Dwa dachy nad głową
MAŁGORZATA SULARCZYK • dawno temuZamieszkiwanie pod jednym dachem z rodzicami z reguły kiepsko się sprawdza. Rodzicom zazwyczaj trudno uznać fakt, że ich dzieci są już dorosłe, a nawet jeśli jakimś cudem godzą się z nim, to i tak swym bystrym okiem dostrzegają trochę niedociągnięć, nad którymi dorosłe pociechy mogłyby jednak popracować.
Witaj, Margolu!
Mam problem. Mieszkam z facetem już dwa lata, ale bez ślubu. Mieszkamy u niego, z jego matką. Na początku było fajnie. Dziwiłam się wszystkim, którzy narzekali na swoje teściowe. Niestety mnie też to dotknęło niedawno, po dwóch latach mieszkania razem. I nie wiem, czy teściowa od początku była przeciwna i dwa lata udawała, czy dopiero teraz mnie znienawidziła. Nie mogę się z tym pogodzić. Czy naprawdę można udawać przez dwa lata, że się kogoś lubi? Wtrąca się do wszystkiego. A muszę powiedzieć, że nigdy się z ta kobietą nawet nie kłóciłam!
Jestem załamana, bo nie wiem, co mam robić. Kocham swojego mężczyznę, ale nie wiem, czy dam radę mieszkać z jego matką. Z kolei on mówi, żeby się tym nie przejmować, bo żyjemy przecież dla siebie, i żeby robić tak, żeby nam było dobrze, a nie jego matce. To są jego słowa, po prostu zrozumiał, że jego matka nigdy nie zaakceptuje jego kobiety. I wszystko jest prawdą, tylko jak to zrobić, mieszkając razem? Kiedy wyciągam rękę, żeby się z nią porozumieć, i za każdym razem jest ona odrzucana?Mój mężczyzna twierdzi, że powinniśmy się zająć sobą, a nie patrzeć na jego matkę — i tyle. Ale ja nie wiem, czy potrafię, bo jest to bardzo trudne. Planujemy zaręczyny, tylko czy one nie zmienią wszystkiego na gorsze?
Geo
***
Droga Geo,
Ustalmy jedno: wszystko na świecie ma swoją przyczynę. Jaka ona jest i gdzie tkwi? Oto zagadka, którą musisz teraz rozwiązać. Ja również nie wierzę, że można udawać przez dwa lata, choć po chwilowym zastanowieniu przychodzą mi do głowy pojedyncze takie przypadki. Jednak w przypadku Twojej teściowej upatrywałabym innych powodów zmiany zachowania.
Napisałaś: „mieszkamy u niego, z jego matką”. Czyli, krótko rzecz ujmując, chłopak kupił mieszkanie i przygarnął do niego matkę? Szlachetny czyn, tak rzadko w naszych czasach spotykany… Chyba że umknęło wam po drodze, że to „u niego” to w gruncie rzeczy „u jego matki”? Jeżeli to ten pierwszy przypadek, a stan zdrowia matki jest dobry, może warto pomyśleć o wynajęciu czegoś dla niej w najbliższej okolicy? I może tak dzieje się w Twoim przypadku. Po dwóch latach Twoja ocena „semestralna” nie wypadła najlepiej: źle myjesz garnki, kiepsko gotujesz, śpisz w niewyprasowanej pościeli… Czort wie. Rachunek sumienia może wskazać Ci potencjalny punkt zapalny. Jeśli oczywiście czujesz się na siłach, by dogrzebywać się przyczyn.
Nieco (hm, nieco…?) inaczej sprawa się ma, jeśli mieszkacie pod dachem mamy… Po pierwsze, to ona jest u siebie i ona ma prawo wymagać szanowania jej zasad, po drugie, wypowiedzi Twojego chłopaka mogą prowadzić wyłącznie do zaognienia sytuacji, zwłaszcza że kompletnie nie miałby racji w takim przypadku. Wtedy pozostaje Wam tylko grzecznie i pokornie zwinąć manatki, by udać się na „swoje śmieci”. Tam możecie wygłaszać dowolne teorie na temat życia, tak aby to Wam, a nie mamie było dobrze.
Paradoksalnie, może się zdarzyć, że Wasze zaręczyny mogą odmienić sytuację na lepsze. Znam niejedną osobę, która niechętnie godziłaby się z faktem, że pod jej dachem mieszka „na kocią łapę” jej dziecko z partnerem/partnerką. Myślę, że dla ludzi tzw. starej daty nawet zamieszkiwanie z całkowicie legalnym i sakramentalnym małżeństwem może być na dłuższą metę krępujące – nie wszyscy śmiało poczynają sobie w sprawach obyczajowych i widząc w łazience ślady intymności innej osoby (obcej, jakkolwiek by patrzeć), czują się zawstydzeni. Dobrze rozumiem taki punkt widzenia. Jedyną możliwością wyjścia z sytuacji jest – znów – rozpoczęcie życia na własny rachunek.
Może według mamy Twojego ukochanego jesteś całkowicie obcą, nazbyt butną osobą? Może słysząc twarde wypowiedzi swojego syna, całą złość przelała na Ciebie (bo na pewno go buntujesz…). Może w jakiejś chwili powiedziałaś coś w rodzaju „jestem u siebie” i postanowiła Ci udowodnić, że tak nie jest?
Tak czy inaczej, nie widzę innego wyjścia niż kolejne i kolejne wyciąganie ręki oraz próba szczerej rozmowy. I zmniejszenie liczby osób na metr kwadratowy – z podziałem na osobne dachy nad głową. Wystarczą dwa.
Pozdrawiam,
Margola
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze