Twittuj razem z nami!
DOMINIK SOŁOWIEJ • dawno temuPopularność Facebooka w Polsce wciąż utrzymuje się na wysokim poziomie, a portal ten zajmuje pierwsze miejsce we wszystkich zestawieniach. Ten stan rzeczy ulega zmianie, przynajmniej w Stanach Zjednoczonych, bo tam z dnia na dzień na czołowe pozycje wysuwa się Twitter.
I chociaż dynamika rozwoju Facebooka wciąż jest nie do osiągnięcia dla innych graczy, to na Twitterze właśnie publikują gwiazdy amerykańskiego show-biznesu i polityki, nakręcając niezwykłą koniunkturę tego portalu. Rzecz niezwykła, bo Twitter daje mniejsze możliwości ekspresji niż Facebook. Przypomnijmy: Twitter to portal społecznościowy, w którym możemy publikować krótkie, maksymalnie 140-znakowe posty, tzw. twitty, czyli „ćwierknięcia”. Facebook natomiast daje tysiące innych możliwości: przede wszystkim kapitalnie prosty sposób na zdobywanie przyjaciół. Wystarczy znaleźć kogoś w wyszukiwarce, wysłać do niego zaproszenie i cierpliwie czekać na akceptację. W Twitterze natomiast o przyjaciół, czyli obserwujących, musimy się postarać. Wszystko zależy od naszej pomysłowości, bo napisanie ciekawego, krótkiego twitta nie jest zadaniem prostym, skoro przyzwyczailiśmy się do internetowych wiadomości, w których znajdziemy linki, filmy, zdjęcia, animacje itp. Twitter jest znacznie bardziej wymagający.
W Polsce funkcjonuje oczywiście odpowiednik Twittera. To serwis mikroblogowy Blip.pl, również wykorzystujący krótkie, w tym przypadku 160-znakowe komunikaty. Jest kilka znaczących różnic między Blipem a Twitterem, m.in. po wejściu na Blipa widzimy ogólnodostępne forum, a Twitter oferuje tylko panel logowania oraz podgląd własnego profilu (co nie jest zbyt poważnym ograniczeniem). Zajmijmy się jednak amerykańskim pierwowzorem, bo to on zdobywa na świecie coraz więcej użytkowników. Już teraz Twitter ma ponad 100 milionów fanów (200 milionów to liczba zarejestrowanych użytkowników). Liczba fanów FB jest oczywiście nieporównywalna, bo wynosi około 800 milionów internautów, ale proporcja ta z dnia na dzień ulega zmianie. Dlaczego tak się dzieje? Specjaliście twierdzą, że na skutek facebookowego przesytu. Lubimy, jak coś się w naszym życiu dzieje, ale nie zgadzamy się na totalny chaos, wymieszanie rzeczy interesujących z banalnymi. A to ma miejsce na Facebooku.
W początkowej fazie naszej fascynacji dziełem Marka Zuckerberga zależało nam na ilości znajomych, bo przecież wypadało mieć na „fejsie” kilkuset przyjaciół, nawet jeśli połowy z nich nigdy nie widzieliśmy na oczy. Właśnie ta potrzeba doprowadziła do gigantycznego wzrostu popularności serwisów, pozwalających na błyskawiczne zdobywanie fanów. Wystarczy się zalogować, by na starcie otrzymać kilkanaście kliknięć na stronę, którą wskażemy. Potem my dodajemy kogoś do ulubionych i zdobywamy przez to punkty, wykorzystywane do zdobywania nowych znajomych. I tak w nieskończoność. Potem okazuje się, że w gronie naszych ulubionych na Facebooku jest jakaś piekarnia z drugiego końca Polski lub klub hodowców tchórzofretek. A to jest prosta droga do facebookowego chaosu, bo nawet nie zauważymy, kiedy nasza strona główna będzie przypominała śmieciarkę (już pod koniec marca zmieni się ostatecznie wygląd stron na Facebooku; zamiast układu pionowego i linearnego, informacje będą ukazywały się na osi czasu, w chaotycznym, „rozstrzelonym” układzie, zupełnie nie do przyjęcia dla przeciętnego użytkownika).
Jak zadbać o chaos? Usunąć z Facebooka znajomych! Wyobraźmy więc sobie reakcję naszych przyjaciół, kiedy okaże się, że usunęliśmy ich z listy. To przecież grozi towarzyskim ostracyzmem. Dlatego coraz częściej cenimy sobie miejsca w internecie, które gwarantują nam precyzyjny dobór informacji i znajomych. Są to przede wszystkim portale stawiające na spersonalizowany przekaz, adresowany wyłącznie do nas. Stąd coraz częściej korzystamy z kanałów RSS, które dają możliwość „prenumeraty” określonych artykułów i newsletterów. Dzięki temu mamy pewność, że na naszą skrzynkę e-mailową dotrą komunikaty, które na pewno będą nas interesować. Bo Facebook przybrał dziś nieco spamerski charakter. Jeśli chcemy spotkać gdzieś w necie specjalistę od marketingu sieciowego, to zajrzyjmy do Facebooka. Tam zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie chciał wcisnąć nam swój produkt.
Właśnie dlatego cenimy dziś bardziej wysmakowane propozycje, wymagające refleksji i intelektualnego zaangażowania. Dostrzegają to politycy i wszelkiej maści specjaliści od publicznej komunikacji, którzy wybierają Twittera, a nie Facebooka. Najpopularniejszym ćwierkającym jest chyba Radosław Sikorski, minister spraw zagranicznych, który z Twittera korzysta często i namiętnie (Sikorskiego obserwuje na Twitterze prawie 41 tysięcy użytkowników, a sam autor opublikował na nim ponad 1,3 tys. twittów). Swego czasu właśnie tam Radosław Sikorski zamieścił post, który wywołał burzę w mediach. Minister napisał bowiem o powstaniu warszawskim: Warto wyciągnąć lekcje także z tej narodowej katastrofy i zmieścił link do strony www.powstanie.pl, stworzonej przez przeciwników kultu powstania warszawskiego.
Eryk Mistewicz, znany konsultant i specjalista od marketingu politycznego, twierdzi, że Twitter ma w sobie wielki potencjał. Umiejętność opowiedzenia w 140 znakach (a więc w dwóch, trzech zdaniach) tego, co jest dla nas ważne i interesujące, to w czasach gadulstwa rzecz unikalna. A ilość obserwujących nasze posty to świetny test naszej popularności, bo obserwujących nie zdobywamy ot tak sobie, wysyłając im zaproszenie. Nasz kanał na Twitterze musi być naprawdę ciekawy, żeby obca osoba chciała dowiedzieć się, co ciekawego wydarzyło się w naszym życiu. Słusznie stwierdził Mikołaj Gajewski w tekście dostępnym na stronie www.webfan.pl: […] trafne jest uproszczenie, że na portalach społecznościowych typu Nasza-klasa czy Facebook obserwujemy aktywności osób, które znamy ze szkoły i pracy. Na Twitterze natomiast obserwujemy również osoby, które chcielibyśmy znać ze szkoły lub pracy.
Dlatego np. Kuba Wojewódzki ma na Twitterze ponad 31 tysięcy obserwujących, chociaż sam nikogo nie dodał do obserwowanych (co jest w przypadku Wojewódzkiego w pełni uzasadnione; swoją drogą hasło przewodnie jego profilu brzmi: Pracuję w TVN-ie, gdzie połowa budżetu idzie na moje konto, w którym nie mieszczą mi się już pieniądze!). Poza tym 140-znakowe posty świetnie oddają tempo dzisiejszego życia. Nasz dzień składa się najczęściej z szybkich, krótkich rozmów, w których nie ma czasu na przysłowiowe lanie wody. Bo dziś każdy dąży do precyzji, zwięzłości i komunikatywności, a Twitter idealnie nam to umożliwia.
To także interesujące miejsce na znalezienie międzynarodowych kontaktów. Wystarczy odszukać na Twitterze kanał opatrzony tzw. hashtagiem (#) i wysłać związany z nim komentarz, wklejając go do swojego postu (przykładowe kanały to: Reasons To Love Football, 10beautifulpeopleifollow). Dzięki temu osoba z drugiego końca świata będzie mogła przeczytać, co ciekawego mamy do powiedzenia na temat np. dziesięciu najpiękniejszych ludzi w sieci.
Cóż, nawet Papież zainteresował się twittowaniem, przekazując internautom dobrą nowinę. Krótkie religijne sentencje muszą się na Twitterze sprawdzać, skoro kanał Pope Benedict XVI ma prawie 49 tysięcy fanów (a zamieszczono na nim tylko kilka wpisów). Dodajmy na koniec, że gdyby nie Twitter rewolucja w krajach arabskich nie miałaby tak spontanicznego charakteru. Bo krótkie, dynamiczne wpisy o skorumpowanych rządach i policji zdecydowanie lepiej pasują na Twitterze niż na Facebooku (tu komentarz wypadałoby opatrzyć jakimś zdjęciem lub linkiem). Dlatego w dobie dynamicznego rozwoju smartphone'ów i telefonicznych aplikacji, Twitter będzie zyskiwał na popularności, bo „wklepanie” 140 znaków za pomocą klawiatury komórki to sprawa banalnie prosta, a może przynieść nam popularność, jaką nie pogardziłyby gwiazdy polskich seriali.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze