najgorsze. Powoli wyłaniające się z mroku ujęcia, szum deszczu skontrastowany z agresywną, metalową muzyką zespołu Rammstein, kamera „najeżdżająca” na nieprzytomną, zakrwawioną bohaterkę… nasuwa się pytanie: za jakie grzechy po raz kolejny (dość wspomnieć „Antychrysta”) pozwolimy, by Von Trier sprzedawał nam swoją traumę?
Ale znamy też przewrotność Von Triera. To ona będzie głównym bohaterem „Nimfomanki”. Po nadmiernie patetycznym wstępie akcja wyraźnie zwalnia. Leżącą na bruku (symbol?) bohaterkę znajduje podstarzały mężczyzna, Seligman (Skarsgard). Zabiera ją do domu. Dalej reżyser stawia na klasyczną, powieściową formę. Tytułowa nimfomanka, Joe (Gainsbourg) opowiada Seligmanowi historię swojego życia (i uzależnienia od seksu). Swoistą spowiedź prowadzi chronologicznie, dzieli na (pełne anegdot i dygresji) rozdziały. Zaskoczeń tu nie brakuje. Przede wszystkim humor. „Nimfomanka” to bez mała komedia. Von Trier kpi z seksualnych stereotypów, przypisanych płciom ról, wpajanych od dzieciństwa oczekiwań. Chwilami kpi też z samego siebie (kapitalna scena z Umą Thurman, w której reżyser wyraźnie nabija się z ciężaru gatunkowego własnych obrazów z okresu Dogmy). Podobnie jest z osławionymi scenami pornograficznymi. Owszem, zbliżenia widzimy raz po raz, ukazane są bez wątpienia naturalistycznie, w większości nie są też (aktorów zastępują w nich dublerzy) udawane. Ale o porno mówić naprawdę nie sposób. To w większości ujęcia krótkie i wyraźnie podporządkowane narracji. Często stanowią element cynicznego humoru „Nimfomanki”, bywa, że ilustrują wspomniane kpiny Triera. Wszystkie przypominają o starej (i często przywoływanej w wywiadach przez Skarsgarda) prawdzie. Że seks uprawia się miło, ale obserwowany z boku zwykle wygląda mało spektakularnie.
Oczywiście Von Trier nie byłby sobą, gdyby nie pozował na oświeconego mędrca, znającego wszystkie prawdy filozofa itd. I tak „Nimfomanka” jest też nieustającym dialogiem o egzystencji. Odbywa się on pomiędzy (czującą do siebie wstręt, posądzającą się o zło, grzeszność itd.) Joe, a racjonalizującym jej historię w oświeceniowym duchu Seligmanem. To już typowy Von Trier. Wypełniony po brzegi symboliką, zestawiający seksualne odruchy z numerologią, matematyką, szukający analogii w świecie sztuki, literatury, religii, muzyki (np. w instynkcie dobierania partnerów seksualnych Seligman widzi zastosowanie reguł polifonii Bacha). Ogląda się to (o dziwo!) naprawdę dobrze. Von Trier imponuje elokwencją, swobodnie miesza gatunki (komedia miesza się z dramatem, moralitetem, opowieścią inicjacyjną). Ale czy jest w tym jakiś sens, konkluzja; czy reżyser rzeczywiście ma nam coś do powiedzenia? Ano tego dowiemy się dopiero („Nimfomanka” na całym świecie pokazywana będzie w dwóch częściach) z części drugiej. Stąd jak zwykle uważam Triera za oszusta. Gniew (rozjuszonych „Antychrystem”) krytyków, obawa przed nieuzasadnioną wulgarnością itd. spadną na wyważoną, ironiczną „jedynkę”. Czy „dwójka” odpowie na zadane pytania, czy przypadkiem nie obnaży ubóstwa refleksji reżysera? Na szczęście dowiemy się tego już za trzy tygodnie („Nimfomanka – Część II” wchodzi na nasze ekrany 31 stycznia 2014 roku).
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze