Zbłąkana i nieufna
CEGŁA • dawno temuChciałabym się dowiedzieć, czy jest coś takiego, poza wspólnotami kościelnymi, jak psychologiczna pomoc chrześcijańska. Myślę, że jest to jedyna droga dla mnie, żeby uratować godność, podźwignąć życie swoje i męża. Dokąd się udać po fachową pomoc – jeśli taka w ogóle istnieje? Chcę kochać męża, tak jak na to zasługuje każdy człowiek, chcę wrócić do Niego psychicznie, zapomnieć przeszłość i stworzyć pełną rodzinę, a nie zostawiać Go, gdy leży i nie potrafi wstać na nogi o własnych siłach.
Droga Cegło!
Chciałabym się dowiedzieć, czy jest coś takiego w ogóle, poza wspólnotami kościelnymi, jak psychologiczna pomoc chrześcijańska. Myślę, że jest to jedyna droga dla mnie, żeby uratować godność, podźwignąć życie swoje i męża. Jeśli On zechce, bo nie mogę Mu niczego narzucać.
Nasze życie od początku, czyli od samego ślubu, było nie takie, jak być powinno w moim rozumieniu. Z powodu tego niepogodzenia naszych racji nawet poroniłam, a dziecko w wielopokoleniowej rodzinie mojego męża to świętość i ja tę tradycję pragnęłam uszanować, z własnych przekonań i z miłości do męża. Potem już dziecko nie pojawiało się. Jest to przede wszystkim moja wina, ponieważ stało się ze mną coś niedobrego, co odpychało mnie od moich powinności dobrej żony. Zapewne dlatego mąż skierował się w stronę alkoholu i jedno nieszczęście zaczęło gonić drugie, z bankructwem i zdradami włącznie.
Braliśmy ślub kościelny, ale nigdy nie zastanawiałam się, czy mąż wierzy tak głęboko jak ja, myślałam, że to oczywiste, musi tak być, inaczej ślub byłby przecież teatrem i drwiną z naszych zasad… Teraz już nie wiem, mąż nie chciał zwrócić się ku, jak ja to mówię, Sile Wyższej, by zrozumieć, że picie jest złem, a ja na mityngach czułam się samotna i jak piąte koło u wozu (jedynie trochę się dowiedziałam od innych ludzi, jak z mężem postępować w trudnych chwilach – przedtem z dobrej woli, ale robiłam wszystko na odwrót, niż potrzeba).
Wiem, że powinnam sama dla siebie poszukać pomocy, wybaczyć mężowi i Jego rodzinie, pojednać się z losem i zacząć walczyć o lepsze jutro, niestety w gabinecie psychoterapii czuję się źle, jakbym zabłądziła… Psycholodzy, z jakimi się zetknęłam, ignorowali moje poglądy i potrzeby duchowe, nie rozumieli ich. Nie rozumieli tak prostej sprawy, jak znajdowanie ukojenia w modlitwie czy np. niemożność obrócenia się przeciwko własnej rodzinie, negocjowania uczuć i emocji jak w jakiejś rozgrywce handlowej. Nie umiem również rozmawiać z obcą osobą o sprawach intymnych, to dla mnie sacrum. Nie wspomnę już o porzuceniu męża "dla własnego dobra" i życiu dla samej siebie… Ja nie jestem na świecie po to, żeby żyć dla siebie, to jest egoizm!
Czy możesz mi podpowiedzieć, dokąd się udać po fachową pomoc – jeśli taka w ogóle istnieje? Chcę kochać męża, tak jak na to zasługuje każdy człowiek, chcę wrócić do Niego psychicznie, zapomnieć przeszłość i stworzyć pełną rodzinę, a nie zostawiać Go, gdy leży i nie potrafi wstać na nogi o własnych siłach.
Podpowiedz mi, proszę.
Ofca
***
Droga Owieczko!
Zacznę brutalnie, bo wydaje mi się, że tak, jak to sobie wymarzyłaś, żyć się po prostu nie da! Ktoś musi Ci uświadomić, nawet potrząsając Tobą bardzo mocno, że modlitwa to nie parawan, którym odgrodzisz się od realnych problemów. Z mojego punktu widzenia to uśmierzające ból lekarstwo. A leczyć trzeba przyczyny, nie objawy.
Występuję, nie ukrywam, z pozycji racjonalnych (z niego wyrasta również główny pień psychologii jako nauki opartej na określonych przesłankach, doświadczeniach oraz wnioskach). Dlatego po przeczytaniu Twojego listu mam jedno pytanie na rozgrzewkę: czy kiedy poroniłaś, dziewczyno, ginekolog również był "niewłaściwą osobą", której nie byłaś w stanie opowiedzieć o okolicznościach swojej ciąży i tego, co zdarzyło się później? Uważasz, że współpraca z lekarzem, zezwolenie na badanie i wywiad to również naruszenie sacrum Twojej intymności?
Dobrze mnie zrozum. Szanuję ludzi wierzących oraz każdą wiarę, która stawia w centrum dobro jednostki. A szanuję ich, ponieważ widzę, jak pomimo konfliktu sumienia potrafią mądrze wypośrodkować pomiędzy dekalogiem "oficjalnym", niekiedy tak doskonałym, że niemożliwym do zrealizowania, a swoim własnym, wypracowanym przez lata systemem wartości, który chroni ich przed, nie bójmy się tego słowa, samounicestwieniem.
Jest to, Owieczko, bardzo pilne zadanie dla Ciebie. Odnalezienie równowagi pomiędzy dogmatami, a realnym bytowaniem tu i teraz. Godnym właśnie. Bo mam wrażenie, że Ty pogrążasz się w samooskarżeniach, wyrzutach sumienia i poczuciu obowiązku w kontekście bliżej niesprecyzowanej misji wobec ludzkości, a zajęcie się sobą dla siebie samej postrzegasz jako grzech śmiertelny. Gdybym miała zaadoptować Twoją terminologię, powiedziałabym, że równie dobrze "grzeszysz", całkowicie i konsekwentnie zapominając o sobie. Przeciwko sobie. Czy właśnie na tym polega życie godne? Wątpię, nawet jako racjonalistka, by taka definicja miała rację bytu w jakimkolwiek światopoglądzie. Pamiętaj, że miłość do męża i szacunek dla Jego rodziny ma granice (granice rozsądku właśnie i instynktu samozachowawczego), nie wyklucza zatem nazywania rzeczy po imieniu: na przykład stawiania bliskim niewygodnych pytań oraz wymagań, podsuwania Im niezbyt komfortowych rozwiązań, wyjaśniania, że popełniają, jak wszyscy, błędy, które jednak można naprawić. Nieprawdą jest, że każdy człowiek zasługuje na miłość i na to, by trwać przy nim bez względu na wszystko. Prawdą jest tylko to, że każdy ma prawo dostać szansę i wykorzystać ją. Lub nie. Na swój własny rachunek.
Uciekając od tych podstawowych, nie uwłaczających nikomu działań, nie poradzisz sobie. Odrzucisz każdą terapię, która będzie szła w poprzek Twoich dotychczasowych poglądów. Niestety, niektóre z nich musisz zmodyfikować, innej drogi nie ma, jeśli nie chcesz brnąć w kolejne błędy. Notabene, świeccy terapeuci wspominają czasem o tym, jak trudno im dotrzeć do ludzi opierających wszelkie wybory i decyzje na wierze, "przepracować" z nimi problemy…
Oczywiście, wybór jest zawsze Twój. Z prób połączenia nauki i Ewangelii wyrasta pojęcie "psychologii chrześcijańskiej" – można ją studiować, a potem praktykować. Zachętą dla Ciebie będzie na pewno to, że zwolennicy tej formy terapii opierają się na Ewangelii właśnie, a z pacjentami pracują w oparciu o terminy takie jak grzech, wybaczenie, łaska… Jestem przekonana, że jeśli tą drogą można człowiekowi praktycznie i realnie pomóc, warto spróbować – jest to w końcu rozmowa w języku, który rozumie pacjent, a na początek to już coś… Nie chciałabym tylko, żeby terapia tego typu sprowadzała się do konkluzji, jakie padają czasami w konfesjonale: że nic nie możemy zrobić, bo kiedyś coś komuś obiecaliśmy. Bez względu na to, jak dalece niszczy to nas samych.
Przemyśl to jeszcze. Potrzebne informacje znajdziesz w placówkach i na stronie (www.spch.pl) polskiego Stowarzyszenia Psychologów Chrześcijańskich, które od 15 lat prowadzi liczne Ośrodki Pomocy Psychologicznej w różnych miastach Polski. Nie będę Cię zniechęcać, bo uważam, że na tym etapie powinnaś zrobić COKOLWIEK.
Pozdrawiam mocno,
Cegła
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze