Z dwojga złego
URSZULA • dawno temuWłasny domek z ogrodem, położony w malowniczej okolicy, najlepiej na skraju lasu, w pewnej odległości od innych ludzkich siedzib, a w garażu terenowy samochód, który umożliwia dotarcie do centrum dużego miasta w stosunkowo niedługim czasie... Czyż to nie marzenie każdego z nas? W każdym razie moje. Marzenia marzeniami, a tymczasem mieszkam w bloku z wielkiej płyty, w bliskim sąsiedztwie ludzi niekiedy bardzo trudnych w pożyciu...
![](https://i.wpimg.pl/100x0/m.autokult.pl/vnjbcw5keq8ribvkghb0gmh4-6388312.png)
Gdy jakieś dwa lata temu wprowadziłam się do Kamila, mieszkanie nad nami wynajmowała grupa studentów z małego miasteczka. Opisałabym ich jako młodzież prowadzącą dość szalony tryb życia, co przejawiało się w tym, że w ich mieszkaniu impreza właściwie nie ustawała. Wszystko jedno: weekend czy dzień powszedni, święta czy sesja egzaminacyjna, dzień czy noc – tam dudniła muzyka klubowa, rozlegały się śmiechy i głośne rozmowy. Czasami zdarzały się takie atrakcje jak śpiący na klatce imprezowicze czy zawody w rzucaniu jajkami w samochody na parkingu. Przyznam, że było to dość uciążliwe, ale gdy zobaczyłam jak inni sąsiedzi dzielnie i ze zrozumieniem znoszą zaistniałą sytuację, jak mijając się rano na schodach po nieprzespanej nocy wymieniając się uwagami w stylu: “No cóż, młodzież musi się wyszumieć”, zrobiło mi się jakoś miło i postanowiłam powstrzymać się od komentarzy. Po kilku miesiącach przyzwyczaiłam się do tych hałasów i teraz, gdy śpię, nic nie jest w stanie mnie obudzić.
Mimo całej wyrozumiałości dla studentów z piętra wyżej, niespecjalnie zmartwiłam się, kiedy się wyprowadzili. Właściciele mieszkania, podobno mili starsi państwo, wracali do Polski po wieloletnim pobycie w Anglii. “Mili, starsi państwo… Zdecydowanie tego mi potrzeba.” - pomyślałam z radością.
Sąsiadkę z mieszkania nad nami poznałam w pierwszym tygodniu po jej powrocie do kraju. Rano obudził mnie dzwonek do drzwi. Wyskoczywszy z łóżka, owinęłam się w szlafrok i pobiegłam do drzwi. Moim oczom ukazała się wysoka, bardzo szczupła starsza kobieta w szpilkach, eleganckiej sukience i lokówkach na głowie.
— Dzień dobry – powiedziała – Jestem nową sąsiadką z góry. Czy to pani pranie wisi w suszarni?
(Wszystkim, którzy nie mieli przyjemności mieszkania w bloku, wyjaśniam, że suszarnia to takie miejsce w piwnicy, do którego wszyscy mieszkańcy mają klucze i gdzie suszą pranie, jeśli pogoda nie sprzyja suszeniu na balkonie.)
— Moje – odpowiedziałam, usilnie starając się odgadnąć, jaki problem mogłam sprawić innym mieszkańcom budynku. Powiesiłam swoje pranie wczoraj wieczorem, więc pewnie nie zdążyło wyschnąć do tej pory. Zresztą, zostawiłam dużo wolnego miejsca na pranie innych.
— Proszę je natychmiast stamtąd zabrać! — powiedziała stanowczym głosem sąsiadka, a widząc moje zdziwione spojrzenie dodała: Chcę powiesić tam swoje pranie, a nie mam ochoty patrzeć na pani bieliznę. To nie moja wina, że chłopak nie chce się z panią ożenić.
Aha, więc problemem były moje stringi…
![](https://i.wpimg.pl/100x0/m.autokult.pl/vnjbcw5keq8ribvkghb0gmh4-6388312.png)
Po tygodniu przyszła z nowym komunikatem.
— Zamontowałam dodatkowy, własny zamek. Suszarnię będę zamykać, kiedy będzie tam wisiało moje pranie. Nie chcę, żeby coś zaginęło…
Nic na to nie odpowiedziałam, tylko pożegnałam się grzecznie przyrzekając sobie w duchu trzymać się jak najdalej od naszych nowych sąsiadów.
Nie było to takie łatwe, za kilka dni starsza pani odwiedziła nas znowu. Tym razem otworzył jej Kamil.
— Czy pan również słyszy te detonacje? — zapytała.
— Nie bardzo rozumiem – zdziwił się Kamil.
— Koniec żartów! — krzyknęła sąsiadka – Proszę przestać trzaskać drzwiami! Chyba nie chcą iść państwo na wojnę z sąsiadami?… - dodała złowieszczo.
Słowo honoru, nie chcieliśmy, ale okazało się to nieuniknione.
Jakiś czas potem, gdy jak zwykle jedliśmy kolację i oglądaliśmy wiadomości, rozległ się dzwonek do drzwi. Ponieważ nie spodziewaliśmy się nikogo, przemknęło nam przez myśl, że to sąsiadka. Okazało się jednak, że to… policja. Funkcjonariusze weszli i obrzucili zdziwionym spojrzeniem stół, przy którym jedliśmy kolację. Przyszli interweniować, ponieważ sąsiedzi skarżyli się, że z dołu słychać jakieś krzyki i awantury.
— Może w telewizji… - powiedział Kamil, gryząc kanapkę z serkiem topionym.
Funkcjonariusze nie chcieli napić się herbaty i szybko sobie poszli. Niestety, w ciągu miesiąca jeszcze dwa razy złożyli nam, równie nieuzasadnione, wizyty.
Sytuacja zaczęła nas na tyle irytować, że postanowiliśmy pójść do dzielnicowego i wyjaśnić całą sprawę.
— No cóż – westchnął na koniec – to starsi ludzie, mają swoje dziwactwa. Ale chyba nie woleli państwo poprzednich sąsiadów?
Hmm, wcale nie jestem pewna…
![](https://i.wpimg.pl/100x0/m.autokult.pl/vnjbcw5keq8ribvkghb0gmh4-6388312.png)
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze