Nie ma tego złego…
ZOFIA BOGUCKA • dawno temuCzasem życie pisze scenariusz, w którym następuje nagły zwrot akcji, jakieś niespodziewane wydarzenie rujnuje nasze poukładane życie. Tracimy grunt pod nogami, rozpaczamy i bezradnie rozkładamy ręce. Tymczasem po jakimś czasie nagle rozumiemy mądrość ludowego przysłowia, które mówi, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło.
Czasem życie pisze dla nas scenariusz, w którym następuje nagły zwrot akcji — jakieś niespodziewane, bolesne wydarzenie rujnuje nasze poukładane dotąd życie. Tracimy grunt pod nogami, buntujemy się, rozpaczamy i bezradnie rozkładamy ręce. Tymczasem po jakimś czasie okazuje się, że gdyby nie owa trauma, nasz życiorys byłby co najwyżej filmem klasy C. I nagle rozumiemy mądrość ludowego przysłowia, które mówi, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło.
Ewa (33 lata, nauczycielka z Warszawy):
— Moi rodzice zginęli w wypadku samochodowym, kiedy miałam dwa lata. Trafiłam do domu dziecka i tam się wychowywałam. Byłam spokojną, bardzo skrytą dziewczynką, która żyła w swoim świecie. Dobrze się uczyłam, chciałam być nauczycielką.
W liceum zaprzyjaźniłam się z Tomkiem, który nie dość, że był szalenie przystojny, to i doskonale się uczył. Razem poszliśmy na studia, a nim się spostrzegliśmy, zakochaliśmy się w sobie. Rodzice Tomka są zamożni, kupili mu mieszkanie, na drugim roku studiów wprowadziłam się do niego. Byliśmy bardzo szczęśliwi, nasze życie przypominało sielski constans, a ja doceniałam to jak nikt, wszak w swoim życiu nie zaznałam zbyt wiele ciepła.
Wielkim odkryciem dla mnie była przyjemność, jakiej dostarczało mi bycie nadopiekuńczą narzeczoną i doskonałą panią domu. Bawiło mnie gotowanie, sprzątanie i pranie. Tymczasem Tomek żył jak w puchu i pogrążał się w swoim odrealnionym świecie. Pochłonęła go nie matematyka a malarstwo — znikał na całe dnie i noce w swojej pracowni, wyjeżdżał na warsztaty, jego myśli krążyły wokół farb i blejtramów. Żył sztuką, chciał się jej poświęcić i z niej się utrzymywać. Dzięki rodzicom nadal mógł być małym chłopcem i wolnym ptakiem. Przerażało mnie to trochę, ale nie martwiłam się, wszak kończyliśmy studia i miałam nadzieję na etat matematyczki w szkole.
Bardzo realnie planowaliśmy wspólną przyszłość, za dwa miesiące miał się odbyć nasz ślubu. Jego telefon zaskoczył mnie, gdy wybierałam białą suknię – wtedy to dowiedziałam się, że Tomek odchodzi, bo… mnie nie kocha. Mój świat runął niczym domek z kart, wyłam z bólu i przerażenia, czułam się zdradzona i oszukana. Przed chwilą miałam wszystko, a wystarczyło jedno słowo, bym nie miała nic — ani rodziny, ani swojego kąta, ani oszczędności i planów.
Byłam honorowa – zabrałam swoje rzeczy i wyjechałam do bliskiej znajomej do Warszawy. Minął miesiąc, miałam gdzie mieszkać, obroniłam się i dostałam pracę. Pozornie wszystko było w porządku, powoli dochodziłam do siebie, lizałam rany. I nagle zaczął dzwonić Tomek – tłumaczył się, że przestraszył się odpowiedzialności i błagał, bym do niego wróciła. Nie zrobiłam tego pomimo kwiatów, pięknych słów i wielkich obietnic. Kochałam go, ale nie umiałabym mu już zaufać.
Dziś jestem mamą słodkich bliźniaków, a ich tata, Michał jest dla mnie prawdziwym partnerem i odpowiedzialnym mężem. Choć nie mamy ani mieszkania, ani samochodu, ani oszczędności, to zgodnie pchamy swój wózek i doceniamy to, co mamy – szczęśliwą rodzinę, siebie.
Jadwiga (45 lat, bezrobotna z Krakowa):
— Wyszłam za mąż bardzo młodo, niedługo po ślubie urodziłam córkę. Ja i mój mąż pracowaliśmy w mleczarni i dobrze nam się wiodło. Nie było jednak w naszym domu ani szczęścia, ani spokoju, ani normalności.
Mój mąż był alkoholikiem — jak nie pił wódki w pracy lub u kolegów, to organizował libacje u nas. Najgorzej było, kiedy pił sam do lusterka – to wtedy najczęściej nas bił, ubliżał, często z Hanią musiałyśmy uciekać z domu. Kiedy wpadał w cug, trwający dwa tygodnie, do pracy chodził w kratkę, a ja ciągle drżałam, że go stamtąd wyrzucą. Kiedy tak się stało, Heniek zatrudnił się jako pomocnik malarza i mógł pić jeszcze częściej.
Nasze życie przypominało piekło, ja znosiłam jeszcze więcej i jeszcze ciężej pracowałam. Prasowałam ludziom ubrania, sprzątałam, piekłam ciasta – wszystko po to, by nasze dziecko miało co jeść i w co się ubrać. Byłam matką, żoną, kucharką, praczką, pomiotłem i workiem treningowym. Kiedy zostałam wdową, zamiast płakać, odetchnęłam z ulgą. Wprawdzie podupadłam na zdrowiu, ale dostałam rentę na nogi i nadal sobie dorabiałam. Byłam spokojna, wolna i szczęśliwa, córka się wyciszyła i rozkwitła. Moje szczęście nie trwało jednak zbyt długo.
Hania wyszła za mąż, a zięć, który wprowadził się do nas, bardzo szybko przestał grać rolę przyzwoitego mężczyzny. Po kilku tygodniach moje życie znów przypominało horror. Krzysiek pił, bił moją córkę, ubliżał jej, a i mnie się oberwało. Historia zatoczyła koło – znów czułam się jak więzień we własnym domu. Młodzi kłócili się i godzili, wyzywali się i lądowali w łóżku. Cierpiałam, a zakochana Hania nie widziała problemu. Trudno się jej dziwić, pijackie awantury i brak szacunku pewnie wydają się jej czymś normalnym.
Poddałam się – do torby podróżnej spakowałam ubrania, dokumenty i koc. Nie miałam dokąd pójść, a moje dochody nie pozwoliłyby mi na wynajęcie nawet stancji, więc wyszłam na ulicę. Spałam na działkach, na dworcu, a kiedy przyszła ostra zima, trafiłam do schroniska, gdzie jestem do dziś. Ludziom wydaje się, że zamykając za sobą drzwi mieszkania przegrałam życie, że straciłam wszystko. Owszem, nie mam szans na normalność, nie mam domu i rodziny, ale dopiero teraz jestem szczęśliwa i codziennie dziękuję Bogu, że zdjął mi z barków ogromny ciężar. Choć trudno w to uwierzyć, to tego, co mam dziś, nie zamieniłabym na nic innego – bo mam nie tylko co jeść i gdzie spać. Mam to, co najważniejsze — święty spokój, godność i szacunek.
Beata (30 lat, właścicielka firmy z Elbląga):
— Kiedy po urlopie macierzyńskim wróciłam do pracy, dyrektor obiecywał mi podwyżkę i rychły awans. Wraz z mężem cieszyliśmy się, że tak dobrze nam się wiedzie — kupiliśmy nowy samochód dostawczy, ponieważ Leszek świadczy usługi transportowe, zaciągnęliśmy kredyt na mieszkanie. Tymczasem po kilku miesiącach okazało się, że centrala firmy ma inne plany co do mojej osoby i wraz z bonem bożonarodzeniowym dostałam informację, że umowa o pracę ze mną nie zostanie przedłużona. Z nowym rokiem zyskałam status bezrobotnej, a kilkanaście dni później okazało się, że jestem w ciąży.
Byliśmy zdezorientowani i rozbici. Z jednej strony cieszyliśmy się, że znów będziemy rodzicami, z drugiej byliśmy zrozpaczeni: bo kredyty, zobowiązania finansowe, no i za coś żyć trzeba, a pensja jest jedna – licha, niepewna. Nie wiedzieliśmy co robić, nie mogliśmy też liczyć na niczyją pomoc. Ostatecznie postanowiliśmy, że nie będę szukać etatowej pracy. Zwolnimy nianię, zostanę w domu z naszą córką i spróbuję coś dorobić. Pomiędzy zabawą z małą a opieką nad nią zaczęłam wyszywać, szydełkować i szyć. Nieźle mi to wychodziło, z czasem moje chałupnictwo zaczęłam nazywać rękodziełem i pod tym szyldem zaczęłam się reklamować. Inspirowała mnie córka — to ona podpowiadała mi, co może podobać się małym damom i rycerzom, a moje kolorowe poszewki na dziecięce poduszki, barwne, patchworki, narzuty i małe fartuszki kuchenne cieszyły się coraz większym zainteresowaniem. Wystawiałam je na internetowych aukcjach, szyłam też różne rzeczy na zamówienia znajomych, pojawiałam się też w lokalnych ogłoszeniach i na bazarach.
Wychowywałam Patrycję i pracowałam w domu, wciąż rozszerzając swoją działalność – szyłam pościele, woreczki zapachowe i obrusy z modnym ostatnio motywem lawendy, raz nawet zrobiłam na szydełku suknię ślubną. Kiedy urodził się Kuba, na chwilę zamknęłam firmę. Szybko jednak okazało się, że dotkliwie odczuwamy braki w naszym budżecie, a i ja nie umiałam już żyć bez tworzenia. Postawiliśmy wszystko na jedną kartę — zatrudniliśmy nianię, a ja założyłam firmę. Dziś jestem nie tylko właścicielką małej manufaktury, ale i szczęśliwą kobietą, spokojną mamą i żoną oraz panią własnego losu. Wiem też, że każde wydarzenie ma jakiś ukryty sens. Nawet jeśli tego na początku nie rozumiemy.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze