Jak zniszczyć wyrzuty sumienia?
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuSkoro nabroiliśmy – jak pozbyć się wyrzutów sumienia? To dziwne stworzenie mierzy we właściwym kierunku, mając problemy z celnością. Niektóre uczynki wyolbrzymia, inne umniejsza, rzadko przydając własną miarę. Trochę ma rację, trochę się myli.
Każdy z nas czasem zrobi coś złego, prawda?
Zło jest fajne. Zło czyni życie ciekawym. Przydaje kolorów. Sprowadza uśmiech na twarz.
A potem dół, kłucie w sercu, gonitwa myśli, nieznośne poczucie winy, przykra świadomość, że zachowaliśmy się nie w porządku. Czyli, wyrzuty sumienia. Nic miłego.
Przez lata byłem mistrzem niegodziwości, królem łajdactw i sukinsynem co się zowie. Sauron przy mnie przypominał przewodniczącego przedszkolnego kółka, Darth Vader skurczył się do rozmiarów łagodnego chomika, a wilkołak przeobraził się w mopsa.
Dziś jestem emerytowanym draniem, całościowo zwróconym ku dobru. Myślę jedynie o karmieniu sarenek i głodujących dzieciach, przeprowadzam staruszki przez jezdnię i emanuję ciepłem niby reaktor jądrowy. Niemniej, wspominając własną przeszłość mogę spełnić kolejny dobry uczynek. Skoro nabroiliśmy – jak pozbyć się wyrzutów sumienia?
Najprostszym remedium jest oczywiście wóda. Po prawdzie, wszystkie używki świata dość skutecznie rozprawiają się z sumieniem, niemniej ja akurat wybrałem właśnie ten. Zaletą wódy jest fakt, iż rzeczywiście działa. Sumienie topi się w alkoholu i milknie, jak zwykli czynić to topielcy. Za wadę należy uznać ograniczony czas trwania ze sprzężeniem zwrotnym. Wyrzuty sumienia powrócą na kacu, pogłębione alkoholową depresją. Co wtedy robić? Sięgnięcie po kieliszek tylko pogłębi ten problem.
Alkohol polecam jako rozwiązanie krótkoterminowe. Niekiedy, sumienie tak dręczy, że po prostu należy się urżnąć. Ale wytrzeźwiawszy, wypada poszukać innych rozwiązań. Wóda jest jak środek przeciwbólowy stosowany celem wyleczenia bolącego zęba. Cierpienie zniknie. Ząb będzie gnił dalej.
Niewiele wiem o terapii. Byłem na dwóch sesjach i od pierwszych minut bawiłem się w odgadywanie, co też terapeutka powie na moje wyznania. Osiągnąłem stuprocentową skuteczność. Nie chcę obrażać tutaj przedstawicieli tego szlachetnego zawodu ani ludzi, którzy im zaufali. Sądzę jednak, że terapia jest formą kuglarstwa, to królik z kapelusza, a nie prawdziwe czary i przypomina raczej leczenie nowotworu kosmiczną energią, czy coś w tym stylu.
Niektórzy zalecają wyznanie swoich win. To już zależy od sytuacji indywidualnej oraz skali przewinienia. Jeśli, na przykład, kolega powierzył mi swoją tajemnicę, a ja wypaplałem ją po pijaku, godzi się pójść do kumpla, wyznać prawdę i serdecznie przeprosić. Gdy ukradłem coś dla żartu, powinienem odnieść. Warto przepraszać tych, których obraziliśmy. I tak dalej.
Są jednak rzeczy, do których lepiej się nie przyznawać. Zdrada klasycznym przykładem. Kumpel bryknął na boku, sumienie dręczyło go tak mocno, że poszedł do żony, wyznał wszystko i poprosił o wybaczenie. Wylało się morze łez, zatrute jadem skądinąd słusznych pretensji. W końcu, chłopina uzyskał przebaczenie, ale jego żona nie potrafiła poradzić sobie z prawdą o zdradzie. Wypominała ją nieustannie, wyciągała w najróżniejszych sytuacjach, nie pozwalała o tym zapomnieć, nie rozumiejąc, że wybaczenie polega właśnie na tym, by odpuścić. Małżeństwa oczywiście już nie ma.
Jeśli robimy coś złego, musimy mieć zdolność ponoszenia konsekwencji. Gdy oszukujesz w kartach, lepiej się do tego nie przyznawać.
Za stosunkowo dobry pomysł mam przeczekanie. Nic w naszym życiu nie jest wieczne i ta prawda dotyczy wyrzutów sumienia. Najpierw palą, potem drapią, wreszcie swędzą - wówczas lepiej ich nie rozdrapywać. Przeczekanie wymaga oczywiście czasu i wielkiej cierpliwości. Nie wątpmy jednak, w końcu się uda.
Sam zawsze stosowałem inną metodę. Gdy zrobiłem coś złego, natychmiast próbowałem to przykryć innym uczynkiem. Czasem dobrym, czasem złym (złe przychodziły jakby łatwiej i dawały większą radość). Już nasi dziadowie mówili, że jeśli kogoś skrzywdzisz, nie zapomnij go obrazić. Sumienie ma ograniczone pole manewru i najczęściej dokucza z jednego, konkretnego powodu. Zbombardujmy je złem, a zgłupieje i zamilknie.
Pomyślałem sobie teraz, że to może nie jest dobra rada.
Więc może inaczej? Z reguły, gdy nabroiłem, zmieniałem się na jakiś czas w potulnego misia, gotowego nieść pomoc wszystkim. Z tym przeprowadzaniem staruszek przez ulicę wcale nie żartowałem. Więcej nawet, w czasach swego największego spotwornienia niemal czatowałem na skrzyżowaniach wyglądając jakiejś szczególnie kulawej starowinki.
Odrzucając żarty – gdy coś zbroimy, gdy sumienie męczy, warto zrobić coś dobrego. Bohater filmu „Misja”, zarżnąwszy własnego brata wyjechał pomagać misjonarzom w Ameryce Południowej i tam zginął. O coś takiego mi chodzi, tylko w stosownie mniejszej skali (biorąc pod uwagę, co wyprawiają misjonarze, lepiej im nie pomagać). Wytrzaskałeś niesłusznie kogoś po mordzie? Spędź miesiąc opiekując się staruszkami. Flirtujesz w pracy? Poświęć więcej czasu własnemu dziecku.
To naprawdę działa.
Bardzo często, źli ludzie są jednocześnie najlepszymi z ludzi.
I jeszcze jedno. Należy wierzyć swojemu sumieniu, lecz nie bezgranicznie. To dziwne stworzenie mierzy we właściwym kierunku, mając problemy z celnością. Niektóre uczynki wyolbrzymia, inne umniejsza, rzadko przydając własną miarę. Trochę ma rację, trochę się myli.
Tego się trzymajmy.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze