Nie najlepsza pogoda na szczęście
MAŁGORZATA SULARCZYK • dawno temuOczywiście, warto przed ślubem ustalić, gdzie się będzie mieszkało i z czego żyło, to są kwestie podstawowe. Ale w chwili gdy jedna ze stron szuka rozwiązań i jest gotowa na kompromis, a druga nie chce przyjąć żadnego argumentu... To się nie może udać. Tylko czy Ty aby na pewno jesteś gotowa?
Droga Margolu,
Piszę do Ciebie po raz pierwszy, nie wiedząc nawet, czy kiedykolwiek dostanę odpowiedź, ale czuję, że sama już sobie nie poradzę. Jestem z mężczyzną prawie 3 lata, rok temu się zaręczyliśmy. Nasz związek wyglądał nieco dziwnie: oboje mieszkaliśmy u rodziców, ja u swoich, on u swoich, a mamy po 27 lat. On kilka razy w tygodniu zostawał u mnie na noc, rano wychodził, zamykał za sobą drzwi i tak do następnego spotkania. W końcu powiedziałam „dosyć!”, bo ile można tak żyć? Albo w lewo, albo w prawo. Mam mieszkanie, które wymaga remontu, ale jest, bez kredytu, bez wielkich kosztów, których on zresztą i tak miałby nie ponosić, bo koszty remontu poniosłabym ja i moja rodzina.
On stwierdził, że nie będzie inwestował pieniędzy w mieszkanie, które i tak nie jest formalnie jego. Mieszkać tu ze mną nie chce, bo uważa, że wszystko straci (jest politykiem samorządowym i twierdzi, że musi fizycznie być w swoim miejscu zamieszkania, chociaż realia i wymogi formalne są inne, a chwalić się przeprowadzką nie musi). Pomijam teksty w stylu: „wszystko stracę, gdzie ja znajdę taką pracę, nie porzucę powiatu, ważne są moje aspiracje” itd. W końcu go „odstawiłam”, nie widywaliśmy się, miałam dosyć. Właściwie to zostawił mnie on, a ja nie pozwalałam do siebie wrócić. Starał się bardzo, zabierał mnie na kolacje, tłumaczył, że zrozumiał, iż nie potrafi beze mnie żyć, i że może i chce się do mnie wprowadzić.
Uległam i czuję, że zrobiłam błąd. Stara się, angażuje, ale po chwili i tak wypomina mi, że się tu wprowadzi i wszystko ryzykuje, a ja nic. Chce gwarancji, że za kilka lat przeprowadzę się do jego miejscowości (Boże, jak to brzmi…). Czuję się tak, jakbym miała mu dać wszystko na piśmie. To generuje tymczasowość. Mam wrażenie, że on z jednej strony chce spróbować naprawić związek, żeby zaraz potem z drugiej urządzać mi znowu awantury o mieszkanie tutaj (dodam, że chciałam kupić mieszkanie w jego miejscowości, ale on nie był zaangażowany w jego szukanie ani nie zamierzał wziąć kredytu, żeby starczyło nam pieniędzy, i chciał ten kredyt brać ze mną, jeśli już).
Dotąd widywaliśmy się u rodziców, bo wciąż słyszałam, że nas na wynajem nie stać i to pieniądze wyrzucone w błoto. Mam dość wysłuchiwania awantur i przytyków dotyczących mieszkania tutaj. Tak naprawdę urządził mi piekło o mieszkanie, w którym nie spędził nawet dnia. Zadaję sobie pytanie: czy szczęśliwe małżeństwo to tylko małżeństwo w jego miejscowości? I czy to już robienie łaski, że może tu mieszkać i w ogóle coś takiego rozważył? I czy mam dawać gwarancję, że kiedyś (w jego mniemaniu jak najszybciej) się przeprowadzę? Nie wiem gdzie, jak i co… I czy wszystko ma być podporządkowane jego ambicjom? I czy to nie jest stawianie warunków?
Błagam o pomoc, bo nigdy nie czułam się tak zdezorientowana.
Beata
***
Droga Beato,
Ustalmy jedno: żeby przepowiedzieć pogodę, niektórym wystarczy rozejrzeć się po niebie i rozpoznać znaki. Podobnie w związku: niektóre symptomy wróżą powodzenie, inne — trudności. Czy Wy aby na pewno jesteście gotowi na wspólne zamieszkanie? Na małżeństwo? Wydaje mi się, że Ty bardziej jesteś zainteresowana wspólnym życiem, a Twój narzeczony piętrzy trudności.
Przeczytałam „nie chciał brać kredytu, a jeśli już, to ze mną”. Hm, czy tu nie ma małego przeciągania liny? Jakoś obydwoje nie palicie się do wspólnych zobowiązań finansowych, wydaje mi się. Jeśli jest gotów zaciągnąć kredyt wspólnie, to trzeba go wspólnie zaciągnąć i mieszkanie kupić. Jeśli oczywiście pozostałe elementy tej układanki wskoczą na swoje miejsce, bo na razie jest to wojna pozycyjna z założeniem, że trzeba solidnie okopać swój teren, żeby wróg się nań nie wdarł.
Tak sobie myślę, że jeśli te miejscowości leżą blisko siebie i nic nie stałoby na przeszkodzie, by Twój narzeczony kontynuował karierę w swoim dotychczasowym miejscu zamieszkania (czas, koszty dojazdu też grają rolę) – to on po prostu opóźnia przeprowadzkę, bo nie jest na nią gotowy prawdopodobnie z innych względów. Może jestem nadmiernie romantyczna, ale w większości znanych mi przypadków, kiedy ludzie chcieli naprawdę ze sobą być, to umieli znaleźć rozwiązanie dla wspólnego zamieszkania. Choćby mieli z tego powodu przejechać całą Polskę (a nawet ocean) i zamieszkać w przeciwległym końcu (Polski lub świata). Coś mi się wydaje, że problem mieszkania jest zastępczy…
Twój narzeczony boi się zmiany trybu życia. Jest mocno osadzony w swojej rzeczywistości, skupiony na karierze i zwyczajnie nie chce, żeby mu ją ktokolwiek zakłócał. Wiesz, że politycy rzadko cierpią na dalekowzroczność. Przynajmniej ci robiący karierę. On też nie zastanawia się nad korzyściami płynącymi ze spokojnej sytuacji domowej. Zresztą czy tak spokojnej? Toczycie spór od dawna, nie widać jego końca, on za wszelką cenę chce zachować swoje status quo (w tym stan bezżenny, jak przypuszczam), Ty z kolei masz swoje priorytety, od których też niechętnie ustąpisz. Tobie też się nie pali, by porzucić wszystko i pójść za nim tam, gdzie on się czuje najlepiej i gdzie ma najlepsze perspektywy. Trochę pat…
Najwyraźniej musicie wiele rzeczy jeszcze przemyśleć. Może nawet w pewnym oddaleniu od siebie. Po pierwsze i najważniejsze: czym jest związek? Co jesteście w stanie dla tego bycia razem poświęcić, czego absolutnie nie? Na ile to jest realne? Obydwoje powinniście popatrzyć na to nie przez pryzmat tego, co Waszym zdaniem druga strona powinna zrobić, tylko tego, co Wy jesteście w stanie zrobić dla dobra związku. Po drugie: jakie są wasze plany na życie? Czy one są zbieżne? Czy potraficie się wzajemnie wesprzeć, czy też wolicie podkładać sobie kłody pod nogi z obawy, że ta druga strona zanadto wyprzedzi peleton?
Wydaje mi się, że szczęśliwe małżeństwo to takie, w którym jasno jest określone, co dla kogo jest ważne, i obie strony szukają możliwości wspomożenia partnera w realizacji planów. Te oczywiście nie mogą się wzajemnie wykluczać. Jeżeli nie masz jakiejś świetnej pracy w swojej miejscowości, trzyma Cię w niej tylko mieszkanie, to może warto je zamienić? Albo sprzedać i kupić w jego miejscowości, niechby było tylko na Ciebie, bo przypuszczam, że mały spór majątkowy też toczy się w tle… Sądzę, że w tym konkretnym przypadku miejsce zamieszkania gra dużą rolę i polecam zastanowienie się, czy cały ten spór ma sens, czy nie lepiej spokojnie poszukać mieszkania tam. Choćby nawet na wspólny kredyt (co złego jest we wspólnych kredytach, zwłaszcza gdy się planuje małżeństwo?). Czy Ty jesteś naprawdę gotowa przeprowadzić się za nim, czy też uważasz, że to będzie zbyt duże poświęcenie z Twojej strony i wolałabyś, żeby to on, udowadniając to i owo, poświęcił raczej swoje sprawy?
Pytasz, czy wszystko ma być podporządkowane jego ambicjom. Nie, tak jak nie wszystko musi być podporządkowane Twoim. Są jednak zawody, w których środowisko, pasja, ambicja są kluczowe. Taki jest jego zawód. Jeśli każesz mu z tego zrezygnować, to wizję szczęśliwego małżeństwa żegnaj już dziś. Jeśli zaś Twoje ambicje są równie ważne i twój zawód równie mocno związany z miejscem zamieszkania, to kiepsko widzę Wasze perspektywy. Trzeba by się zastanowić, na ile się rozumie drugą połowę związku… Na ile jest się w stanie dostrzec w niej człowieka z jasno ukształtowaną drogą zawodową – i zaakceptować ten fakt. Bywa, że trzeba jednej z osób podporządkować część wspólnego życia, aby mogła harmonijnie się rozwinąć i czuć szczęśliwa. Do tego jednak potrzebne jest głębokie zrozumienie i wyzbycie się myślenia: „ustępuję, więc będę wytykać i żądać w stosownej chwili”.
Nie wiem, Beato, czy ten konflikt dotyczy tylko mieszkania. Wiem jednak, że któreś z Was musi ustąpić i zrobić pierwszy krok do rozwiązania tej sytuacji. Albo trzeba dać sobie święty spokój. Każdy z nas jest przywiązany do swojego trybu życia, to prawda. Ale małżeństwo to zwykle zupełna rewolucja w tym trybie. Warto się zastanowić, jakie ustępstwa nie niosą ze sobą perspektywy utraty wszystkiego, co się dotąd w swoim życiu zbudowało. A jeśli tych dwóch umeblowanych żyć nie da się pogodzić – to trzeba serdecznie uścisnąć sobie dłoń i ruszyć każde w swoim kierunku.
Pozdrawiam,
Margola
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze