Jestem zacofana. I fajnie!
JOANNA SZWECHŁOWICZ • dawno temuZadzwoniła miła pani i pełnym entuzjazmu głosem obwieściła, że mój operator telefonii komórkowej postanowił odmienić nędzną egzystencję, którą prowadzę. Nowym abonamentowym telefonem za złotówkę (czyli siedemdziesiąt miesięcznie przez dwa lata, tak w zasadzie). Przy jego pomocy będę mogła robić „dosłownie wszystko” (trochę się wystraszyłam). Gdy odpowiedziałam, że telefonu używam tylko do rozmów, zapadła przykra cisza.
Postanowiłam ją jakoś pocieszyć. Bo wie pani, ja to trochę zacofana jestem – oznajmiłam.
Wiem, że nie ja jedna. Jest nas więcej, tylko część wstydzi się przyznać. Bo trochę głupio, nie? Prawie wszyscy wokół tacy do przodu. „Robią wszystko” swoimi telefonami, siedząc w knajpie z sushi albo na stylowej kanapie w apartamencie jak z serialu. Zmieniają co chwilę statusy na Facebooku, najpierw: jestem z Gośką u stylisty fryzur, a po chwili już: pędzę na trening rozwoju interpersonalnego. Przyznaję: nie nadążam. Chodzę do fryzjera, a z trenerów to Smudę kojarzę. Jestem programowo do tyłu.
I nie, nie chodzi tu o to, że nie mam konta w serwisach społecznościowych i nie korzystam z poczty elektronicznej. Mam i korzystam. Nie jestem też bezdomną ofiarą przemian ustrojowych. Młoda, wykształcona i w wielkim mieście mieszkam. Statystycznie rzecz biorąc, do mnie skierowane są też wszystkie reklamy dziwnych produktów i usług. To mi wmawiają, że mam kupić różne sprzęty, które są nie dla idiotów (bo jak kupię, to mi się IQ podniesie?). Mam jednak jeden feler: moje zacofanie polega na tym, że staram się nie kupować i nie używać rzeczy, których nie potrzebuję i na które mnie nie stać. Że niby większość tak robi? A nieprawda, jestem w mniejszości znienawidzonej przez agencje reklamowe i banki.
Dlaczego my, ludzie zacofani, jesteśmy wrogami tych miłych instytucji? Bo za mało kupujemy. Nie dajemy sobie wcisnąć odkurzacza za cztery tysiące w siedemdziesięciu dwóch ratach, z których robi się w końcu sześć tysięcy. Nie bierzemy pożyczek na Święta ani na wakacje (przy okazji: jak można się opalać w Egipcie wiedząc, że pieniędzy na te wakacje nie zarobiliśmy? I że zamiast pięciu tysięcy oddamy siedem? Z taką świadomością dostałabym porażenia słonecznego nawet zimą w Suwałkach, a co dopiero w lipcowej Hurghadzie).
Bo tak: kiedyś, jeszcze w dziewiętnastym wieku, kapitalizm polegał na tym, że człowiek zarabiał i miał. Albo nie zarabiał i nie miał. Trzecią opcją był lichwiarz, do niego szło się zastawić rodowe srebra. Ale, jak głoszą dziewiętnastowieczne powieści, kto raz poszedł do lichwiarza i wydał pieniądze, których tak naprawdę nie miał (bo czym u licha jest kredyt?), ten się stoczył, popadł w alkoholizm i zmarł na gruźlicę. Ogólna zasada była taka: wydawaj pieniądze, które masz. Nie stać cię, to nie kupuj. Potem ktoś doznał olśnienia i wymyślił kartę kredytową, czyli płacenie pieniędzmi, których nie mamy za rzeczy, których byśmy nie kupili. Gdyby chwilę pomyśleć, oczywiście, kilka dziesięcioleci to się jakoś kręciło. Aż tu ktoś powiedział: sprawdzam i okazało się, że nie gramy w pokera. Tylko w durnia.
Ktoś może zakrzyknąć: a jak mam uciec przed mieszkaniem z teściami, jak nie przy pomocy kredytu? Odpowiadam: to sobie weź ten kredyt, ale nie kupuj dwustumetrowego apartamentu na warszawskim Mokotowie, jeśli wiesz, że rata to połowa twoich zarobków. Nie jesteś bohaterem TVN-owskiego serialu, w którym stażująca dziennikarka mieszka w stylowej kamienicy, a brzemienna bezrobotna samotna matka robi zakupy w najdroższych delikatesach. W kawalerce w Ząbkach pod Warszawaą też można mieszkać, nie zapada się od tego na malarię.
A że ludzie mają prawo do marzeń? Pewnie, marzenia zawsze nakręcały kapitalizm. Ale nie te spełniane dzięki niespłacanym kredytom. W Stanach są tysiące marzycieli, którzy uznali, że mogą zakupić dom z ogrodem. Banki im w tym pomogły. No i teraz wszyscy za to płacimy. Domy stoją puste, a marzyciele integrują się z przyrodą mieszkając w namiotach. O, albo Grecja. Piękny kraj, ciepło, zabytki, pyszne jedzenie. Być tam bezrobotnym i bezdomnym jest pewnie przyjemniej niż gdzie indziej, ale czy Greków to jakoś pociesza?
W zamierzchłych czasach mojej podstawówki było takie powiedzenie: Nie bądź taki do przodu, bo ci tyłu zabraknie. Gasiliśmy przy jego pomocy wszystkich przemądrzalców, którzy mieli coś pierwsi w klasie. Nie jest to może sokratejska maksyma i nie brzmi wzniośle jak złote myśli Coelho, ale jest w tym głęboka mądrość. Bo przecież kupując rzeczy, na które nas nie stać, mamy wrażenie, że jesteśmy do przodu (a bo Jadzia to takiej komórki nie ma!), a tak naprawdę jesteśmy do tyłu (bo Jadzia nie ma też rat, a my mamy).
Że się wymądrzam? Też mam za sobą głupie decyzje finansowe i bezsensowne zakupy. I myślę sobie: kryzys to dobry czas, żeby się trochę nad tym zastanowić. Dzwoni do ciebie bank, żeby z uwagi na dobrą współpracę chce dać ci kredyt na ileś tam pieniędzy? Niby nie myślałeś, że tego potrzebujesz, ale wyobraźnia podpowiada nagle wizję plazmy na pół ściany? To weź rozbieg i w rzeczoną ścianę uderz z lekka, a przyjdzie otrzeźwienie.
Bądźmy zacofani za swoje, a nie nowocześni na kredyt. Czego życzę wam i sobie.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze