Męskość w defensywie
URSZULA • dawno temuCoraz trudniej o prawdziwego mężczyznę - to zdanie często ostatnio słyszymy z ust przyjaciółek, które rozpaczliwie próbują znaleźć sobie faceta. Kobiety się wyemancypowały, poszły do pracy, zaczęły osiągać sukcesy. Nie są już uroczymi cieniami całkowicie zapatrzonymi w swoich facetów, żonami i matkami, które rodzą im potomków i piorą skarpetki.
Coraz trudniej o prawdziwego mężczyznę — to zdanie bardzo często ostatnio słyszymy z ust naszych przyjaciółek, które rozpaczliwie próbują znaleźć sobie faceta. Wiadomo – kobiety się wyemancypowały, poszły do pracy, zaczęły osiągać sukcesy. Nie są już uroczymi cieniami całkowicie zapatrzonymi w swoich facetów, żonami i matkami, które rodzą im potomków i piorą skarpetki. Często w związku to właśnie one błyszczą na tle swoich partnerów. A mężczyźni nie wiedzą już, jak im zaimponować. Nic więc dziwnego, że poczuli się niepotrzebni.
Świat, zapatrzony w kobiety, które robią kariery w dziedzinach jeszcze niedawno zupełnie niedostępnych, zapomniał o płci brzydkiej. Mężczyzna — przywódca stada, który potrafi wzbudzić respekt, dając rywalowi w mordę, nie budzi już powszechnego zachwytu. Postrzega się go raczej jako niebezpiecznego wariata. Dużo bardziej ceniona jest gotowość do rozmów, zawierania kompromisów, a to cechy raczej kobiece. Faceci coraz częściej się wycofują – biorą urlopy „tacierzyńskie” i gotują obiady, cichcem wymykają się na piwo i mecz z kolegami, a na co dzień boją się wszelkiej rywalizacji. Weźmy na przykład żołnierzy na wojnie w Iraku — amerykańscy psychologowie ustalili, że tylko co czwarty mężczyzna nadaje się na żołnierza. A historia naszych chłopców, którzy moczą majtki, kiedy mają wyjechać na patrol, a po powrocie do Polski nie wychodzą od psychologa, też nie pozostawia złudzeń.
Tak, tak drogie Panie, siła yang jest zdecydowanie w defensywie, a my świeżo wyemancypowane indywidualistki, wbrew pozorom, wcale na tym nie zyskujemy tak bardzo. Bo w głębi duszy, potrzebujemy tego silnego, przebojowego faceta, który będzie o nas dbał i nam imponował. A jakoś tak się często zdarza, że trafiamy na zakompleksionych maminsynków i życiowych nieudaczników, którzy nawet jeżeli na pierwszej randce na takich nie wyglądają, bardzo szybko pokazują swoje prawdziwe oblicze.
Jest jednak, przynajmniej w Polsce, taki rodzaj mężczyzny, który, jak mi się zawsze wydawało, nie zmieni się nigdy. W skrócie: brudny, zarośnięty przedstawiciel klasy robotniczej, w kraciastej koszuli poplamionej smarem, z butelką taniego wina w jednej ręce, a papierosem w drugiej. Taki zawsze będzie macho – myślałam sobie, obserwując kulturę kwitnącą pod sklepami monopolowymi na naszej ojczystej prowincji przy okazji licznych podróży. Dwieście lat temu pił i bił żonę, by znała swoje miejsce i będzie to robił jeszcze za dwieście lat, kiedy już być może nawet papież będzie kobietą.
Do przytoczonego wyżej opisu toczka w toczkę pasował kierowca miejskiego autobusu, który pewnego słonecznego popołudnia toczył się ulicami. Było w nim może kilkunastu pasażerów, głównie starsze panie wracające do domu z zakupów. Nagle drogę autobusowi niespodziewanie zajechał samochód i kierowca gwałtownie zahamował. Te osoby, które akurat stały, runęły jak długie na ziemię. Młoda dziewczyna, która nie trzymała się poręczy, przeleciała przez pół autobusu. Pani w brązowej kurtce, która siedziała obok mnie, uderzyła głową o szybę. Autobus ruszył. Zdezorientowani pasażerowie, pomagając sobie nawzajem zaczęli zbierać się z podłogi, rozcierali stłuczone łokcie i kolana. Pani, która uderzyła głową w szybę, wyraźnie zdenerwowana, energicznie masowała skroń. Kiedy kierowca trochę zbyt gwałtownie pokonał kolejny zakręt, zerwała się z siedzenia i ruszyła wprost do szoferki. Za kilka minut autobus stanął na środku ulicy. Stał tak dłuższą chwilę i pasażerowie zaczęli się niecierpliwić. W końcu wszyscy (a raczej wszystkie, bo były to same kobiety) zgromadziły się przy szoferce.
– Dlaczego pan nie jedzie? Co się stało? – pytały jedna przez drugą.
Kierowca, nie odwracając się do nich powiedział tonem obrażonego dziecka:
— Tej pani nie podoba się, jak jeżdżę, więc nie pojadę ani metra dalej!
— A pewnie, że mi się nie podoba! – krzyczała kobieta. – Ja się w głowę uderzyłam przez pana! Ja napiszę skargę! Ja panu zniszczę życie!
– Mnie zostawiła żona, nie sądzę, żeby pani mi zrobiła coś gorszego – odburknął obrażony kierowca. Skrzyżował ręce na piersi i uporczywie patrzył przed siebie.
To wyznanie podziałało na pozostałe pasażerki jak czerwona płachta na byka. Dosłownie rzuciły się na agresorkę w brązowej kurtce.
– Czemu pani napada na tego biednego człowieka?! — krzyczała dziewczyna, która przeleciała przez pół autobusu. — Ja najbardziej poszkodowana jestem i nic nie mówię! Gdyby nie zahamował, to jeszcze gorszy wypadek mógł być!
Pani w czerwonym płaszczu postanowiła urządzić głosowanie:
— Kto jest za kierowcą, ręka w górę! – zarządziła.
Wszystkie panie, oprócz tej w brązowej kurtce, były za.
– Jesteśmy po pana stronie, proszę jechać! – namawiały.
Kierowca nie był do końca przekonany.
– No tak – smutno westchnął. – Ale jak ta pani złoży skargę, to ja będę miał nieprzyjemności. Będę się musiał przełożonym tłumaczyć, wyjaśnienia pisać.
Kobiety nie ustawały w pocieszaniu nieszczęśnika.
— Zostawimy panu nasze telefony, żeby w razie czego zaświadczyć, że pan nic złego nie zrobił – postanowiły.
Wręczyły kierowcy kartkę, a ten wyraźnie uspokojony i dopieszczony, nareszcie zapalił silnik.
Kobiety obroniły mężczyznę przed atakiem innej kobiety! To zdarzenie pozbawiło mnie złudzeń. Teraz jestem już niemal pewna, że następni po żołnierzach na kozetkę psychologów trafią kierowcy TIR-ów, taksówkarze i robotnicy z budowy. W końcu tak ciężko jest być mężczyzną w tym zdominowanym przez kobiety świecie.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze