Uciekająca panna młoda
SYLWIA KOWALSKA • dawno temuBiała suknia, długi welon, życzenia, zabawa do białego rana. A potem „żyli długo i szczęśliwie”... To wyobrażenia niejednej z nas. Jednak przed ślubem pojawia się także stres, najczęściej wynikający z lęku przed nowym, zdarza się wątpliwość. Bywa i tak, że do ślubu nie dochodzi lub zamążpójście kończy się szybkim rozwodem. Uciekająca panna młoda to nie tylko znana komedia romantyczna z Julią Roberts.
Biała suknia, długi welon, życzenia, zabawa do białego rana. A potem „żyli długo i szczęśliwie”… To wyobrażenia niejednej z nas. Jednak przed ślubem pojawia się także stres, najczęściej wynikający z lęku przed nowym, zdarza się wątpliwość. Bywa i tak, że do ślubu nie dochodzi lub zamążpójście kończy się szybkim rozwodem. Uciekająca panna młoda to nie tylko znana komedia romantyczna z Julią Roberts.
Anna (30 lat, projektantka mody z Koszalina):
— Przed moim ślubem, który miał mieć miejsce 5 lat temu, przechodziłam psychiczne katusze. Miałam w mózgu istny kołowrotek. Nie wiem dlaczego, ale nagle stwierdziłam, że zasługuję na innego mężczyznę. Lepszego. A jednocześnie zdawałam sobie sprawę z tego, że ideały nie istnieją, a mój narzeczony twierdzi, że mnie kocha. Zaczęłam się zastanawiać czy kocham jego, czy może to tylko przyzwyczajenie. Najgorszy był strach przed powiedzeniem Jackowi i naszym rodzicom, że się zastanawiam nad ślubem. Byłby płacz, panika i pretensje, że poszło już tyle pieniędzy na wesele, na suknię, a ja się teraz chcę wycofać. Więc mimo, że moja wyobraźnia wariowała, zdecydowałam się wziąć ten ślub. Zresztą było wszystko przygotowane. I to tak, jak marzyłam od dawna. Cudowna suknia w kolorze kości słoniowej, diadem, delikatny welon. Wesele w pałacyku. Jak księżniczka. Wszystko byłoby jak w bajce, gdybym tylko czuła się szczęśliwą przyszłą małżonką.
Do ołtarza szłam z niezbyt tęgą miną. Najgorsze nastąpiło dopiero wtedy, gdy stanęłam koło Jacka. Popatrzyłam na niego i zobaczyłam same wady. Przypomniały mi się wszystkie kłótnie. Tysiące jego wypowiedzianych słów, że jestem rasową jędzą i… stałam się jędzą. Tam w kościele. Obróciłam się na pięcie i uciekłam, zanim cokolwiek się zaczęło. To dziwne uczucie. Miałam świadomość, że wszyscy się na mnie patrzą z przerażeniem. Słyszałam z oddali krzyk Jacka – Anka, co Ty wyprawiasz?! Wydawało mi się, że przez ten kościół biegnę całe wieki…
Rodzice nie odzywali się do mnie parę tygodni. Zamieszkałam w Szczecinie u koleżanki, by odciąć się od tego wszystkiego. Nie miałam żadnych wyrzutów sumienia. Czułam, że Jacek spotka kobietę ze „swojego świata”, a ja faceta ze swojego. I nie myliłam się.
Ostatnio słyszałam, że Jacek jest szczęśliwy w związku i planuje ślub. A ja jestem mężatką od 2 lat. I wiem, że Bartek to ten jedyny. Tylko pozostała mi awersja do ołtarzy… Stąd nasz ślub cywilny. Też był piękny. Jestem szczęśliwa.
Magda (39 lat, nauczyciela z Warszawy):
— Przed ślubem miałam taki sen… Klęczałam przed ołtarzem w białej sukni i nagle zdałam sobie sprawę, że nie zdążyłam pomalować paznokci, a włosy mam potargane, zero makijażu, nawet odrobiny tuszu do rzęs. Popatrzyłam zrozpaczona na przyszłego męża, a on zaczął się śmiać. Potem śmiali się ze mnie już wszyscy, z księdzem na czele. Chwyciłam dół sukni i zaczęłam biec do wyjścia… Byłam z siebie dumna. Zobaczyła swoje odbicie w sklepowej witrynie i wyglądałam już pięknie. Uczesana, pomalowana, w mojej ulubionej czerwonej sukience. Nigdy nie wyjdę za mąż! — Z tą myślą i przekonaniem obudziłam się. Byłam przestraszona, zażenowana, zniesmaczona. Bałam się, że moje sny są odzwierciedleniem własnych lęków, przemyśleń i pragnień…
Ślub jednak się odbył. Wracam myślami do tego dnia i chce mi się śmiać. Nie, nie uciekłam sprzed ołtarza. Wyglądałam pięknie, wesele było udane. Goście zadowoleni. Ale… co z tego skoro już na drugi dzień zaczęły się moje z mężem kłótnie. O wszystko. Źle gotowałam, niedokładnie prasowałam, nawet niewłaściwie dobierałam swój strój na niedzielny obiad do jego rodziców. Obłęd! Potem zaczął się temat dzieci. Ja chciałam za jakieś 2 lata. On mówił, że nie chce z taką niezdarą jak ja, bo jeszcze nienormalne się urodzi. Ubliżał mi, z czasem szarpał, wykrzywiał ręce. Było coraz gorzej. Sił starczyło mi tylko na 8 miesięcy małżeństwa.
Dziś jestem już po rozwodzie. Ale żałuję. Nie rozwodu. Żałuję, że nie posłuchałam przeczuć… Ten sen nie był przypadkowy. Teraz wiem, że to był znak, by uciekać i to szybko.
Katarzyna (24 lata, kosmetyczka z Poznania):
— Wiem, że najbardziej spektakularna ucieczka to sprint sprzed ołtarza. Ale ja w dniu ślubu w ogóle nie przyszłam do kościoła. Uciekłam rano. Wyjechałam w góry, by pomyśleć co mam dalej robić ze swoim życiem. Gdy wróciłam po 4 dniach do domu, rodzice powiedzieli mi, że jestem czarną owcą w rodzinie, że nie chcą mnie znać i że jakby mogli, to zmieniłaby sobie dziecko. Powiedzieli, żebym nie liczyła na żadną ich pomoc. Żebym nawet nie dzwoniła. To co mówili, było dla mnie bardzo bolesne. Wyniosłam się z domu do przyjaciółki. Dopiero jej mogłam się wypłakać i opowiedzieć całą historię mojego związku z Markiem. Wtedy Iwona powiedziała, że dobrze zrobiłam.
Marek był szalenie przystojny. Zawsze otaczał go wianuszek przepięknych dziewczyn. Jednak we mnie o dziwo (nie jestem typową pięknością) zakochał się na zabój. Kiedy po roku znajomości mi się oświadczył, myślałam, że oszaleję z radości. Czułam się najszczęśliwszą dziewczyną na świecie. Rodzice byli wniebowzięci i finansowo przygotowani (chyba od mojego urodzenia zbierali pieniądze na mój ślub). Mieliśmy się pobrać równo rok po oświadczynach.
Trzy miesiące po tym jak Marek wręczył mi pierścionek, zaczęło się psuć. Zaczął mnie ignorować. Spotykaliśmy się coraz rzadziej. Najgorsze nastąpiło, gdy spotkałam go z jakąś panną w kawiarni. Ona głaskała go po ręku. Wróciłam do domu i przepłakałam cały dzień. Powiedziałam mamie, co widziałam. A ona na to, bym mu nic nie mówiła i cieszyła się, że taki ekstra facet chce taką przeciętniarę jak ja. Tak zrobiłam. Nie pisnęłam ani słowa.
Po jakimś czasie usłyszałam, jak Marek rozmawiał z kolegą. Jestem wolny, robię co chcę, chodzę na kobitki, kiedy chcę i cieszę się życiem. Byłam w szoku. Zobaczył, że stoję w przedpokoju i domyślił się, że słyszałam wszystko. Od razu podbiegł do mnie. Kocham cię. My faceci tak się tylko wygłupiamy. Przecież będziemy małżeństwem. No i dałam się nabrać.
Na tydzień przed ślubem koleżanka powiedziała mi, że chyba do Marka przyjechała siostra, bo przytulał jakąś dziewczynę na przystanku. Tylko, że on nie ma siostry! Czułam się jak ostatnia idiotka. Chciałam uciec natychmiast, ale w głowie miałam słowa mamy. W dniu ślubu wystrojona (choć jeszcze bez ślubnego makijażu) popatrzyłam w lustro i zobaczyłam całkiem niezłą laskę. Wstąpiła we mnie jakaś siła, odwaga. Nagle uwierzyłam, że mogę być atrakcyjna. Że ktoś może mnie kochać, bez zdrad i kłamstw. Dlatego właśnie uciekłam. Lepiej tak, niż robić pośmiewisko z samej siebie. Wierzę, że znajdę jeszcze kogoś, z kim będę szczęśliwa.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze