Mąż nie uznaje porażek
CEGŁA • dawno temuNie umiem dotrzeć do męża i namówić do zmiany stylu życia w sytuacji, która dramatycznie o to woła. Wyczerpałam możliwości i talenty perswazyjne, on odrzuca wszystkie moje argumenty, bez względu na ich kaliber. Stracił pracę i niemrawo poszukuje nowej, ale tylko na podobnym stanowisku. Mamy chore dziecko, którym zajmuję się w domu. Jesteśmy bez środków do życia. A on udaje, że nic się nie stało.
Droga Cegło!
Nie umiem dotrzeć do męża i namówić do zmiany stylu życia w sytuacji, która dramatycznie o to woła. Wyczerpałam możliwości i talenty perswazyjne, on odrzuca wszystkie moje argumenty, bez względu na ich kaliber.
Mamy chorujące dziecko, dlatego po urlopie macierzyńskim 5 lat temu nie wróciłam już do pracy. Mąż był zaradny, pracowity i miał niespożyte zapasy energii, zarabiał na wszystko bez problemu i na dodatek zawsze ocalał dla siebie i dla nas wszystkie weekendy. Żyliśmy na poziomie standardowym: mieszkanie w bloku, jedzenie, ubranie, jeden samochód, rehabilitacja dziecka. Bez szaleństw. Byliśmy bez nich szczęśliwi.
Od kilku miesięcy zmiany są konieczne, ponieważ zmieniło się nasze życie – męża zwolniono, na razie poszukuje pracy w zawodzie i na podobnym stanowisku, ale coraz bardziej niemrawo. Nie chce natomiast przyjąć do wiadomości faktów: zalegamy z czynszem, jego rodzina ma od zawsze bardzo chłodny stosunek do naszego związku, dlatego liczyć możemy tylko na moich rodziców i to oni zapełniają nam co tydzień lodówkę aż po dach. Więcej pomóc nie mogą.
Zaczęłam działać w panice, sprzedałam nawet nasze akwarele, kilka par butów, lepsze sukienki. Miałam pomysł na nieformalne domowe przedszkole integracyjne, ale niezbyt duża przestrzeń mieszkania, którą częściowo okupuje mąż przez cały prawie dzień, uniemożliwiła mi to. Przed urodzeniem dziecka byłam zwykłą urzędniczką i nie mam wielkiego pola do popisu w sensie zarobkowania, zwłaszcza, że w grę wchodzi tylko praca w domu. Mam koleżanki w środowisku wydawniczym, które usiłowały mi pomóc, okazałam się jednak za słaba merytorycznie i za powolna, by wykonywać redakcję książek lub korektę. Nie znam też niestety języka obcego ani niczego pożytecznego, jak zaawansowane programy komputerowe czy rachunkowość.
Mąż tymczasem próbuje udawać, że nic się nie stało. Mamy na przykład dwuletnie kombi dobrej marki, samochód należałoby natychmiast sprzedać, popłacić długi, rachunki, odłożyć coś na jeszcze czarniejszą godzinę, może pójść na jakieś szkolenia, kursy? On nie chce o tym słyszeć, gdy jest szczególnie zestresowany, bo ja mu truję głowę, to wsiada w auto i jedzie w siną dal, wypalając benzynę, kupując po drodze kubełek kurczaka czy pizzę, wyrzucając pieniądze, których w praktyce nie mamy… Twierdzi, że nie może nie mieć samochodu, bo odzwyczaił się od chodzenia i bolą go stawy biodrowe! Ostatnio znajomy z byłej pracy oddał mu stary dług ok. 500 zł, a mąż prawie za całą sumę kupił sobie okulary słoneczne i przywiózł do domu 4 kilo parówek – starczy i dla nas, i dla psa, tak powiedział. Ten żart mnie niestety nie rozśmieszył…
Może jak wyląduję w szpitalu psychiatrycznym z ostrą depresją, to coś do niego wreszcie trafi. Na razie jestem bezradna. Nie mam jeszcze 30 lat, a czuję się jak wrak człowieka i wali mi się życie. Nie potrafię żyć na krawędzi, natychmiast tracę grunt i spadam w czeluść.
Silueta
***
Droga Sil!
Współczuję Ci głównie dlatego, że bardzo wcześnie musiałaś przekonać się na własnej skórze, iż nic nie jest nam dane na zawsze i nawet, gdy się staramy, kształtowana przez nas rzeczywistość wymyka się spod kontroli i płata brzydkie figle. Zawsze warto być choć trochę przygotowanym na takie sytuacje – np. zapewnić sobie minimum niezależności finansowej na wypadek, gdyby partnerowi w ten czy inny sposób powinęła się noga. Wtedy ten wózek można ciągnąć na zmianę. Wasz model rodziny, z tzw. jedynym żywicielem, jak już sama wiesz, nie sprawdza się w warunkach kryzysowych. I mam nadzieję, że kiedy już wyjdziecie z dołka, zrobicie wspólnymi siłami coś, by naprawić ten błąd.
Zwłaszcza, że gorąco namawiałabym Cię w tym momencie do spojrzenia przychylniejszym okiem na… samą siebie. Wierzę, że mąż był zaradny, tylko przechodzi trudne chwile, ale pomyśl – czy Ty nie masz tych samych zalet, tyle, że manifestowały się one dotąd w innych obszarach niż praca zawodowa? Znajdujesz przecież fajne, przytomne pomysły na doraźne rozwiązywanie problemów, widzisz sytuację we właściwych proporcjach, masz praktyczny zmysł i chęć do działania. To wszystko w dużej mierze rekompensuje – przynajmniej na początek – brak fachowego wykształcenia. Nie możesz tylko pozwolić, by ten potencjał został storpedowany przez nawykowe myślenie i chandry męża.
Póki trzyma się w pionie – trzeba go postawić na baczność, że tak to obrazowo ujmę. Musi spojrzeć na Wasze życie Twoimi oczami. I uwierzyć, że to chwilowe, a bardzo wiele w tej sprawie zależy od niego. Wydaje mi się bowiem, że o tym zapomniał, przeżywa okres zwątpienia w siebie. Regres zawodowy i cios w ambicję odbija sobie poprzez pielęgnowanie złudzeń – rozbija się autem, kupuje rzeczy, jak gdyby nic się nie stało… Owszem, stało się. I, jak to się mówi: lepiej wytrzeźwieć, zanim do akcji wkroczy alkohol.
Proponuję może niezbyt czyste, ale skuteczne zagrania. Po pierwsze, jak najczęściej chwal go, wspominaj czas, kiedy świetnie sobie radził, ale bez porównań z chwila obecną i bez utyskiwania czy namawiania, żeby „wziął się w garść”. Po drugie, zahacz w rozmowie o sprawdzonych znajomych, przyjaciół, których można by pośrednio zaangażować w poszukiwania nowych kontaktów zawodowych – na pewno trochę się wycofaliście towarzysko, a szkoda. Trzeba zaprosić życzliwych ludzi choćby na te nieszczęsne parówki z musztardą i pod tym pretekstem urządzić jakieś konsylium, okazać słabość. Użyj dyplomacji i weź to na siebie, skoro dla męża to takie upokarzające. Po trzecie, wciągnij go bardziej w sprawy dziecka, na które przedtem miał zapewne mniej czasu. Daj mu odczuć, że poza zapewnianiem godziwego bytu i finansowaniem leczenia są jeszcze inne formy bycia ojcem, nawet przez 7 dni w tygodniu, czemu nie? Przesuń odpowiedzialność i obowiązki w kierunku psychicznym, emocjonalnym, jak i czysto praktycznym, podzielcie się sprawiedliwie opieką. Bliskość z dzieckiem może męża zdopingować do zaakceptowania nawet gorszej pracy, uświadomić mu bezpośredni związek – i sprzeczność! — pomiędzy realnymi potrzebami rodziny a jego wydumanymi aspiracjami. Pomóc mu zejść na ziemię, po prostu. Po czwarte, ograniczaj stopniowo i taktownie przyjmowanie pomocy rodziców. Jeśli nie przymieracie głodem, nie ma powodu, by z regularną częstotliwością wkraczali na Wasz teren na zasadzie paczki żywnościowej. Może się zdziwisz, bo wydaje Ci się, że to dla męża wygodne i zdejmuje mu problem z głowy. Zastanów się jednak, czy go to przypadkiem nie deprymuje: oto kolejny oblany egzamin – przez niego i przez jego „nieczułą” rodzinę na dokładkę! Nie proponuję Ci terapii szokowej typu pusta lodówka, a jedynie delikatne sugestie: np. „kochanie, w tym miesiącu rodzice mają spore wydatki i nie możemy na nich liczyć w takim zakresie, jak dotychczas”. Zawsze lepiej ubrać bolesną prawdę w czułą, zatroskaną przestrogę, niż zakomunikować: „sprzedaj samochód, bo inaczej zwariuję!”. Chyba się ze mną zgodzisz.
Reasumując: trzeba męża od nowa nauczyć samodzielnego wyciągania wniosków – z pełną wiarą i zaufaniem w jego możliwości w tym zakresie. A równolegle — zająć się sobą i zaplanować jakieś ruchy na przyszłość. Co ewentualnie mogłabyś zrobić dla siebie, by móc podreperować wspólny budżet, nie czuć się bezradną i bezużyteczną, nie miotać się pomiędzy poczuciem winy i pretensjami? To kapitał, który przyda się Wam zawsze, nawet w okresie prosperity…
Pozdrawiam mocno,
Cegła
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze