Gdzie się podziały tamte kobiety?
BLANKA LENNARD • dawno temuPatrząc na swoje koleżanki ogarnęło mnie przerażenie. Na ostatnim spotkaniu zamiast mówić o facetach, potrafiłyśmy jedynie wyliczać kolejne wady naszych mężów. Miejsce anegdot wyniesionych z biura zajęły śmieszne powiedzonka naszych kilkuletnich dzieci. Zamiast nowo wypróbowanego fryzjera recenzujemy kremy do pup niemowlaków.
Wcześniej mogłyśmy porozmawiać o wszystkim – kino, muzyka, seks czy problemy z pracą. Byłyśmy ciekawe siebie i przede wszystkim świata. Jeszcze w ciąży umawiałyśmy się wspólnie na pedicure a potem na kawę, by w spokoju delektować się ostatnimi miesiącami wolności.
Po porodzie zniknęłyśmy – pomyślałam patrząc na nas trzy. Siedziałyśmy właśnie na kocu nad jeziorem. Wokół biegały nasze dzieci, a mężowie żeglowali na wynajętej łódce. Pogoda dopisywała, ale jedynie atmosferyczna. W moim sercu kłębiły się gradowe chmury. Nie mogłam nas słuchać.
— O, te spodenki to chyba z Mothercare, też takie kupiliśmy. Ale my po przecenie, a Ty?
— Twój syn nadal uczulony na laktozę? A nie myślałaś o tej nowej klinice w centrum? Podobno odczulają w cudowny sposób?
— Pyszne są te ciasteczka? Są bez glutenu? O, to świetnie. Sama je robisz?
— Byłam ostatnio na ciekawych warsztatach… bezstresowe wprowadzenie młodszego rodzeństwa do rodziny…
Bla bla bla aż do mdłości. Od rana do wieczora siedzę z dzieckiem w domu. Umawiając się na spotkanie z dawnymi koleżankami liczę na to, że zmienię klimat i odpocznę od dziecięcych tematów. Niestety, jakby nasze mózgi pokryła gruba warstwa tetrowej pieluchy. A może raczej pampersa, bo nic nie może się przez nią dostać ani wydostać! Nie dziwiło mnie przez pierwszy rok, kiedy to każdy krok i słowo maluchów było dla nas czymś czarującym. To była nowość, którą chętnie się między sobą dzieliłyśmy. Ale przyszedł czas powrotów do pracy, dzieci poszły do żłobków czy przedszkoli. Nadal są kochane. Ale życie biegnie dalej. Większość z nas zaczęła od nowa biznes, karierę, pisanie książki. Jednak to, co zaczęłyśmy na nowo robić, czy to dla pieniędzy czy własnego rozwoju, nadal jest na dalszym planie. Jakby już nic innego się nie liczyło tylko bezmleczna dieta dziecka. Siedząc na tym kocu jak zaklęta, w głębi duszy podziwiałam naszych mężów. Choć kochają swoje dzieci (i nas, prawda?) nie zgłupieli do końca na ich punkcie. Pod pretekstem familijnego spotkania z przyjaciółmi wynajęli łódkę, a przychówek zostawili na brzegu. No co? Przecież wyjechaliśmy z dzieckiem za miasto, tak jak chciałaś. Nie odpoczywasz kochanie? Taka ładna pogoda i masz z kim pogadać o dzieciach… Po co w takim razie pięć lat prestiżowych studiów, jak i tak same sprowadzamy się wyłącznie do roli nianiek.
Kiedyś po takich spotkaniach jeszcze się buntowałyśmy mówiąc Następnym razem to my wychodzimy w miasto, a panowie zostają z dziećmi. Udało nam się to raz, choć żaden z panów nie chciał organizować tatusiowego wieczoru. Każdy został we własnym domu, instynktownie chyba uciekając przed skonfrontowaniem się z rolą taty w oczach kumpli.
Bawiłyśmy się świetnie. Najpierw rewelacyjny koncert z drinkami polewanymi przez przystojnego i jakże ciepłego w obyciu barmana. Mmm… Potem kolacja z muzykami, na którą zaprosił nas perkusista z zespołu, dawny znajomy jednej z nas. Z życia sprzed macierzyństwa.
Przy stole zalała nas liczba singli, ale tym bardziej nam to odpowiadało. Ludzie bez rodzinnych zobowiązań są przecież ciekawsi. Mają czas na wszelkie atrakcje, na które rodzice małych dzieci nie mają już czasu czy siły zatraceni w wieczornym czytaniu bajek. Każde ich słowo i anegdotę spijałam jak dobre wino. Chcąc jednak włączyć się do rozmowy czułam ogromną blokadę. Przecież przez ostatnie kilka miesięcy nie spotkało mnie nic spektakularnego. Nic spektakularnego w kategoriach singlowych opowieści. O czym miałam mówić? Przez pierwsze chwile faktycznie brylowałyśmy, my mamy, ale bardziej jako okazy z innej planety. Po jakimś czasie przy stole dało się jedynie słyszeć ach tak i grzeczne potakiwanie głową. Choć hamowałam moje koleżanki przed ciągłym rozmawianiem o dzieciach, nie dało rady obronić się przed pokazywaniem zdjęć pociech w telefonach komórkowych.
— A ty nie pokażesz zdjęcia swojego synka? - zagadnął mnie boski basista.
— W moim iPhonie mam ich pięćset, ale żadnego nie pokażę - odparłam zalotnie. Chyba odetchnął z ulgą.
Co się z nami stało? Ostatnio z przerażeniem przeczytałam felieton Umamusiowienie w Wysokich Obcasach. Było tam kilka pytań, dzięki którym można było sprawdzić, czy należy się do grupy umamusiowionych kobiet. Czy idąc do sklepu po sukienkę dla siebie wracasz z kolejną bluzą w rozmiarze 98 cm lub czarującym pluszowym misiem? Co masz na tapecie swojego telefonu komórkowego? Zdjęcie męża czy rozdziawioną bezzębną buzię potomstwa?
Takie pytania dają do myślenia. Opowiadając o swoim życiu zaufanej osobie usłyszałam stwierdzenie: zrób coś dla siebie. Szkoda cię.
Rodzina to coś najwspanialszego na świecie. Zwłaszcza, gdy jej członkowie wspierają się i dają sobie nawzajem prawo do rozwoju i chwili dla siebie. Nie zapominajmy, że poczucie spełnienia daje nam nie tylko macierzyństwo czy bycie żoną. Łatwo się zapętlić w ten rodzinny świat, zapominając o własnych aspiracjach i marzeniach czy nawet o dawnej sobie.
Dobrze więc czasem usiąść na kocu z podobnymi do siebie koleżankami, by zobaczyć siebie w lustrze. Czy podoba nam się ten obraz? Nie? Zróbmy coś z tym.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze