"Czerwona maska", Graham Masterton
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuKsiążki Grahama Mastertona to celebracja okrucieństwa i wyuzdanego seksu – tego ostatniego zabrało w "Czerwonej Masce", za to pada tu kilkadziesiąt trupów. Wielbiciele duchów poczują dreszcz. Thriller miesza się z elementami nadprzyrodzonymi, stereotyp z oryginalnymi pomysłami. Lektura jest zabawą w odgadywanie, kto zabił. Książka ma pomysłowe zakończenie.
Podobno autorzy horrorów i krwawych thrillerów są w życiu prywatnym niezwykle ciepłymi ludźmi, organicznie niezdolnymi do wyrządzenia komuś krzywdy (odwrotnością tej zasady jest codzienna ponurość zawodowych komików i humorystów). Graham Masterton poznany osobiście sprawia wrażenie człowieka, który nie ukatrupiłby przysłowiowej muchy. A jednak jego książki stanowią często celebrację okrucieństwa i wyuzdanego seksu – tego ostatniego zabrało na kartach Czerwonej Maski, za to w książce pada kilkadziesiąt trupów.
Nigdy dosyć powtarzania – Masterton jest gwiazdą głównie w Polsce, Francji, Grecji, zaczęło mu iść w Stanach, ale w rodzinnej Wielkiej Brytanii musi kombinować jak za okupacji, by utrzymać poziom życia. Stąd ogromna liczba książek o najróżniejszej tematyce, które wypuścił: horrorów, thrillerów, poradników, sag historycznych i tym podobnych. Sam Masterton sprawia wrażenie człowieka o cynicznym stosunku do własnej pracy – napisałby wszystko, choć książek zwyczajnie nie lubi. Stąd też jest pisarzem szalenie nierównym, zdolnym do wydania z siebie porządnego, literackiego popu (taki Wyklęty do dziś robi wielkie wrażenie) i zaraz po nim czegoś kompletnie żenującego. Znamienne, że w odróżnieniu od ludzi ze swojej ligi, Masterton jest bezbłędnym stylistą i może uchodzić za wzór literackiego rzemieślnika. W Czerwonej masce akurat plasuje się w górnych rejonach swoich standardów, więcej, jest to jedna z nielicznych jego książek wartych polecenia czytelnikom Kafeterii.
To Masterton w pigułce, lecz ułagodzony. Thriller miesza się tutaj z elementami nadprzyrodzonymi, stereotyp z oryginalnymi pomysłami, w tle ujawniają się wątki historyczne. Choć trupów jest mnóstwo, Masterton wyraźnie odpuścił z detalami, bohaterowie nie uprawiają też seksu, co jak można przypuszczać, uszczupliło powieść o jakieś pięćdziesiąt stron. Zwraca za to uwagę pomysłowe zakończenie.
W windzie facet o nienaturalnie czerwonej twarzy zabija faceta, a dziewczynę rani. Wkrótce padają kolejne trupy, a morderca, przezwany Czerwoną Maską wydaje się nie odpoczywać, a nawet rozdwajać – kolejne zbrodnie mają miejsce tak szybko, że łotrów musi być przynajmniej dwóch. Tymczasem Molly, fotograf policyjny sporządza jego portret pamięciowy, a wokół niej dzieją się rzeczy dziwne. Róża, którą namalowała naprawdę zakwita w ogrodzie, a kartka, na której był obraz znów staje się pusta. Co, jeśli z Czerwoną Maską jest podobnie? Przecież narysowała mu dwa portrety. A jeśli nawet facet w cudowny sposób się mnoży, to gdzieś tam w Cincinatti musi być człowiek z krwi i kości, który popełnił pierwsze morderstwo.
Jest jeszcze teściowa Sissy, obdarzona zdolnościami paranormalnymi – w chwili, kiedy panie łączą swoje szczególne talenty, zmarli powracają na ziemię, by pomóc w słusznej sprawie. Masterton ujawnia charakterystyczne dla siebie poczucie humoru, przywołując ducha psa policyjnego, konsekwentnie stosując logikę opowieści niesamowitej – tylko widmowy pies wytropi inne widmo.
Masterton bierze w nawias ludzi i wydarzenia, a następnie puszcza oko do czytelnika – przecież tutaj chodzi o zabawę i nic więcej. Ta książka powstała dla rozrywki i nie ma dla niej innego sensu. Cała lektura jest zabawą w odgadywanie kto zabił, wielbiciele duchów poczują znajomy dreszczyk, a sam autor dba by człowieka, który Czerwoną Maskę kupi ubawić i nie zrazić do siebie. Można było to zrobić lepiej, mądrzej i z większą klasą, przecież historii o parapsychicznych kontaktach między mordercą, a tropicielem były już miliony. Czerwona Maska jest nie tylko dobrym wprowadzeniem do prozy Mastertona, ale nade wszystko pokazem metody pisania książek do pociągu, których – przy opóźnieniach PKP – nigdy dosyć.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze