Życie na kredyt
MONIKA BOŁTRYK • dawno temuW ciągu ostatnich kilku lat w naszym kraju obserwuje się pożyczkowy boom. Kredytodawcy obiecują niskie oprocentowanie, łatwą dostępność pieniędzy, często nie trzeba nawet wychodzić z domu aby zaciągnąć kredyt, bo agent przychodzi do klienta. Apetyt rośnie w miarę jedzenia i za kolejne marzenia spełniane na kredyt słono trzeba zapłacić. Kredytobiorcy sami nie widzą, kiedy wpadają w spiralę kredytową.
Katarzyna (67 lat, emerytka z Lublina):
— Całe życie ciężko z mężem pracowaliśmy, mamy mieszkanie i działkę ogrodniczą za miastem. Żyjemy bardzo skromnie, emerytury starcza na czynsz, opłaty i jedzenie. Córka straciła pracę, trochę jej pomagamy. Większość rzeczy możemy oglądać tylko w reklamach. Wszystko jest na wyciągnięcie ręki i jednocześnie poza naszym zasięgiem.
Najpierw zepsuła się lodówka. Bez telewizora można żyć, ale nie bez lodówki. Wzięliśmy na kredyt, rata niewielka — 100 zł. Potem podżyrowaliśmy kredyt córce, na remont mieszkania. Straciła pracę, była portierką, kredyt spadł na nas – 500 zł. Wnuczka starszego syna miała komunię, a to przecież takie ważne wydarzenie. Teściowie kupili jej komputer. Co było robić, widziałam reklamę – kredyt od ręki, do domu. Wzięliśmy, kupiliśmy złoty łańcuszek z krzyżykiem, na pamiątkę po dziadkach. Ale kolejne 200 zł doszło. I w końcu nie mieliśmy za co zrobić świąt, kolejne 150 zł. I tak na kredyty idzie nam prawie cała renta mojego męża. Zostaje moja emerytura. Jak opłacę czynsz i rachunki, na życie zostaje nam jakieś 500 zł, 16 zł dziennie na dwie osoby.
Jak za to przeżyć? To nie życie, to wegetacja. Nie pamiętam, kiedy kupiłam sobie coś nowego. Ubieramy się w sklepach z używaną odzieżą i to z pudła, nie z wieszaka, bo drożej. Jedzenie tylko w dyskontach. Wiem, gdzie najtańsze jest mięso, a gdzie warzywa. Mam czas i darmowy przejazd, więc zanim zrobię zakupy najtaniej, objadę całe miasto. Mogę napisać książkę, jak tanio gotować, jak zrobić rosół i drugie danie z tego samego kawałka kurczaka. Przepisy na mączne i ziemniaczane potrawy mam w paluszku, wychodzą najtaniej.
Kredyty będę spłacała jeszcze 5 lat. Pięć lat wykreślone z życia. Wegetacja. Czasami myślę, żeby już wziąć sznur i przestać się męczyć. Ale wtedy przypominam sobie o wnukach i dzieciach, jaki wstyd bym im zrobiła i jaki kłopot. Jedyne chwile radości, to kiedy pojedziemy z mężem na działkę, jest zielono, wszystko ładnie rośnie, widać efekty pracy, na grilla przyjedzie rodzina.
Magda (35 lat, dziennikarka z Warszawy):
— Moje zobowiązania wobec banków przekraczają moje dochody. Miesięczna rata wynosi prawie 6 tys. zł. Dobrze zarabiałam, byłam szefową działu, wzięłam kredyt na mieszkanie, duże, piękne, w nowym budownictwie. Myślałam, że złapałam Pana Boga za nogi, szastałam kasą, a teraz zęby na półkę. Mieszkanie w stanie deweloperskim trzeba było wykończyć, więc wzięłam kolejny kredyt, meble i wyposażenie – na raty. Do fajnego mieszkania nie pasowało byle co. Już było cienko, ale jakoś na życie starczało. Nie mogłam pozwolić sobie na super ciuchy i dalekie podróże, ale jeszcze raz w tygodniu stać mnie było, żeby zabawić się w klubie.
Nieszczęścia chodzą parami. Najpierw przyszedł kryzys, redukcja etatów. Dwa działy połączyli w jeden i przestałam być szefową, a zostałam szeregową dziennikarką. Spadły mi zarobki i już do klubu mogłam pójść pod warunkiem, że zapłaci za mnie mój chłopak. A potem skoczył kurs franka szwajcarskiego i rata kredytu. To był gwóźdź do mojej finansowej trumny. Po spłacie rat kredytów zostawało mi puste konto. Robiłam wyścig z bankiem — zanim z konta zainkasują mi pieniądze mogłam jeszcze wypłacić je z bankomatu. Ale wtedy rosło zadłużenie, dzwonili, nękali, straszyli windykacją i zabraniem mieszkania. Zastanawiałam się nawet, żeby je sprzedać, ale to mieszkanie to wszystko co mam, cały mój majątek.
Gdyby nie mój chłopak, to nie miałabym z czego żyć. Przeniosłam się do niego, swoje mieszkanie wynajęłam, z czego mam pieniądze. Idę do pracy do redakcji, a wieczorem piszę teksty jako wolny strzelec. Pracuję po 10 – 12 godzin na dobę. Mam tylko nadzieję, że się nie dowiedzą w redakcji, bo mogą mnie zwolnić.
Jakoś żyję, ale dłużej tak się nie da, nie mogę być czyjąś utrzymanką całe życie. W razie rozstania zostaję bez środków do życia. To psuje nasz związek, bo nie ma miejsca na partnerstwo. Czuję presję, że muszę dawać więcej, sprzątać, gotować, chociaż kiedyś robiliśmy to wspólnie. Coraz częściej się kłócimy. Na razie nie mam pomysłu co dalej.
Joanna (51 lat, urzędniczka z Częstochowy):
— Zawsze bałam się kredytów. Uważałam, że człowiek powinien żyć tak, jak go na to stać. Wszyscy naokoło się zadłużali, a ja mówiłam, że te kredyty będą musieli kiedyś spłacić z nawiązką, banki nie dają nic za darmo. Nie mieliśmy super mebli, ani wycieczek zagranicznych, ale i bez tego byliśmy szczęśliwi, zdrowi, nasze dwie córki dobrze powychodziły za mąż.
Mąż namówił mnie, żebyśmy sprzedali mieszkanie i kupili domek za miastem, jako pracownik służb mundurowych przechodził na wcześniejszą emeryturę, zamarzył mu się sad i pszczoły. Znaleźliśmy, z dobrym dojazdem, piękna okolica, ale w złym stanie i nie za tani. Zakochałam się w tym miejscu i wtedy dałam się namówić na pierwszy kredyt, na remont. Ale szybko się okazało, że to worek bez dna, bo okna trzeba było wymienić przed zimą i piec naprawić, bo wiatr hulał po mieszkaniu. Cieszyła nas i praca przy tym domu, i każde drzewko, które urosło i nie wiem, kiedy przestaliśmy liczyć, ile już tych kredytów wzięliśmy. Aż w końcu bank nam odmówił. Opamiętaliśmy się, jak już nie starczało nam na jedzenie. Próbowaliśmy skonsolidować, ale jesteśmy za starzy, żeby zmniejszać ratę i wydłużać czas. A tu okazało się, że dach przecieka. Załamałam się, maż mówił, że pójdzie jeszcze gdzieś do pracy, ale nie tak łatwo znaleźć pracę.
Życie uratowała nam córka. Cały czas zamiast pomagać dziecku, pożyczaliśmy od niej pieniądze. Ale nie mieliśmy z czego oddać. Zaproponowali z zięciem, że wezmą kredyty na siebie, odkupią od nas ten dom, ale możemy mieszkać w nim do końca życia. Gdyby nie oni nie wiem, jak przeżylibyśmy tę zimę, nie mielibyśmy nawet na opał.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze