Sąsiad - mój wróg
PAULINA MAJEWSKA-ŚWIGOŃ • dawno temuJeśli nie mieszkamy na bezludnej wyspie, jesteśmy na niego skazani. Spotkać go można za ścianą w wieżowcu i za płotem domu jednorodzinnego. Sąsiad to ktoś ważny - doczekał się nawet swojego święta, które obchodzone jest w ostatni wtorek maja już w wielu miastach Europy. W myśl słów piosenki Alibabek Jak dobrze mieć sąsiada… - dobry sąsiad to istny skarb. Częściej jednak z ust Polaków słyszy się narzekanie na sąsiedzkie stosunki. Opowiedziały o tym trzy kobiety.
Jeśli nie mieszkamy na bezludnej wyspie, jesteśmy na niego skazani. Spotkać go można za ścianą w wieżowcu i za płotem domu jednorodzinnego. Sąsiad to ktoś ważny — doczekał się nawet swojego święta, które obchodzone jest w ostatni wtorek maja już w wielu miastach Europy. W myśl słów piosenki Alibabek Jak dobrze mieć sąsiada… - dobry sąsiad to istny skarb. Częściej jednak z ust Polaków słyszy się narzekanie na sąsiedzkie stosunki. Opowiedziały o tym trzy kobiety.
Anna (29 lat, mieszka i pracuje w Bielsku):
— 6 lat temu przeprowadziłam się do Bielska. Miasto od razu przypadło mi do gustu — nie było tych obdrapanych budynków, zniszczonych przystanków. Bielsko otoczone jest górami, wszędzie pełno parków, Cygański Las. Powód przeprowadzki był prosty — oferta dobrze płatnej pracy. Musiałam decydować się szybko, toteż na gwałt szukałam mieszkania do wynajęcia. Lokalizacja też oczywiście miała znaczenie — chciałam małe mieszkanko niedaleko centrum. Udało się takowe wyszukać w ciągu zaledwie 3 dni. Pierwsze piętro w nowym budynku, parking, domofon, w otoczeniu zieleni. Do dworca 15 min. na piechotę. Cena przystępna — czynsz 260 zł, odstępne 500. Ale… no właśnie, było „ale”.
Pani Maria — na pozór urocza starsza kobieta na emeryturze. Mieszkała nad nami. Początkowo wymieniałyśmy uśmiechy, serdecznie witałyśmy mijając się na schodach. Do czasu. Przesympatyczna pani Maria spod dziewiątki zmieniła się w bestię. Powód? Nasz mały pies, który nie znosił zostawać sam w domu i piszczał pod drzwiami. Nie było to jednak wycie kojota! Kto by pomyślał, że pani w okolicach siedemdziesiątki ma taki dobry słuch! A jednak! Rex siedział sam od poniedziałku do piątku, w godzinach od 7:00 do 15:00.
Któregoś dnia na klatce schodowej stanęła za mną pani M. Dość donośnym głosem poinformowała mnie, że ona nie potrafi znieść tego wycia, że jej mąż ma chore serce, że ona też ma chore serce itd. Przeprosiłam. W sumie rozumiałam, że może ich to denerwować, ale co miałam zrobić? Pracować musieliśmy, a psa nigdy bym nie oddała. Dochodziło do tego, że kiedy nie było zbyt zimno czy upalnie, brałam Rexa ze sobą do pracy — siedział w samochodzie, a ja wychodziłam do niego co 2 godziny, wypuszczałam na sikanie, głaskałam i wracałam do swoich obowiązków. On wydawał się zadowolony, ja mniej, bo cały czas bałam się, że coś mu się w tym aucie stanie… W lecie o trzymaniu psa w samochodzie nie było mowy, zatem zostawał w domu, a ja modliłam się, żeby nie piszczał. Niestety… Już nawet sama poszłam do mojej sąsiadki z kwiatami i pudełkiem czekoladek, z góry przepraszałam, tłumaczyłam, że nie mamy wyjścia, że nam przykro. W odpowiedzi usłyszałam jedynie, że mają podwyższony cukier, wobec czego nie chcą czekoladek… Pamiętam, jak stałam jak ten debil pod jej drzwiami, wzięłam czekoladki i poszłam do siebie.
Szala goryczy przelała się w maju. Wyjechaliśmy na długi weekend do znajomych z Poznania. Oczywiście psa zabraliśmy ze sobą. Wracając trochę staliśmy w korkach, więc kiedy weszliśmy do mieszkania (a było po 23:00), marzyliśmy tylko o szybkim odświeżeniu się i własnym łóżku. Ku naszemu zdziwieniu, ledwo postawiliśmy walizki na podłodze, zadzwonił dzwonek. Za drzwiami stała wściekła pani Maria w szlafroku. Oznajmił nam — tym razem krzycząc, że szczekanie kundla (Rex nie jest kundlem, ale to na marginesie) jeszcze przełknie, ale tej nocnej imprezy, którą wczoraj urządziliśmy nie jest w stanie przeżyć, bo nie zmrużyła oka. Powiadomiła nas, że zgłosiła już sprawę, że poniesiemy konsekwencje finansowe za zakłócanie ciszy nocnej. Na nic zdały się tłumaczenia, że to nie my, że dopiero wróciliśmy z urlopu.
Jak się skończyła ta historia? Wynajęliśmy dom z ogródkiem. Pies był zadowolony, my także. Jakiś rok później spotkałam panią M w jednym z supermarketów. Szczęka mi opadała, kiedy podeszła do mnie i jak gdyby nigdy nic się nie stało, z uśmiechem na twarzy, zapytała, czy w mojej firmie nie znalazłaby się praca dla jej córki? Do dziś nie mogę wyjść „z podziwu”…
Magda (42 lata, właścicielka małego domu w Cieszynie):
— Kiedy dostałam w spadku działkę, od razu postanowiliśmy z mężem, że stanie na niej nasz dom. Okolica ładna, wszędzie blisko. Kto by nie chciał na stare lata zamieszkać w wymarzonym domku z białym płotkiem… Jak pomyśleliśmy, tak zrobiliśmy. Na pełną realizację planów trzeba było trochę poczekać, pojawiły się pewne ograniczenia związane z finansami, ale jak mawiają cierpliwość gorzka, ale jej owoce słodkie.
Po niespełna 4 latach obok nas wyrosło sporo nowych zabudowań. Pojawił się także sąsiad, z którym graniczyliśmy. Miał piękny dom, w zasadzie willę, powszechny zachwyt budził także jego ogród. Problem polegał na tym, że nasz sąsiad miał chyba niesprawną kanalizację i średnio co 3 tygodnie zmuszani byliśmy do wdychania niesamowitego fetoru, który unosił się w powietrzu kilkanaście godzin. Na nic zdały się delikatne sugestie z naszej strony. Wściekłam się, kiedy nieczystości zaczęły wlewać się na naszą działkę! Nie pomagały prośby i groźby. Zaczęła się walka.
Kargul, bo tak go nazywaliśmy, robił wszystko, żeby zatruć nam życie. Był tak upierdliwy i złośliwy, że święty by tego nie wytrzymał. Dzwonił na straż miejską z pretensjami, że hałasujemy (urządzaliśmy w sobotni wieczór grilla), otrzymywaliśmy jakieś pisma z urzędu, że niszczymy jego mienie, bo tuje, które posadziliśmy wrastają w jego płot (nie wrastają). Niektóre sytuacje były zabawne…, często jednak baliśmy się zapraszać kogokolwiek, żeby znów nie odwiedzili nas panowie w mundurach albo, żebyśmy nie musieli się wstydzić, że w naszym domu cuchnie odchodami. To koszmar.
Małgorzata (38 lat, właścicielka mieszkania w Katowicach):
— Mieszkam tu od urodzenia. Wiele przez te ostanie lata się zmieniło. Mamy dwie nowe windy, odnowiono elewację budynku, na podwórku zlikwidowano trzepak, a na jego miejscu znajduje się obecnie piaskownica. Nie zmieniło się jedno — sąsiedztwo. Od kiedy sięgam pamięcią, punktualnie o godzinie 17:00, w całym budynku słychać było śpiew. Moja sąsiadka z piątego piętra jest zawodową śpiewaczką, toteż musi ćwiczyć. Znamy się tu wszyscy od lat, zatem nie robimy awantur. Owszem, bywa to denerwujące, szczególnie w niedzielę, święta, czy w dniach, kiedy człowiek cierpi na migrenę i marzy o spokoju. Nasz blok przypomina ten z serialu Alternatywy 4, tam też była kobieta, która zadręczała innych swoim „dbaniem o głos” i ciągłym trenowaniem go. My przywykliśmy, staramy się być wyrozumiali, ale niemal wszystkie psy w naszym bloku słysząc ten śpiew, zaczynają wyć! Ciekawe, że jej to nie przeszkadza?
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze