„Niepokonani”, Peter Weir
RAFAŁ BŁASZCZAK • dawno temuEkranizacja głośnej powieść Sławomira Rawicza pt. Długi marsz. Rzecz tyczy się ucieczki ze stalinowskich łagrów, większość bohaterów to Polacy. Mocne sceny NKWD-owskich przesłuchań, zimny, sugestywny obraz codziennego życia wewnątrz łagru, głód, przymusowe prace w ciężkich warunkach: to wszystko robi wrażenie. Szerokie, panoramiczne zdjęcia zachwycają. Colin Farrell dał najlepszy występ od wielu lat.
Dziwny film. Ani dobry, ani zły. A oczekiwania były ogromne. Niepokonani są ekranizacją głośnej powieść Sławomira Rawicza pt. Długi marsz. A więc rzecz tyczy się ucieczki ze stalinowskich łagrów, a większość bohaterów to Polacy. W dodatku za kamerą stanął jeden z najwybitniejszych żyjących reżyserów: Peter Weir (Piknik pod Wiszącą Skałą, Truman Show, Stowarzyszenie Umarłych Poetów). Jak bardzo żenujące są nasze własne próby przedstawienia tragizmu rodzimej historii, to wiemy wszyscy. Wydawało się, że Weir bez trudu wzniesie się ponad poziom szkolnej czytanki o niezłomnym heroizmie nadwiślańskich chłopaków. Efekt budzi mieszane uczucia. Bo Weir prezentuje tu własną, na szczęście zupełnie inną niż ta, którą nakreśliliby Wajda czy Hoffman, ale również bajeczkę o Polakach cudownie wręcz szlachetnych, wzniosłych i prawych.
Pierwsze 45 minut wydaje się zapowiadać naprawdę duże kino. Mocne sceny NKWD-owskich przesłuchań, zimny, sugestywny obraz codziennego życia wewnątrz łagru, głód, przymusowe prace w ciężkich warunkach: to wszystko naprawdę robi wrażenie. Gdzieś na marginesie Weir kapitalnie zarysowuje środowisko Urków: zdegenerowanych rosyjskich recydywistów, którym oddano faktyczną władzę w łagrach (jednego z nich gra Colin Farrell i jest to jego najlepszy występ od wielu lat). Początki konspiracji, przygotowania do ucieczki (tu na pierwszy plan wychodzą Janusz, Kazik i Tomasz, towarzyszy im Amerykanin Smith (Ed Harris)), sama ucieczka, pogoń, trudne do zniesienia warunki syberyjskiej zimy… póki uciekinierzy prą w kierunku Bajkału, obcujemy z naprawdę wyśmienitym kinem.
Później coś się załamuje. Dramatyczna ucieczka przeistacza się w coraz to i bardziej nużącą wędrówkę. Niby ekipie Janusza a to brakuje wody, a to pożywienia… ale tak naprawdę zagrożenia wydają się wyimaginowane, a na ekranie nie dzieje się dosłownie nic. Chłopaki idą i idą, a my mamy to sobie obserwować. Teoretycznie Weir jest mistrzem statycznego kina, dość wspomnieć kultowy Piknik pod Wiszącą Skałą, w którym przez dwie godziny grzeczne pensjonarki przechadzały się tam i z powrotem w cieniu skał. Ale każda scena Pikniku autentycznie ociekała trudną do zdefiniowania magią, a całość była jedynie pretekstem, by pytać o granice ludzkiej percepcji. W Niepokonanych trudno dopatrzyć się drugiego dna. Na siłę można by to wszystko podpiąć pod również uwielbiany przez Weira motyw zmagań człowieka z bezlitosną przyrodą. Tyle, że gdzie tu ta "bezlitosność"? Pochód Janusza i spółki ma co najwyżej walor krajoznawczy. I rzeczywiście: szerokie, panoramiczne zdjęcia Russella Boyda (stały współpracownik Weira) jak zwykle zachwycają. Ale zachwycają na zasadzie przepięknej rozkładówki w National Geographic, która do narracji nie wnosi absolutnie nic. Ot można sobie popatrzeć na Mongolię, pustynię Gobi, Tybet, Indie…
I kiedy tak chłopaki przemierzają stepy, góry i pustynie, coraz mocniej rzuca się w oczy niedbalstwo Weira. Bo bohaterowie są tu ledwo zarysowani, a o psychologii poszczególnych postaci naprawdę nie sposób mówić. Ot Polacy, szlachetni i niezłomni. Z czasem coraz bardziej komiczne wrażenie robią tu relacje wewnątrz grupy. Bo uciekinierzy są niczym harcerze: karni i zdyscyplinowani. Nie ma wśród nich nie tylko żadnych konfliktów, ale nawet rozbieżności zdań. Chociaż sami nie mają już sił, zawsze chętnie poniosą kolegę, który upadł itd. Swoistym kuriozum jest pojawienie się postaci kobiecej. Wygłodzeni uciekinierzy na widok kołchoźniczki Ireny momentalnie przeistaczają się w nadopiekuńczych panów oficerów. A ich świetlany wpływ sprawia, że nawet wielokrotny zabójca, Urka Walka (wspomniany Farrell) nie pomyśli, by nastawać na jej cześć. W ogóle przetrzymywani w zamknięciu dwudziestokilkulatkowie reagują na Irenę jak dziadkowie na koleżanki własnych wnuczek. Bo przecież są prawi i bogobojni. A ponadto idą. Oj idą. Bite dwie godziny idą i idą.
Oczywiście Weir jest klasykiem, nigdy nie schodzi poniżej pewnego poziomu. Ale też Niepokonani to chyba najsłabszy film w jego dorobku. Kolejną pozycją ma być ekranizacja Shantaram. A więc kolejna historia przemierzającego pół świata uciekiniera. Pozostaje mieć nadzieję, że perypetie pisarza-heroinisty okażą się bardziej zajmujące. A Polacy? Cóż począć, najwyraźniej nie jesteśmy atrakcyjnym dla kina tematem.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze