Lizbona w dźwiękach fado
KATARZYNA GAPSKA • dawno temuKażda myśl o Portugalii jest sprzężona z głosem Amalii Rodrigues. Choćbym chciała wywołać z komnat pamięci szum wiatru i krzyk mew wariujących nad głowami rybaków, to nie potrafię. Jest tylko Amalia. Od powrotu z wakacji samochodowy odtwarzacz rozbrzmiewa głosem najwybitniejszej fadista wszech czasów.
Każda myśl o Portugalii jest sprzężona z głosem Amalii Rodrigues. Choćbym chciała wywołać z komnat pamięci szum wiatru i krzyk mew wariujących nad głowami rybaków, to nie potrafię. Jest tylko Amalia. Od powrotu z wakacji samochodowy odtwarzacz rozbrzmiewa głosem najwybitniejszej fadista wszech czasów.
Nie słuchałabym jej jednak, gdyby nie podróż. Bo tylko widząc kraj na krańcu kontynentu można poczuć, czym jest fado, dusza Portugalii, i czym jest saudade, jej stan permanentnego bólu. Słowo saudade nie ma odpowiedników w innych językach, bo żaden inny naród nie odczuwał równocześnie czegoś, co jest nostalgią, tęsknotą, żalem, smutkiem i melancholią. Odczuwać je mogli tylko portugalscy żeglarze tęskniąc za domem lub po powrocie z niebezpiecznej wyprawy rozmyślając o widzianych w świecie niezwykłościach. Fado to prastara, przejmująca pieśń wyśpiewywana przez kolejne pokolenia, jakby dzieci dziedziczyły saudade po przodkach, jakby powietrze Portugalii nim było przesycone.
Zadziwiające – pomyślałam, ujrzawszy podczas pierwszego spaceru w małym portugalskim miasteczku tabliczkę z ulicą nazwaną imieniem Królowej Fado – jak bardzo musiano ją kochać, skoro na każdym kroku spotyka się jej ślady. Teraz słuchając jej głosu każdego dnia, przestałam dziwić się Portugalczykom.
Już z Amalią jechałam do Lizbony. Nasze wypożyczone auto sunie wąskimi uliczkami stolicy kołysane bolesnym smutkiem pieśni. Nieśpiesznie, bez stresu poddając się rytmowi miasta. Miasto choć duże i tłoczne jak inne stolice, nie przytłacza gorączką pracoholizmu i pieniądza. Nikt nie biega po ulicach, bo na ulicy się tu siedzi. Wąski chodniki mieszczą maleńkie stoliki i najwyżej dwa krzesła. Można przycupnąć na filiżankę kawy lub szklaneczkę porto. Popatrzeć w oczy bliskiej osobie lub przyglądać się ulicy.
Kobieta o tlenionych włosach, prowadząca żółty tramwaj ze spokojem zatrzymuje maszynę co kilkaset metrów. Czeka kiedy kierowca lśniącego auta wykręci z bocznej uliczki. Przystaje, czekając aż sanitariusze zapakują chorego do karetki. Pozdrawia znajomych. Starymi narzędziami przestawia coś i dokręca.
Nowoczesny tramwaj o lśniącym lakierze przemierza ulice wzdłuż rzeki. Nikt nie nauczył młodego pokolenia maszyn jak wspinać się stromymi uliczkami, jak zgrzytać na zakrętach, chrobotać przy otwieraniu drzwi. Nudne te nowe pojazdy. Turyści wybierają żółte siedemdziesięcioletnie tramwaje, by choć przez chwilę posiedzieć na drewnianych ławkach i w ostatniej chwili uchylać głowę wystawioną przez okno. Lizbońskie tramwaje prawie ocierają się o siebie. Kto się zagapił z głową na zewnątrz zostanie ostro skarcony donośnym dzwonkiem.
Z wyżyn Castelo de Sao Jorge nie słychać dzwonków tramwajów. W starych murach panoszą się pawie rozkładające ogony ku uciesze turystów. João Bastos pieści swą gitarę nie zwracając uwagi na datki wrzucane do kapelusza. Muska struny instrumentu wydobywając z niego rzewne dźwięki.
Tuż przy zamku mieszkańcy ciasnych uliczek bez skrępowania stają w otwartych oknach, wieszają pranie. Ktoś grilluje sardynki. Ktoś karmi kanarka. Czyjaś uwieczniona na fotografii twarz spogląda z muru. Urok Alfamy, najsławniejszej dzielnicy Lizbony tkwi w prostocie i codzienności zespolonych z historią. To jej ślepe zaułki, wąskie kamienice o odrapanych ścianach w kolorze ochry, strome schodki i kolorowe dachówki przyciągają turystów i artystów. To tu Wim Wenders kręcił Lisbon Story. Kto go oglądał, poczuje się w Alfamie jak na planie filmowym. Niewiele się zmieniło.
Wieczorem lizbończycy wybierają się na spektakl nad Tagiem. Promenada nad rzeką przyciąga widokiem słońca chowającego się za Ponte 25 de Abril. Z różowości nieba i wody wyłania się sylwetka Chrystusa rozpościerającego ramiona nad miastem.
Podobno nikt, kto kiedykolwiek usłyszał śpiewającą Amalię, nie zapominał przejmującego brzmienia jej głosu. Portugalczycy dziwią się cudzoziemcom słuchającym fado, gdyż w tych pieśniach liczą się słowa. Jednak emocje są uniwersalne, a fado uderza w serce. Kto się nie umie przed nim obronić, skazuje się na wieczne jego słuchanie.
Podobnie jest z Lizboną. Ten kto ją raz zobaczy, nie będzie umiał o niej zapomnieć. Wystarczy kilka godzin. Wystarczy by nie zapomnieć, lecz nie wystarczy by poznać.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze