"Ławeczka", reż. Maciej Żak
WOJCIECH ZEMBATY • dawno temuFilm Macieja Żaka, będący adaptacją głośnej sztuki Aleksandra Gelmana, zdobył już nagrodę publiczności na festiwalu w Kazimierzu i zebrał parę przychylnych recenzji. Zapewne do inauguracyjnego sukcesu przyczyniła się jego tematyka, w Polsce kręci się mało komedii miłosnych. Rzadko też odnoszą sukces, przykładem może być film Zakochani Marka Wereśniaka, który wbrew oczekiwaniom nie stał się przebojem. Jak będzie z Ławeczką trudno jeszcze orzec, w każdym razie promowana jest dobrze.
Film Macieja Żaka, będący adaptacją głośnej sztuki Aleksandra Gelmana, zdobył już nagrodę publiczności na festiwalu w Kazimierzu i zebrał parę przychylnych recenzji. Zapewne do inauguracyjnego sukcesu przyczyniła się jego tematyka, w Polsce kręci się mało komedii miłosnych. Rzadko też cieszą się one popularnością w kinach, przykładem może być film Zakochani Marka Wereśniaka, który wbrew oczekiwaniom nie stał się przebojem. Jak będzie z Ławeczką trudno jeszcze orzec, w każdym razie promowana jest dobrze.
Historia jest stara jak świat. Przystojniak Piotr (Żmijewski), posługujący się też przybranymi imionami Piotr i Aleksander, podrywa wszystko, co się rusza. Na drzewo nie uciekła przed nim kiedyś Kasia, dziewczyna naiwna i wrażliwa. Teraz spotykają się na pokładzie promu Dziewanna. W scenerii niczym z Rejsu Piotr usiłuje raz jeszcze uwieść Kasię, a ta zdziera z niego powłokę cynizmu…
Maciek Żak umie kręcić filmy, jak na debiut Ławeczka zrealizowana jest bez zarzutu. Leniwe, melancholijne obrazy ładnie komponują się z jazzową muzyką Piotra Mikołajczaka. Żmijewski i Fraszyńska grają dobrze, a sztuka Gelmana miała opinię wybitnej. Trafiają się też niezłe gagi, np. scena podrywania blondynki — niemowy. Mimo tych licznych plusów film jakoś mnie nie przekonał, z kilku powodów.
Po pierwsze, fabuła oparta jest na szablonie historii miłosnej, który wyeksploatowała już Mniszkówna w Trędowatej. Zblazowany uwodziciel i ta jedyna, która nawraca go na chwalebną ścieżkę monogamii, to już było. Na domiar złego Żmijewski postanowił zagrać swoją postać z dystansem, tak jakby miał ochotę pośmiać się z przebojowych facetów. Rezultat pogrąża to i tak niezbyt stabilne przedsięwzięcie. Trudno uwierzyć w realność historii, gdy bohater uwodzi kolejne kurczątka charcząc „na przydechu”, a my wiemy, że mu się uda. Zupełnie jak Borewicz, co to w każdym odcinku musiał dopiąć swego, bo taki był wymóg scenariusza. A i kobiety są dziś chyba bardziej drapieżne, zdecydowane i aktywne, śmiem zauważyć. Naiwna Kasia, skazana na wybaczanie i ufność, wydaje się być postacią szalenie anachroniczną.
Zarzut anachroniczności i pewnej niekonsekwencji odnosi się zresztą do całego filmu. Reżyser najwyraźniej nie mógł się zdecydować na żadną konkretną konwencję. I tak Ławeczka nie jest ani realistyczną opowieścią o współczesnej Polsce, ani przepitą wiwisekcją duszy rosyjskiej, jak sztuka Gelmana. Najbliżej ma do pastiszu polskich produkcji z lat osiemdziesiątych, pełnego PRL-owskich akcesoriów, takich jak wyjazdy na delegację, szlagiery i wszechobecna wódeczka. Ktoś nawet porównał Ławeczkę do Rejsu, ale jak dla mnie film Żaka ma tyle wspólnego z dziełem Piwowskiego, co Artur Żmijewski z Jankiem Himilsbachem. Tyle, że dłużyzn jest w nim sporo i pod koniec seansu Ławeczka zaczyna uwierać.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze