Siedem sposobów na niejadka
DOROTA ROSŁOŃSKA • dawno temuCzekolada, sucha bułka albo słodkie serki – to mój synek lubił najbardziej. Do dnia, gdy wypowiedziałam wojnę pustym kaloriom i cukrowi. Wystarczył spryt i trochę wyobraźni, by maluch chętnie zjadł fasolkę szparagową i pełnoziarniste pieczywo. A Ty jakie masz sposoby, by zdrowo nakarmić swoje dziecko?
Choć każda mama wolałaby, by jej dziecko jadło zdrowo, to zadanie jest bardzo trudne. Sama się o tym przekonałam. Miałam chwile zwątpienia i nie raz machnęłam ręką na odżywianie mojego syna. Oczywiście kupowałam książki o zdrowym żywieniu dzieci, ale większość potraw nie podobała się mojemu dwulatkowi. Z kolei ja, po próbach wprowadzenia w życie rad autorek, miałam wyrzuty sumienia, a potem byłam zniechęcona. Wracałam do poprzedniej diety: słodkie płatki na śniadanie, sucha bułka na spacerze, potem pieczone kulki ziemniaczane lub naleśniki, na kolację słodkie płatki, itd.
Pamiętam potrawę, którą zrobiłam z jednego z mądrych poradników: kasza gryczana z nasionami słonecznika, prażonym jabłuszkiem i cynamonem. Pamiętam, że przygotowywałam to bardzo długo. Ambitna, dumna i ciekawa finału (nakarmienia dziecka czymś wartościowym), zdolna byłam odstać przy kuchni odpowiednią ilość minut. Efekt? Synek wypluł pierwszy kęs na podłogę i pobiegł bawić się do swojego kącika. Zażądał słoika z deserkiem i było po obiedzie. Kaszę zjadłam razem z mężem. Była naprawdę smaczna.
Któregoś wieczora zastanawiałam się, jak pozwoliłam na to, by właśnie w tak nieodpowiedni sposób ułożyła się dieta mojego dziecka. Niestety wina leży nie tylko po mojej stronie. Pierwsze słoiczki, które wprowadza się dziecku do diety po karmieniu piersią, od razu przyzwyczajają malucha do słodkiego smaku. Podobnie modyfikowane mleko, które zazwyczaj jest słodkie. Druga sprawa to produkty „specjalnie przygotowane dla dzieci”: serki homogenizowane z witaminą D3 i sympatycznym stworkiem na opakowaniu, płatki śniadaniowe z ekstra naklejkami i toną cukru wewnątrz. Choć rozum podpowiada, że to jednak nie jest odpowiednie dla dzieci, rekomendacje producenta pomagają nam uwierzyć, że właśnie takie jedzenie jest najwłaściwsze dla naszej pociechy. W końcu jest stworzone z myślą o niej.
Postanowiłam z tym skończyć… chwytając właśnie za oręż, którą producenci zachęcają dzieci do jedzenia ich produktów.
Po pierwsze:
Do diety wprowadziłam znane synkowi bajki. Przygotowałam mu koktajl mleczno- owocowy: mleko, trochę naturalnego jogurtu, banan i mrożone maliny. Zero sztucznego cukru, tylko ten z owoców. Zdrowe i pożywne… ale za pierwszym razem synek odmówił. Następnego dnia byłam bardziej sprytna. W programie telewizyjnym dla maluchów pojawili się ostatnio Kitka i Pompon – dwoje sympatycznych kosmitów, którzy na śniadanie jedzą owocowe koktajle. Podając własny koktajl dziecku opowiedziałam mu, że podczas jego kąpieli, Kitka i Pompon przylecieli do naszej kuchni i razem przygotowaliśmy pyszny napój. Efekt? Synek sam teraz prosi mnie o Koktajl „łati — łati” (zainteresowani wiedzą, że „łati — łati” to słowo wzięte ze słownika bajkowych kosmitów.)
Po drugie:
Dzieci jedzą oczami, dlatego uwielbiają w sklepach brać do rak opakowanie, na którym pojawi się kaczuszka, miś czy mały dinozaur. Ten patent wykorzystałam przy robieniu kanapek. Mój dwulatek w życiu nie zjadł kanapki z wędliną. Chyba że siedział wpatrzony w Niedźwiedzia z dużego niebieskiego domu z rozdziawioną buzią. Na śniadanie przygotowałam więc kanapki z pełnoziarnistego pieczywa z szynką. Wykroiłam z nich foremkami do plasteliny samochody, gwiazdki i misie. Kanapki znikły w mgnieniu oka. A ile było radości w odgryzaniu kół samochodom, nie mówiąc już o odgryzaniu misiowi łapek.
Podobnie było z mango. Choć mój syn lubi owoce, nie lubi nowych smaków. Dlatego z mango zrobiłam… jeżyka. Przekroiłam owoc na pół, pokroiłam miąższ w kratkę i wywinęłam skórkę mango na lewą stronę. Wyszedł z tego smaczny i zdrowy jeżyk. Szybko zniknął w buzi mojego syna.
Ten pomysł wzięłam z książki Zdrowa kuchnia dla dzieci Mandy Francis (wydawnictwo Rebis). Również z tego poradnika wykorzystałam inną zasadę. Podając dziecku jedzenie, nie mówię ani słowa. Nakłanianie do jedzenia ma bowiem odwrotny skutek, jak twierdzi autorka. I to naprawdę działa! Gdy bez słowa kładę przed synkiem jakąkolwiek potrawę, spróbuje to chociaż z czystej ciekawości. Pod warunkiem, że nie klei się do jego paluszków. W ten właśnie sposób polubił fasolkę szparagową i pieczoną rybę.
Po trzecie:
Walka z przyzwyczajeniem musi być pomysłowa. Któregoś dnia miałam więcej czasu by w sklepie zanurzyć się w lekturze składu serków homogenizowanych, które tak lubi moje dziecko. Pediatrzy biją na alarm, by nie przesadzać u dzieci z witaminą D3. Niestety większość gotowych produktów dla dzieci posiada ją w składzie. Gdy maluch zje jedną taką rzecz na dobę – jest dobrze. Problem, gdy dziecko, tak jak mój synek, potrafi zjeść w ciągu dnia cztery serki homogenizowane z witaminą, a do tego na kolację wypić mleko modyfikowane również z dodatkiem D3. Wybrałam więc mniej znany serek, polskiej firmy bez rekomendacji. Dla mnie najlepszą rekomendacją był fakt, że jako jedyny na półce w supermarkecie nie miał w składzie żelatyny wieprzowej, produkowanej jak wiadomo ze ścięgien, skór i kości zwierząt. Ale jak przekonać do niego mojego wybrednego synka? Bardzo prosto. Gdy zobaczył nowe opakowanie, wydarł się wniebogłosy. Powiedziałam: dobrze, zaraz dam ci stary serek, który tak lubisz. Wcześniej, przezornie zostawiłam puste opakowanie po dotychczasowym serku. Przełożyłam do niego nowy biały krem homo. Synek zjadł go bez gadania myśląc, że to jego dawny serek. Z czasem zaczęłam przekładać go do miseczki. Na razie synek nie może widzieć innego opakowania. Ale do smaku nowego serka już się przyzwyczaił.
Po czwarte:
Na tę metodę wpadł mój mąż. Gdy syn nie chciał jeść zupy, mąż zaczynał zabawę. Udawał, że wcale nie chce nakarmić synka. Tak manewrował pełną łyżką zupy, by mały miał zabawę w łapaniu jej buzią. Tym sposobem ze śmiechem zjada całą miskę pomidorowej, ziemniaczanej czy rosołu. Przekorę u dzieci można owocnie wykorzystać.
Po piąte:
Rewolucja w zmianie diety przebiega u nas bardzo łagodnie. Nie odstawiłam z dnia na dzień słodyczy. Owszem je ciastka, ale tylko mojego wyrobu. To przeważnie ciasteczka owsiane z małą ilością cukru. Robimy je razem, więc oprócz zabawy jest element oczekiwania na deser. Obserwujemy na przykład jak rumienią się w piekarniku. Wcześniej syn wybiera kształty foremek, z których robimy ciastka. W słodyczach przemycam zdrowe składniki: w ciastkach płatki owsiane, marchew, a w cieście marchewkowym pestki słonecznika. Mam wtedy poczucie, że te słodkości mają w sobie coś wartościowego. Tak samo robię z kotlecikami mielonymi, które mój syn uwielbia. Oprócz mięsa wkładam do nich pestki dyni bądź słonecznika, albo nieco warzyw. Zamiast słodyczy podaję równie słodkie owoce suszone: rodzynki lub morele. Choć z morelami jest trudno, synek chętnie zajada rodzynki.
Po szóste:
Wspólne przyrządzanie posiłków — do tego zainspirowała mnie książka Mandy Francis. Choć na razie mój dwulatek jest za mały by obrać ziemniaki, angażuję go do innych czynności w kuchni. W ten sposób polubił… rzeżuchę. Uwielbia ją podlewać, codziennie sprawdzamy jak dużo urosła przez noc. Potem z chęcią urywamy listki i karmimy się rzeżuchą nawzajem.
Po siódme:
Miejsce jedzenia potraw nie jest bez znaczenia. Stół sprawdza się jedynie na krotko. Gdy więc zależy mi, by synek zjadł coś do końca, pytam go gdzie (a nie czy) chce zjeść daną potrawę. Zazwyczaj wybiera parapet, gdzie obserwuje podwórko. To także na parapecie odbywa się końcowy etap odżywiania: mycie zębów. O moich sposobach na mycie zębów opowiem następnym razem.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze